Reklama

Z Leną mieszkaliśmy razem prawie sześć lat. Poznaliśmy się na szkoleniu z zarządzania projektami – ironicznym, biorąc pod uwagę, że potem sama potraktowała nasz związek jak projekt do zoptymalizowania. Ale wtedy... wtedy miała w sobie coś, co mnie przyciągnęło. Ułożona, konkretna, perfekcyjna w każdym calu. Miała aplikację do wszystkiego – od planowania posiłków po kontrolę budżetu. Lubiła mieć rzeczy uporządkowane. Paragony sortowała datami. Lubiła cyferki. I lubiła mieć rację.

Reklama

Na początku myślałem, że to urocze. Ja byłem bałaganiarzem z tendencją do zapominania o własnych urodzinach. Ona – systematyczna, spokojna, metodyczna. Zaszczepiła w moim życiu rutynę. Przypomnienia w telefonie. Check-listy. Nawet raz zrobiła mi tabelkę z planem dnia.

Śmiałem się wtedy. Żartowaliśmy, że jestem jej „projektem do stabilizacji”. I przez chwilę może naprawdę czułem się dzięki temu lepszy. Ułożony. Ktoś, kogo da się kochać bez chaosu.

Ale potem to przestało być urocze. Zacząłem czuć się jak pod obserwacją. Jakbym był analizowany. Każdy mój gest, każda kłótnia – nie zostawała w emocjach. Ona je zapisywała. Kiedyś powiedziała, że chce „lepiej rozumieć nasze schematy”. Myślałem, że to taka metafora. Że chodzi jej o uczucia. Nie miałem pojęcia, że... dosłownie analizuje nasze życie.

Wszystko wpisywała w tabelki

Nie szukałem dowodów zdrady. Nie szperałem z ciekawości. Po prostu chciałem znaleźć zeszłoroczne faktury do rozliczenia PIT-u. Lena miała wszystko uporządkowane – osobny folder na każdy rok, każdy miesiąc, każdą kategorię. Wśród nich jeden przyciągnął moją uwagę. Zamiast „Finanse 2023” czy „Dom i opłaty” – widniał: „Związek 2018-2024”.

Zamarłem. Pomyślałem, że to może coś terapeutycznego, jakieś notatki. Może coś, co miało jej pomóc zrozumieć siebie. Ale otworzyłem. I zobaczyłem arkusz Excela. Kilka zakładek: „Intymność”, „Kłótnie”, „Plan działań”, „Ocena emocjonalna”... a wszystko zaczęło się od wykresu liniowego z nagłówkiem: „Poziom satysfakcji w związku – Szymek vs. Lena”.

Nie mogłem oderwać oczu. W jednej z komórek: „Napięcie emocjonalne: 5 (ciągłe nieporozumienia w kwestii gotowania i urlopów)”. Obok: „Orgazm – 0 (ostatnie 3 miesiące)”

Kiedy dotarłem do zakładki „Rentowność”, wpatrywałem się w słowa jak w obcy język. „Szymek – wskaźnik opłacalności emocjonalnej: niski, tendencja spadkowa”. A w podsumowaniu, na czerwono, pogrubioną czcionką: „niewystarczająco rentowny”

Czułem, jakby ktoś zepchnął mnie z jakiegoś klifu. Jakbym nie był człowiekiem, tylko jakimś produktem ocenianym w kwartalnym raporcie. Zawsze mówiła, że lubi wiedzieć, na czym stoi. Ale nie sądziłem, że dosłownie mierzyła naszą miłość. Nie mieściło mi się to w głowie.

Zamknąłem laptopa. Siedziałem przy biurku jeszcze długą chwilę. Zawieszony między rozbawieniem a paniką. To nie był żart. To był system. A ja byłem jego zmienną.

Miałem nadzieję, że zaprzeczy

– Lena, co to jest? – zapytałem bez żadnego wstępu, stojąc w kuchni z laptopem w ręku.

Stała przy zlewie, kroiła awokado. Nie odwróciła się.

– Co konkretnie?

– Plik. „Związek 2018-2024”. Te wykresy, komentarze... „niewystarczająco rentowny”? Serio?

Zamieszała sałatkę. Dopiero po chwili się odwróciła.

– Szymek, nie przeszukuj mojego komputera.

– Nie przeszukiwałem. Szukałem PIT-u. Ale jak już znalazłem siebie w tabelce, to wybacz – kliknąłem. I czytałem.

Lena westchnęła. Jej twarz nie wyrażała ani skruchy, ani gniewu. Jakby to była rozmowa o remoncie.

To nie było ocenianie. To analiza. Chciałam wiedzieć, co działa, a co nie. My, nasze zachowania. Czy się zmieniamy. Czy warto inwestować w terapię.

– Terapia? Myślałem, że jesteśmy razem, bo się kochamy. A nie dlatego, że excel ci wskazał „tendencję wzrostową”.

– Nie bądź dziecinny. To tylko narzędzie.

– Narzędzie? Mam nazwę pliku wyryć sobie na nagrobku? „Zmienna Y, średnia emocjonalna – 4,2”?

Patrzyła na mnie spokojnie. Jakbym przesadzał. Jakbym nie rozumiał.

– Dzięki temu wiem, że niektóre rzeczy się powtarzają. Przecież o tym właśnie rozmawialiśmy – że chcemy się rozwijać.

– Ja myślałem, że razem. A nie... że ty mnie oceniasz jak tabelę sprzedaży.

Zrobiło się cicho. Nie powiedziała nic więcej. A ja poczułem się jak wersja człowieka, który nie przeszedł testów.

Nie mogłem tego pojąć

Wyszedłem z domu bez kurtki, bez telefonu, z kluczami w dłoni i jedną myślą: muszę oddychać. Nie wiedziałem, gdzie idę. Przeszedłem pół miasta, aż nogi zaprowadziły mnie pod znajome drzwi. Klara – przyjaciółka Leny, którą znałem na tyle, by nie musieć się tłumaczyć, a jednocześnie wystarczająco słabo, by poczuć się jak ktoś inny, choćby na chwilę.

Zdziwiła się, gdy mnie zobaczyła. Zaprosiła mnie do mieszkania bez słowa. Miała zagraconą kuchnię i dwa kubki z herbatą już w połowie wypite. Na stole jakieś dokumenty. Pewnie coś pisała albo pracowała.

– Co się stało? – zapytała, siadając naprzeciwko.

Nie wiem, dlaczego, ale opowiedziałem wszystko. O pliku. O rubrykach. O tym, że byłem wykresem, który leci w dół.

– Lena zawsze miała świra na punkcie statystyk – mruknęła. – Ale... nie wiedziałam, że aż tak.

– Wiesz, że ona mnie nie pamięta z naszych rocznic, tylko z „nocy bez rozmowy”? Pamiętałem datę, kiedy ją pierwszy raz pocałowałem. Ona miała wpisane „zmniejszona emocjonalna reakcja, wieczór z Netflixem, Szymek pasywny”.

Klara się zaśmiała. Ale szybko zgasła.

Masz prawo być wkurzony. Serio. Ale... może to po prostu jej sposób radzenia sobie na co dzień?

– Albo jej sposób na wszystko. A ja tylko byłem zmienną. Czymś, co można zoptymalizować. Może nigdy mnie nie kochała.

To był pierwszy raz, kiedy wypowiedziałem to na głos. I nie zareagowałem histerią. Po prostu... było mi pusto.

– Ej. Może cię jednak kocha. Ale może nie umiała inaczej. Nie każda miłość wygląda jak w filmach.

Wzruszyłem ramionami. Przypomniałem sobie, jak raz próbowałem ją przytulić, kiedy płakała po pracy. Powiedziała wtedy: „Daj mi chwilę. Muszę to przeanalizować najpierw w głowie.”

Postanowiłem jeszcze spróbować

Lena nalegała na terapię. Jakby chciała udowodnić, że jeszcze coś można policzyć, jeszcze coś można skorygować.

Nie podejmuj decyzji pod wpływem emocji – mówiła przez telefon, jakby nie zauważała, że ja działam tylko pod wpływem uczuć.

Zgodziłem się. Chciałem mieć czyste sumienie. Że próbowałem. Że nie zostawiłem wszystkiego od razu. Może chciałem też zobaczyć, jak daleko zaszła w tej swojej obsesji.

W gabinecie terapeuty siedzieliśmy jak dwie obce osoby czekające na różne pociągi. Nasz terapeuta, Mateusz – facet po czterdziestce, w pulowerze i z głosem tak ciepłym, że aż chciało się w nim zawinąć jak w koc – zadał pierwsze pytanie. A Lena... wyjęła wydrukowane arkusze.

– Tu są główne zmienne. Zestawiłam dane z ostatnich dwóch lat. Widać korelacje między kłótniami a brakiem bliskości fizycznej. W tej kolumnie są moje emocje – mówiła z zaangażowaniem, prawie z dumą.

Mateusz próbował ją zatrzymać.

– Lena, to może jest cenne, ale ja chciałbym was usłyszeć. Nie te liczby. Ciebie, Szymek, co ty czujesz?

Spojrzałem na niego. Potem na nią. Przez chwilę milczałem. A potem powiedziałem:

Nie da się pokochać człowieka na podstawie wykresu.

Zapadła cisza. Nawet ona nie miała komentarza.

Po chwili wyszedłem. Bez awantury. Bez krzyku. Został tylko szelest kartki, która zsunęła się z jej kolan, kiedy wstałem. Nie spojrzałem wstecz. I to była pierwsza decyzja od dawna, która nie musiała być logiczna.

Nie dam się wpisać w tabelkę

Minęło kilka miesięcy. Siedzę w kawiarni, przy stoliku przy oknie. W tle szumi ekspres, ktoś śmieje się przy sąsiednim stoliku. Obserwuję ludzi. Nie piszę. Nie prowadzę dziennika, nie układam niczego w kategorie. Po prostu jestem.

Nie wiem, czy już wszystko sobie przetrawiłem. Może to jeszcze we mnie siedzi, tylko głębiej. Ale teraz, gdy patrzę wstecz – nie jestem wściekły. Już nie. Bardziej... zaskoczony, że tak długo nie widziałem, co się dzieje.

Byłem dobrym facetem. Przynajmniej próbowałem. Ale przy niej cały czas miałem wrażenie, że muszę zasłużyć – że jestem funkcją, którą trzeba „utrzymać w stabilności emocjonalnej”. Przez długi czas po prostu chciałem działać dobrze. Nie byłem spontaniczny. Nie byłem sobą. Byłem wersją siebie, którą miała zaakceptować.

Teraz wiem, że ona też nie była sobą. Była kimś, kto chciał mieć wszystko pod kontrolą. Nawet miłość. Nawet smutek. Nawet sprawy z sypialni.

Ostatnio znalazłem u siebie w mieszkaniu stary paragon z restauracji, z naszej pierwszej randki. Lena by go pewnie włożyła do koszulki, zaklasyfikowała jako „wspomnienie”. Ja go po prostu trzymałem w kieszeni kurtki. I wypadł mi, kiedy sięgałem po chusteczki. Zmięty, blady, niewyraźny.

Wtedy przyszła mi myśl, która przyniosła ulgę: „Dobrze, że się nie pobraliśmy. Przynajmniej tej decyzji nie trzeba było rozpisywać w tabelce”.

Szymon, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama