„Moja synowa nie umie porządnie posprzątać, a czego się tknie, to spartaczy. A potem płacze, że ją traktuję jak służącą”
„Synowa zjawi się, łaskawie, poprzestawia wszystko i udaje wielką panią sprzątającą. A zostawia po sobie taki bajzel, że ja potem muszę poprawiać. I jeszcze fuka, że się czepiam. Ale to, co się wydarzyło ostatnio, to już był hit. Gdy zobaczyłam, co ta dziewczyna zrobiła z moją porcelaną, zamarłam!”.

- Redakcja
Z wiekiem człowiek robi się cierpliwszy, tak mówią. Ale ja nie zauważyłam u siebie takiego efektu. Wręcz przeciwnie! Mam coraz mniej cierpliwości, zwłaszcza do głupoty i nieudolności. A najwięcej do tej mojej synowej, Justyny. Proszę ją raz, drugi, żeby mi pomogła w mieszkaniu. Ja już nie ta sama co kiedyś. Kręgosłup boli, biodro boli, z kolanami tragedia. A Justynka, młoda, sprawna, to co? Powinna się cieszyć, że może zrobić coś dla matki swojego męża. A ona? Zjawi się, łaskawie, poprzestawia wszystko po swojemu, udaje wielką panią sprzątającą, a zostawia po sobie taki bajzel, że ja potem muszę poprawiać. I jeszcze fuka, że się czepiam. No, ale to wszystko nic, w porównaniu do tego, co się wydarzyło ostatnio. Można przecierać oczy ze zdumienia, jak ja wtedy, gdy zobaczyłam, co ta kobieta zrobiła z moją szafką z porcelaną!
Sprzątała jak za karę
Zadzwoniłam do Justyny w poniedziałek rano. Tak, specjalnie wtedy, wiedziałam, że ma wolne. Młode matki to mają teraz łatwo. Jedno dziecko i urlop prawie na trzy lata. A ja? Troje dzieci i do roboty na piechotę przez zaspy!
– Justynko, kochanie – zaczęłam słodko przez telefon – może byś mi dziś pomogła z mieszkaniem? Tylko łazienkę, podłogi i może szafkę z porcelaną przetrzeć.
– Mamo, dziś? A, no dobrze, wpadnę po drzemce Oliwierka – westchnęła jakby miała przyjechać mnie reanimować, nie tylko odkurzyć.
No i przyszła. O czternastej. Z miną męczennicy i w brudnych trampkach, które wyglądały jakby je psu z pyska wyrwała.
– Cześć, mamo. To co najpierw?
– Najpierw podłogi, skarbie – uśmiechnęłam się szeroko. – Tylko mopem tym niebieskim, nie tym zielonym, bo zielony zostawia smugi.
Machnęła ręką, chwyciła zielony.
– Justyna, mówiłam przecież… – zaczęłam, ale już klękała przy wiadrze.
Zgrzytałam zębami, patrząc jak chlusta tą brudną wodą po parkiecie jakby szorowała oborę.
– Oj, mamo, nie dramatyzuj – rzuciła przez ramię. – I tak trzeba to wszystko za chwilę jeszcze raz zrobić, bo kurzu pełno.
Chyba z jej butów. Po godzinie tej, pożal się Boże, „pomocy” stwierdziła, że „musi lecieć, bo Oliwier siedzi z sąsiadką”. Ale zanim poszła, spojrzałam na tę moją ukochaną szafkę z porcelaną.
– Matko Boska Różańcowa… – westchnęłam, bo filiżanki po babci stały na górze do góry nogami, a talerze poustawiane jakby je kot kopnął.
Więcej szkody niż pożytku
– Justysia, ale przecież mówiłam, że tej porcelany to się nie dotyka bez rękawiczek! – jęknęłam na widok poustawianych jak leci talerzy. – One mają ponad pięćdziesiąt lat!
– Mamo, bez przesady. To tylko talerze – rzuciła synowa z westchnieniem.
„Tylko talerze”? Serwis ślubny mojej matki, który jeszcze w PRL-u spod lady się zdobywało!
– Ty chyba nie masz szacunku do cudzej pracy, dziecko – powiedziałam, podchodząc do szafki. – Porcelanę się myje delikatnie, ręcznie, a nie przeciera jak parapet w garażu.
– Mamo, ja naprawdę chciałam pomóc – odparła z niechęcią. – Ale cokolwiek zrobię, zawsze coś jest nie tak.
– Pomóc? A kto ci kazał to robić po swojemu, nie słuchając, co mówię?
– Może następnym razem nie będę pomagać wcale – syknęła i sięgnęła po ścierkę.
– A może i dobrze – ucięłam krótko. – Bo więcej z tego szkody niż pożytku.
Spojrzała na mnie spode łba, ścierką kręcąc w ręku jakby miała nią zaraz rzucić o ziemię.
– Mamo, może po prostu chcesz mieć wszystko po swojemu i żadna pomoc nie jest wystarczająca?
– Bo ja wiem, jak ma być, a ty się uczysz dopiero – powiedziałam z cierpkim uśmiechem.
Westchnęła głośno.
– Mamo, czasami lepiej naprawdę wszystko zrobić samemu.
Wyszła z kuchni z fochem, jakbym ją z renty okradła. A ja zostałam przy mojej szafce i poprawiałam filiżankę po filiżance, każdą z osobna, jak relikwie.
Że niby ja jej łaskę robię
Kilka dni później znowu zadzwoniłam do Justyny. No co, przecież nie będę się prosić sąsiadki Haliny, co ma ręce jak łopaty i pachnie jakby się w zupie czosnkowej kąpała.
– Mamo, mogę wpaść w czwartek, ale tylko na chwilę – rzuciła przez telefon Justyna. – Mam potem wizytę u pediatry.
– No to zdążymy przetrzeć parapety i zrobić porządek z lodówką – odparłam słodko, jakby chodziło o wspólne wyjście na lody.
Wpadła. Oczywiście w tych samych trampkach, co ostatnio, tylko z nową plamą na kolanie. Rozejrzała się po mieszkaniu z miną inspektora sanitarnego.
– Mamo, ale tu przecież jest czysto… – powiedziała z wahaniem, jakby chciała się wycofać.
– Czysto? A parapet w kuchni? Tam się już kurz układa warstwami jak tort bezowy!
Westchnęła, podeszła do kuchni, chwyciła moją ściereczkę i zaczęła coś tam mazać. Zimną wodą. Zimną! Kto czyści tłuszcz zimną wodą?
– Mamo, spokojnie, ja to zrobię. To przecież tylko parapet.
– Nie chodzi tylko o parapet. To jest moja kuchnia! A tu wszystko musi być dokładnie, nie na „odwal się” – podniosłam głos.
Spojrzała na mnie tak, jakbym kazała jej wypolerować śrubki od kaloryfera szczoteczką do zębów.
– Mamo, ja naprawdę chcę pomóc, ale ty się zachowujesz, jakbyś mi łaskę robiła, że mnie w ogóle wpuściłaś.
– Bo ja już wiem, jak to się skończy. Zrobisz po swojemu, a potem ja będę musiała wszystko poprawiać – odparłam. – Lepiej od razu zróbmy to porządnie.
– No nie wierzę… – wybuchnęła. – Serio uważasz, że wszystko robię źle?
– A widziałaś kiedyś, żebyś zrobiła coś dobrze, Justynko?
Otworzyła usta, jakby miała coś palnąć, ale zrezygnowała. Rzuciła ściereczkę na blat i poszła do przedpokoju.
– Wiesz co, mamo? Następnym razem sama sobie to wszystko ogarnij. Ja już nie mam siły.
Zatrzasnęła drzwi, a ja zostałam w kuchni, patrząc na niedoczyszczony parapet. Pani Perfekcyjna z osiedla się obraziła.
Obiecała, że będzie grzeczna
Nie przyszła przez tydzień. Tydzień! I dobrze, miałam spokój, przynajmniej nie przestawiała mi znowu przypraw alfabetycznie. Ale oczywiście syn zadzwonił.
– Mamo, co się znowu wydarzyło? Justyna wróciła od ciebie zapłakana. Powiedziała, że ją traktujesz jak służącą.
– Ja?! Jak służącą?! – aż parsknęłam. – Przyszła, zrobiła bałagan, fuknęła i wyszła. Ja się w ogóle nie odzywałam, tylko poprosiłam, żeby zrobiła po ludzku!
– Mamo, może trochę łagodniej trzeba z nią rozmawiać? – próbował dyplomatycznie.
– Łagodnie?! A ja to co, potwór z Loch Ness? Przecież to ja tu żyję sama, bez pomocy, bez niczego!
Zamknął temat. Ale wieczorem zadzwoniła sama Justyna. Głos miała miękki jak rozgotowane kluski.
– Mamo, nie chciałam, żeby to tak wyszło… Ja po prostu się staram. Serio. Ale czasami mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, to i tak będzie źle.
– Bo ja cię uczę, jak robić dobrze, Justynko. A ty się zaraz obrażasz – odparłam spokojnie. – Gdybym się nie czepiała, to byś mi mopa w lodówkę wsadziła.
Zaśmiała się, ale z irytacją.
– Mamo, może po prostu zrobimy inaczej. Ja ci pomogę, ale ty mi powiedz konkretnie, co i jak. Bez komentarzy, bez aluzji, dobrze?
– A ty nie będziesz kombinować po swojemu?
– Nie będę – westchnęła. – Ale ty też mi nie każ poprawiać tego samego dwa razy.
– No dobrze – zgodziłam się, choć z trudem. – Ale ostrzegam, że jak znowu włożysz płyn do naczyń obok płynu do szyb, to…
– To wyrzucisz mnie przez balkon – dokończyła z przekąsem. – Wiem, mamo. Będę grzeczna.
Myślałam, że mnie coś trafi
W piątek przyszła. Na czas. Z rękawiczkami, z własną ściereczką i... z uśmiechem. Już wtedy wiedziałam, że to podejrzane.
– Cześć, mamo. Od czego zaczynamy?
– Od kuchni – powiedziałam. – Tylko pamiętaj, że gąbka do blatów nie może być ta sama co do zlewu. Bo ostatnio to się wszystko lepiło jak ciasto na pierogi.
– Mamo, spokojnie. Przysięgam, dziś nic nie zawalę – rzuciła lekko, wiążąc włosy gumką. – Pokaż tylko, co i jak.
No więc pokazałam. Krok po kroku. Blat w lewo, potem płyn, potem papierowy ręcznik. Myślałam, że może coś do niej dotarło. Może się ogarnęła. A potem wchodzę do łazienki. Mój ręcznik do twarzy leży… na pralce. A obok ścierka do podłogi. Jedna mokra, druga wilgotna. I wszystko pachnie tym samym cytrynowym płynem.
– Justyna! – zawołałam, jakby się paliło.
– Co się stało?
– Co się stało?! A to?! Ręcznik i ścierka obok siebie? I czym ty to myłaś?!
– Tym samym co zawsze, tym cytrynowym…
– Tym samym?! I ty potem mnie pytasz, czemu ja nie chcę, żebyś robiła po swojemu?! – wrzasnęłam. – Ja mam osiemdziesiąt dwa lata, ale jeszcze wiem, że nie wszystko się robi jednym płynem, rozumiesz?!
– Mamo, ale ja się starałam… – jęknęła, z oczyma jak cielę.
– Starałaś się, tak. A ja teraz muszę jeszcze raz wszystko wyprać, przemyć i wywietrzyć. Jak zwykle. Dziękuję za pomoc, możesz iść – powiedziałam oschle.
– Mamo, nie przesadzaj, przecież nie zatrujesz się tym ręcznikiem.
– Jeszcze nie, ale wszystko przede mną.
Nie mówiła już nic więcej. Poskładała rzeczy i wyszła cicho. A ja zostałam sama, w „posprzątanym” mieszkaniu, z cytrynowym smrodem unoszącym się jak wyrzut sumienia.
Może i jestem złośliwa, ale mam rację
Siedziałam wieczorem w fotelu z herbatą. Bez cytryny, bo miałam dość cytrusów na cały tydzień. W radiu leciała jakaś piosenka o miłości, ale mnie tylko ścisnęło w gardle. Czasem człowiek sobie myśli, że może przesadza. Że mógłby być łagodniejszy, bardziej cierpliwy. Ale potem patrzy na kuchnię, gdzie płyn do podłogi stoi obok oliwy z oliwek, i mu przechodzi.
Justyna już się nie odezwała. I dobrze. Przynajmniej nie muszę się denerwować, że znów będzie mi odkurzać parapety z rozczochranymi włosami, jakby nikt jej nie nauczył, że do sprzątania trzeba się jakoś ogarnąć. Może i jestem zgryźliwa. Może złośliwa. Ale przynajmniej wiem, co gdzie ma stać, i nie wkładam brudnej ścierki do szuflady z obrusami. A że młodzi dzisiaj wszystko chcą robić po swojemu? Ich problem. Ja swoje wiem. Może kiedyś to doceni. A jak nie to trudno. Ale na pewno jak umrę, to będzie opowiadać, jaka to jej teściowa była wymagająca i „wszystko musiało być po jej myśli”. I dobrze. Przynajmniej zapamięta mnie dokładnie taką, jaka jestem. Bo ja już nikomu się nie muszę się podobać.
Maria, 82 lata
Czytaj także:
- „Nie umiem wybaczyć mamie, że nie przyszła na mój ślub. Ale najbardziej boli to, że nawet nie próbowała przeprosić”
- „Czuję, że odstaję od przyjaciółek. Nie mogę nadal udawać, że stać mnie na modne knajpy, gdy w portfelu świeci pustkami”
- „Casanova z sanatorium miał siwe włosy i pięknie pachniał. Ale to jego list sprawił, że znów poczułam się kobietą”