Reklama

To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia. Ślub, o którym marzyłam od dzieciństwa — z białą suknią, wzruszającą przysięgą i salą pełną śmiechu. Miałam wszystko zapięte na ostatni guzik. Sukienka jak z bajki, Mateusz zakochany do granic możliwości, i trzy druhny – moje przyjaciółki z liceum: Anka, Daria i Monika. Zawsze mówiłyśmy, że jeśli którakolwiek z nas będzie kiedyś wychodzić za mąż, reszta stanie za nią u boku. No i stały. Uśmiechnięte, piękne... ale coś wisiało w powietrzu.

Reklama

Już podczas prób do ceremonii czułam napięcie. Krótkie spojrzenia, półsłówka, jakby coś między nimi było niedokończone. Próbowałam to ignorować. W końcu to mój dzień. Mój. A może właśnie dlatego powinnam była zareagować? Ale wtedy myślałam, że wszystko się ułoży, że atmosfera się rozluźni, kiedy w końcu wypowiem to „tak”.

Nie ułożyło się. Wręcz przeciwnie. Kiedy weszłyśmy na salę weselną, zrozumiałam, że bajki kończą się dobrze tylko w książkach. A moje przyjaciółki wcale nie były już takie bajkowe.

Zapowiadała się długa noc

Wszystko zaczęło się właściwie zaraz po pierwszym toaście. Jeszcze szampan nie zdążył dobrze opaść w kieliszkach, a już zobaczyłam, jak Anka rzuca Darii to swoje charakterystyczne spojrzenie z góry. Te, które znałam od liceum — lekko uniesione brwi, uśmiech bez cienia sympatii. Daria odpowiedziała dokładnie tym samym. Jakby nagle zapomniały, że są tutaj dla mnie.

– Ale się postarałaś z tą sukienką, Daria – zagaiła Anka z tym słodkim tonem, który zawsze zwiastował katastrofę. – Taki odważny wybór. Dobrze, że Julia nie miała nic przeciwko.

Daria zacisnęła usta.

– Dobrze, że nie pytałam o twoją opinię, co nie? – odpowiedziała chłodno, a Monika roześmiała się nerwowo, jakby nie wiedziała, komu przyznać rację.

– Dziewczyny, nie dziś – wtrąciłam się, odciągając Ankę na bok. – Nie psujcie tego wieczoru. Proszę cię. To mój ślub…

– Przecież nic nie mówię. Daria jest po prostu nadwrażliwa – przewróciła oczami Anka.

Kilka minut później podeszłam do Darii, która właśnie poprawiała makijaż w toalecie.

– Daria… błagam, nie dzisiaj, dobra? Wiem, że z Anką wam nie po drodze, ale… ja po prostu chcę, żeby było spokojnie.

– Jasne. Tylko szkoda, że Monika zawsze trzyma z nią? – rzuciła i wyszła, zostawiając mnie w ciszy pachnącej pudrem i lakierem do włosów.

Zaczynałam rozumieć, że to będzie długa noc.

Dziewczyny zaczęły się szarpać

Miałam nadzieję, że z czasem atmosfera się rozluźni. Gdy ruszyliśmy na parkiet, uśmiechy wróciły na twarze druhen, a ja odetchnęłam z ulgą. Chwilowo. Bo potem przyszedł moment, na który wszyscy czekali – rzucanie bukietem. Nie przypuszczałam, że to będzie scena, która wyśle mnie prosto w objęcia paniki. Stanęłam tyłem do tłumu roześmianych kobiet. Widziałam w lustrze za parkietem, jak Anka i Daria stają obok siebie, zbyt blisko, jak na dwie osoby, które przed chwilą obrzucały się jadem. Uniosłam bukiet. Uśmiech wymalowany na twarzy, drżenie w dłoniach. Rzuciłam.

Bukiet poleciał i jakby w zwolnionym tempie runął dokładnie między nie. Obie wyciągnęły ręce. Obie go złapały.

– Puszczaj – syknęła Anka, ciągnąc mocniej.

– Ty puść! – odburknęła Daria, a zebrani goście zaczęli się śmiać, jakby to była część zabawy.

Ale śmiechy zamarły im na ustach, kiedy dziewczyny zaczęły się szarpać. Bukiet poleciał na podłogę, ktoś go przypadkiem zdeptał, a wtedy Anka popchnęła Darię. Daria nie pozostała dłużna.

– Zawsze wszystko musisz mi odbierać! – wrzasnęła Anka.

– To tylko bukiet, ale skoro tak ci zależy, to walcz! – odwarknęła Daria.

Stałam jak sparaliżowana. Goście patrzyli w osłupieniu. DJ nie wiedział, czy wyłączyć muzykę, czy udawać, że nic się nie dzieje. Czułam, jak wstyd rośnie mi w gardle jak gula. To miał być mój dzień. Wyszłam z sali, zanim zdążyłam się rozpłakać.

Zrobiły z mojego ślubu cyrk

Zamknęłam się w pokoju hotelowym, zostawiając za sobą hałas, muzykę i szepty. Nie mogłam patrzeć nikomu w oczy, nie chciałam słuchać tych sztucznych tłumaczeń, że „nic się nie stało”. Stało się. I to na moim ślubie. Siedziałam w sukni ślubnej na łóżku, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak z bajki. Tylko że ta bajka właśnie zamieniała się w farsę.

Po chwili drzwi otworzyły się cicho. Monika. Weszła niepewnie, trzymając w dłoniach kieliszek z prosecco.

– Przyniosłam ci coś… może cię trochę rozluźni – powiedziała, stając w progu.

– Naprawdę myślisz, że prosecco rozwiąże problem? – spojrzałam na nią, nie kryjąc złości.

– Julia, ja wiem… To było żenujące. Nie wiem, co im odbiło. Myślałam, że się opanują.

– A ja myślałam, że mam przyjaciółki, które potrafią się zachować. – Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju. – Nie prosiłam was o wiele. Chciałam, tylko żebyście były dziś szczęśliwe razem ze mną.

Monika spuściła wzrok.

– One zawsze miały problem ze sobą. Nie chciałam cię tym obciążać…

– One i tak mnie obciążyły – przerwałam jej. – W najbardziej idiotyczny i upokarzający sposób. Zrobiły z mojego ślubu cyrk!

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam. Anka i Daria, obie ze sztucznymi minami niczym wcielenie dobroci i łagodności.

– Chciałyśmy przeprosić – zaczęła Daria bez przekonania.

– To był tylko bukiet, nie przesadzaj – dodała Anka, z ironicznym uśmieszkiem.

Zamknęłam drzwi im przed nosem bez słowa.

Nie chciałam nikogo widzieć

Rano obudziłam się ze ściśniętym gardłem. Wciąż miałam na sobie fragment sukni ślubnej — gorset, który w nocy zdarłam z siebie w złości, leżał w kącie jak obcy przedmiot. Spojrzałam na telefon. Kilkanaście nieodebranych połączeń, głównie od Darii i Anki. I jedna wiadomość od Moniki: „Zrobię ci kawę. Jeśli chcesz, przyjdź”.

Nie chciałam. Nie chciałam nikogo widzieć. Nawet Mateusza. On pukał do drzwi kilka razy, zaglądał, mówił, że kocha, że to wszystko nieważne. Ale ja czułam, że wszystko przepadło. To było coś więcej niż ten cholerny bukiet, coś więcej niż jeden wieczór.

– Kochanie… chcesz śniadanie? – zapytał cicho, stając w progu.

– Nie jestem głodna – odpowiedziałam sucho.

– Nie możesz się tak zadręczać. To był tylko… beznadziejny wybryk.

– Nie rozumiesz – odparłam, siadając na łóżku. – Ja przez lata myślałam, że mam przyjaciółki. A wczoraj okazało się, że nie znają żadnych granic. Zrobiły z mojego ślubu widowisko.

Mateusz podszedł i usiadł obok.

– Ale masz mnie. Jesteśmy małżeństwem. Nic tego nie zmieni.

Chciałam mu wierzyć. Naprawdę. Ale w głowie huczało mi jedno zdanie: „To nie był tylko bukiet”.

Wieczorem, kiedy goście już wyjechali, sięgnęłam po telefon. Ktoś przesłał mi filmik. Kilka sekund – obraz Anki i Darii, wyrywających sobie kwiaty, krzyczących, przeklinających. Głośno. Wulgarnie. I jeszcze te spojrzenia gości, niektóre z rozbawieniem, inne z litością. Włączyłam filmik raz jeszcze. A potem się rozpłakałam.

Została mi tylko Monika

Tydzień później siedziałam z Moniką w naszej ulubionej kawiarni. W tej samej, w której kiedyś wspólnie snułyśmy plany, jak będą wyglądać nasze śluby. Teraz moje latte było zimne, a ja nie potrafiłam się zmusić do uśmiechu.

– Wciąż próbują się do ciebie dodzwonić – powiedziała Monika. – Daria nawet napisała, że cię odwiedzi, jeśli się nie odezwiesz.

– Niech nie przychodzi – mruknęłam, patrząc przez okno. – Nie mam jej nic do powiedzenia.

Ale miałam. Im obu. Dlatego tego samego dnia umówiłam się z każdą z nich osobno.

Najpierw spotkałam się z Anką. Przyszła spóźniona, w dużych okularach przeciwsłonecznych, jakby ukrywała się przed światem.

– Przesadzasz – powiedziała od razu. – To był impuls, emocje. Wesele, alkohol… zdarza się.

– Nie wiem, kim jesteś, ale nie chcę już cię znać – odpowiedziałam cicho, ale wyraźnie. – Przyjaźń to nie gra na pokaz. Wyszłaś na scenę i zagrałaś rolę, tylko zapomniałaś, że to nie ty miałaś być główną postacią.

Z Darią było inaczej. Ona próbowała przepraszać. Nerwowo, z wyrzutem.

– Myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie? – syknęła w pewnym momencie, gdy nie odpowiedziałam na jej skruszone „przepraszam”.

– Nie. Ale myślałam, że w dniu mojego ślubu... choć przez chwilę tak będzie – odparłam.

Monika została. Tylko ona. Przyszła dzień później, z ciastem w pudełku i ciepłym spojrzeniem.

– Nadal jestem tu dla ciebie. Jeśli mnie potrzebujesz – powiedziała i przytuliła mnie mocno. Chyba pierwszy raz poczułam wtedy ulgę.

Julia, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama