Reklama

Mojego narzeczonego Maćka znałam od dzieciństwa. Był sąsiadem i kolegą ze szkoły. Nasi rodzice też znali się jeszcze z czasów podstawówki. Z Maćkiem zaczęłam się spotykać na początku liceum i od tamtej pory jesteśmy razem. Czasem niektórzy się dziwili, że miałam w życiu tylko jednego faceta, ale ja nie wyobrażałam sobie, by mogło być inaczej.

Reklama

– Nie chciałabyś się wyrwać temu przeznaczeniu? – kpiła moja siostra.

– Mogę się założyć, że bez pudła przewidzę resztę waszego życia. Maciek założy warsztat samochodowy, ty będziesz pracować w urzędzie gminy, będziecie mieć dwoje dzieci, mieszkanie w bloku i działkę.

– I oby tak było! Nie potrzebuję żadnych niespodzianek, dobrze o tym wiesz – odparłam.

– Wiesz co, Beti, nie mogę czasem uwierzyć, że jesteśmy siostrami! – zaśmiała się.

Zobacz także

To fakt. Byłyśmy zupełnie inne. Ja – spokojna, pilna, ułożona. Justyna – niespokojny duch. Tuż po liceum wyjechała do Krakowa, bo potrzebowała wrażeń, ludzi i przygód. Mnie nie ciągnęło do takiego życia. Przynajmniej tak mi się wydawało…

Szliśmy w środku nocy z wiankami nad strumyk

Do czasu pewnego czerwcowego weekendu. Moja siostra spędzała lato w domu i nie mogła już wytrzymać monotonii codzienności. Zaprosiła więc do nas grupkę znajomych – swoją przyjaciółkę ze studiów i trzech starszych chłopaków. Moja mama nie miała nic przeciwko. Mieliśmy duży dom, więc było gdzie spać, a mama lubiła, gdy ktoś kręcił się w pobliżu i coś się działo. Właściwie to też za jej namową zorganizowaliśmy ognisko. Niestety, Maciek nie czuł się tego wieczoru najlepiej. Bolał go żołądek i postanowił pójść do domu i położyć się wcześniej. Odprowadziłam go i sama zamierzałam pójść spać, ale Justyna mnie zatrzymała.

– Nie mów, że też idziesz?!

– A co mam tu robić sama? Maciek poszedł. Nie chcę wam przeszkadzać.

– Chyba zwariowałaś. No chodź! Przecież noc jeszcze młoda, a poza tym, dziś jest dwudziesty trzeci czerwca, noc świętojańska! – zawołała.

– Oj, a ty od kiedy obchodzisz to święto?

– A niby czemu nie? – dorzucił jeden z chłopaków, Patryk. – Świętujemy amerykańskie walentynki i Halloween, a naszej nocy Kupały nie możemy? W Krakowie są wielkie imprezy z okazji wianków.

Wzruszyłam ramionami. Właściwie nie chciało mi się jeszcze spać, więc postanowiłam zostać z nimi i sprawdzić, co kombinują. Dziewczyny nazbierały trochę kwiatów w naszym przydomowym ogródku i zabrały się do plecenia wianków. Patryk, jako świeżo upieczony absolwent kulturoznawstwa, był tym faktem zachwycony.

– A po co je właściwie pleciecie? – zapytałam zdumiona tym, co dziewczyny z dużego miasta widzą atrakcyjnego w jakichś starych zwyczajach.

– Jak to po co? Noc sobótkowa to noc łączenia się w pary– rzucił Patryk z uśmiechem.– Kiedyś małżeństwa były kojarzone przez nestorów rodów, więc dziewczyny, którym nie podobał się wybranek starszyzny, próbowały się wywinąć od ślubu i plotły wianki, które podpalały i wrzucały do strumienia, a chłopcy próbowali je wyłowić i dowiedzieć się, do której dziewczyny należy. Wtedy mogli się skojarzyć w parę bez zgody rodziców, a nawet pójść na samotny spacer po lesie.

– No… całkiem romantycznie – przyznałam, ale wciąż uważałam, że się wygłupiają.

– Nie chcesz się przyłączyć? – zapytał z nadzieją.

– Niby po co? Ja wiem, co mnie czeka. Mam już narzeczonego.

Narzeczony to nie mąż. Jeszcze jesteś panną! Dawaj! – zachęcił mnie.

Przyłączyłam się tylko po to, żeby nie odstawać od reszty. Nie wierzyłam w te bzdury. Tymczasem dziewczyny tak się zaangażowały, że postanowiły pójść z tymi wiankami nad strumyk. Justyna była oczywiście głównodowodzącą całej wyprawy. Szliśmy więc w środku nocy nad strumyk z wiankami, a ja modliłam się w duchu, żeby nas nikt nie zobaczył i co gorsza nie zapytał, co robimy.

– A ty z tym narzeczonym to już tak na poważnie? – dopytywał Patryk.

– Oczywiście, że na poważnie. Jestem z nim już siedem lat.

– Bardzo długo. Nie za długo?

– Wiesz… niektórzy są stali w uczuciach – odparłam nieco speszona.

– Podziwiam cię, ale czasem mówi się, że jak związek jest przechodzony przed ślubem, to potem już nic z tego nie będzie.

– Gdzie się tak mówi? W Krakowie? Może po prostu tam nie mają pojęcia o pierwszej miłości.

Wzruszył ramionami. Może niepotrzebnie na niego naskoczyłam, ale miałam wrażenie, że nasłała go na mnie Justyna.

– Może nie. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, żeby trafić na tę jedyną. Ja szukam i szukam, i jakoś znaleźć nie mogę. A jak mi się już jedna spodobała, to się okazuje, że zajęta.

Trzeba przyznać, że wyglądał całkiem nieźle

Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy on mówił o mnie? Miałam wątpliwości, ale patrzył na mnie tak, jakbym faktycznie wpadła mu w oko.

– Nie wygłupiaj się – odparłam speszona. Ale trzeba przyznać, że wyglądał całkiem nieźle. Miał długie gęste włosy, mocno zarysowaną szczękę, niebieskie oczy. No cóż… gdyby nie Maciek, może mogłabym się nim zainteresować. Ale nie zamierzałam. W końcu byłam już zaręczona.

– A co będziesz robić po ślubie?

– Będę mieć dzieci, prowadzić dom, piec chleb i robić konfitury. Nie rozumiem, czemu mnie wypytujesz. Masz tu koleżanki, które studiują i są bardziej interesujące.

– No nie wiem. Dla mnie to ty jesteś interesująca. Żadna dziewczyna, którą znam, nie odpowiedziałby tak jak ty – uśmiechnął się serdecznie. Gdyby nie ten uśmiech, pomyślałabym, że ze mnie kpi. Wydawało mi się, że to te dziewczyny, które rozmawiają o karierach i wyjeździe za granicę, robią na nim wrażenie. Nie mogłam pojąć, czemu właściwie spędził tyle czasu na rozmowie ze mną.

Kiedy doszliśmy do potoku, dziewczyny odprawiły chłopaków dalej na kładkę, a same z radością powrzucały wianki do wody. Ja oczywiście też. Nie minęło dziesięć minut, a panowie pojawili się znów na drodze ze zdobyczami w rękach. Patryk miał mokre spodnie, a w dłoni… mój wianek.

– A coś ty taki mokry? – zarechotała Justyna.

– Rzucił się do wody, żeby wyłowić wianek – wrzasnął jeden z jego rozbawionych kolegów.

– Ale warto było – odpowiedział Patryk z uśmiechem. – Upolowałem ten, który chciałem.

– Uuu! Beti! Wygląda na to, że masz nowego narzeczonego! – zaśmiała się siostra. Wcale mnie to nie bawiło. Poczułam, że targają mną sprzeczne emocje. Miałam wrażenie, że ze mnie kpi. Poczułam się zażenowana.

– Dobra… starczy już tego. Jestem zmęczona – wywinęłam się.

– Nie wygłupiaj się. Przecież to tylko żarty! – zawołała za mną Justyna.

– To ja chyba nie mam poczucia humoru – burknęłam. Byłam zła na siebie, że tak dałam się ponieść emocjom. Oni świetnie się bawili, a ja traktowałam wszystko poważnie. Nie miałam ochoty ciągnąć tej idiotycznej zabawy, więc opuściłam towarzystwo i ruszyłam do domu. Dopiero po chwili okazało się, że Patryk poszedł za mną.

– Co robisz? – spytałam zaskoczona.

– Chciałem cię przeprosić. Poniosło mnie.

– Owszem.

– Po prostu poddałem się porywowi serca. Wiem, że masz narzeczonego, ale nie będę ukrywał, że bardzo mi się podobasz. Nie znałem dotąd takiej dziewczyny. Z marzeniami o rodzinie, spokojnym domu. To są też moje marzenia. Wydawało mi się, że niemożliwe do spełnienia… że nie ma już dziewczyn, którym coś takiego by odpowiadało. Aż tu poznałem ciebie… piękną, naturalną, dobrą. Chciałem tylko, żebyś o tym wiedziała.

– To już wiem. Ale ty nic o mnie nie wiesz. W ogóle mnie nie znasz, a próbujesz mi się pakować w życie z butami. Nie chcę cię więcej widzieć. Możesz już iść – odparłam przez zaciśnięte gardło.

Wróciłam do domu, nawet się nie odwracając. Mimo to czułam, że serce wali mi w piersi jak oszalałe. Nie mogłam uwierzyć, że te wszystkie słowa właśnie padły z moich ust. Nie byłam przecież zwykle tak emocjonalna. Ale on wyzwalał we mnie jakieś nieznane mi dotąd reakcje. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam.

Mój związek z Maćkiem był stabilny i spokojny. Nie wywoływał u mnie takich emocji. Póki ich nie poczułam, nie brakowało mi ich, a teraz miałam wrażenie, że wcześniej nie miałam pojęcia, co to znaczy być zakochanym. Starałam ze wszystkich sił powstrzymać gonitwę myśli. Nie chciałam kłaść na szali siedmioletniego związku i wieczoru z kimś, kogo zupełnie nie znałam. O Maćku wiedziałam wszystko i byłam pewna, że zapewni mi życie, jakie chciałam. Tymczasem Patryk po prostu mnie zainteresował. To wszystko! Nie zamierzałam dać się ponieść bezsensownemu zauroczeniu. Powtarzałam sobie, że dobrze zrobiłam, odtrącając go. On sam też mnie przecież nie znał. Znudziłby się szybko, a ja zostałabym na lodzie.

Mimo tych racjonalnych wyjaśnień, nie spałam całą noc. Bałam się tego, jak zachowa się przy śniadaniu i jak mu spojrzę w oczy. Następnego dnia te obawy okazały się niepotrzebne. Patryka już nie było. Justyna powiedziała, że zerwał się o piątej nad ranem na pierwszy autobus i wyjechał. Poczułam na sobie wzrok wszystkich. Wiedzieli, że wyjechał przeze mnie. Ulżyło mi. Zamierzałam wrócić do normalnej rzeczywistości i zapomnieć o tym incydencie.

Przez kolejne dni widywałam się z Maćkiem, ale czułam się, jakbym go zdradziła, mimo że przecież nic się nie stało. W weekend namówiłam narzeczonego, żebyśmy pojechali nad rzekę. Był piękny dzień i liczyłam, że się ucieszy. Maciek nie był zachwycony tym pomysłem, bo zwykle spędzał soboty, grzebiąc w silniku swojego auta. Ja jednak chciałam wykrzesać z tego związku choć namiastkę emocji, które poczułam przy Patryku. Rozłożyliśmy koc i usiedliśmy.

Miałam przygotowane kanapki i herbatę, ale Maciek nie miał ochoty na jedzenie. Czułam się sztucznie i dziwacznie. Zaczęłam żałować, że go tam zaciągnęłam. W pewnym momencie wiatr zerwał mi czapkę i porwał do rzeki.

– Moja czapka! – krzyknęłam, a Maciek zaczął się śmiać.

– Z czego się śmiejesz? Może byś ją wyłowił?

– Sama sobie wyłów. Tobie spadła – parsknął.

– Chcesz powiedzieć, że nie rzuciłbyś się dla mnie do wody?

– Przestań, Betka. Za dużo filmów się naoglądałaś.

Połączył nas święty Jan, więc nie mają nic do gadania!

Spojrzałam na niego i nagle dotarło do mnie coś strasznego i wyzwalającego zarazem. Poczułam, że ja Maćka wcale nie kocham. I to nie tylko dlatego, że wciąż myślałam o Patryku. Po prostu zrozumiałam, że byłam z nim z przyzwyczajenia i przekonania, że nic innego nie może mi się przytrafić. A przecież od lat nawet nie drgnęło mi serce na jego widok. Postanowiłam, że muszę z tym skończyć.

– Maciek… chciałam ci powiedzieć, że zrywam nasze zaręczyny. Nie chcę brać z tobą ślubu. Nie chcę być twoją żoną.

– Zwariowałaś, Betka?! Dlatego, że nie wskoczyłem do wody?

– Nie. Dlatego, że cię nie kocham. Przykro mi – powiedziałam i poczułam, jakby kamień spadł mi z serca.

To był szok nie tylko dla niego, ale też dla naszych rodziców i całej wioski. Maciek nie mógł znieść porażki i wstydu, jakiego jego zdaniem mu narobiłam i postanowił wyjechać za granicę. Nie chciał mnie widywać. Mama była załamana. Uważała, że zepsułam sobie fantastyczną przyszłość. Tylko Justyna wspierała mnie i podtrzymywała na duchu. Kilka tygodni później odebrałam telefon, na który w głębi duszy czekałam.

– Cześć, Beatko… Tu Patryk. Wiem, że kazałaś mi spadać, ale może jednak byśmy pogadali.

– Nie musisz wszystkiego brać aż tak bardzo do siebie. Czasem człowiek coś palnie, a później tego żałuje – odparłam, a w słuchawce zapadła cisza.

Zastanawiałam się, o czym myśli.

– Słyszałem, że nie jesteś już zaręczona – powiedział w końcu. – Może w takim razie mógłbym przyjechać do ciebie?

– Justyna ci powiedziała?

– Zapytałem ją. Właściwie pytałem co drugi dzień, odkąd mnie pogoniłaś.

– W zasadzie, czemu nie. Złapałeś w końcu wianek, więc jesteś drugi w kolejce – zaśmiałam się.

Reklama

Patryk nie potrzebował ani chwili. Przyjechał tego samego dnia i… już został. Dopiero przy nim zrozumiałam, czym właściwie jest cała ta miłość i czemu tyle wokół niej zamieszania. Tym razem nie czekałam ze ślubem siedem lat. Pobraliśmy się po sześciu miesiącach! Nawet moja mama szybko się do niego przekonała, gdy zobaczyła, jacy jesteśmy w sobie zakochani. Śmieje się, że skoro połączył nas święty Jan, to starszyzna nie ma już nic do gadania! Patryk pracuje w naszym centrum kultury, gdzie organizuje wystawy, warsztaty i koncerty. A ja… tak jak marzyłam, zajmuję się synkiem, córeczką, domem i gromadką zwierząt. I nie mogłabym być szczęśliwsza.

Reklama
Reklama
Reklama