„Myślałam, że otworzy mi drzwi do kariery, a wpędził mnie w ślepy zaułek. Takiego upokorzenia nigdy nie przeżyłam”
„Przez chwilę go nie zrozumiałam. Po prostu nie przyjęłam tych słów. Odesłałam je gdzieś dalej, poza siebie. On patrzył na mnie poważnie, nie spuszczając wzroku”.

- Redakcja
W dzieciństwie nauczyłam się jednej rzeczy: nie ufać mężczyznom. Ojciec był nieprzewidywalny – raz wracał do domu radosny i z prezentami, a innym razem rzucał kąśliwym komentarzem, bo obiad był za słony. Mama milczała. Nie broniła mnie. A ja... nauczyłam się chować. W sobie. W ciszy. W dorosłym życiu niewiele się zmieniło. Próbowałam budować związki, ale to była t tylko powtórka z rozrywki. Mężczyźni, którzy znikali, kiedy naprawdę się przed nimi otworzyłam. Albo ci, którzy traktowali mnie jak mebel – wygodny, dopóki nie zacznę mówić, czego chcę. W końcu przestałam próbować. Skupiłam się na pracy.
Agencja reklamowa była moim azylem. Tam wszystko miało strukturę, procedury, zasady. A przede wszystkim – był tam Mikołaj. Był starszy ode mnie o jakieś piętnaście lat. Zawsze spokojny. Uważny. Nigdy nie zadawał osobistych pytań, ale potrafił okazać troskę w taki sposób, że czułam się bezpieczna. I widziana. Przy nim przestałam się bać. To dzięki niemu zrozumiałam, że można być w relacji – nawet zawodowej – i nie czuć strachu. Nie zakochałam się w nim od razu. To nie była historia „od pierwszego wejrzenia”. Z dnia na dzień rosła we mnie czułość. Zaufanie. I coś więcej.
Uśmiechałam się jak głupia
– Masz chwilę? – zapytał Mikołaj, stając w drzwiach mojego pokoju.
Skinęłam głową. Uśmiechnął się lekko i zniknął, a ja poczułam to znajome wibrowanie w brzuchu. Zawsze tak było, kiedy miałam z nim rozmawiać sam na sam. I nie, to nie był strach. To było coś odwrotnego – coś, co sprawiało, że przez chwilę przestawałam czuć napięcie w karku. Jakby nagle wszystko było dobrze. Zamknęłam laptopa i przeszłam do jego gabinetu. Siedział już przy biurku, z filiżanką kawy w ręku. Drugą postawił dla mnie.
– Coś się stało? – zapytałam.
Starałam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie, ale już czułam, że coś wisi w powietrzu.
– Tak. Znaczy... nic złego. Dla mnie to dobra wiadomość – uśmiechnął się przepraszająco. – Rezygnuję. Odchodzę z firmy.
Przez chwilę go nie zrozumiałam. Po prostu nie przyjęłam tych słów. Odesłałam je gdzieś dalej, poza siebie. On patrzył na mnie poważnie, nie spuszczając wzroku.
– Odchodzisz? Dlaczego?
– To już czas. Firma to całe moje życie od piętnastu lat. Teraz chcę... odpocząć. Spędzić więcej czasu z rodziną.
Zamiast słów, słyszałam tylko szum. Tak jakby mój mózg się wyłączył, a serce nagle zrozumiało, że coś właśnie pęka.
– Rozumiem – powiedziałam po dłuższej chwili. – Gratuluję decyzji.
Uśmiechnął się z wdzięcznością. Odpowiedziałam mu tym samym. Bo przecież nie mogłam mu powiedzieć, że jeśli on zniknie, ja się po prostu rozpadnę.
Coś się we mnie zmieniło
–Ty chyba naprawdę się zakochałaś – powiedziała Iza, podpierając głowę dłonią.
Patrzyła na mnie ze współczuciem. Siedziałyśmy w kantynie, w kącie przy ekspresie do kawy, jak zawsze po stresujących zebraniach. Tym razem nie mówiłyśmy o żadnym kliencie. Tylko o mnie.
– Przestań – mruknęłam. – To nie tak.
– To, co jest? Bo od dwóch dni nie jesz, a jak ktoś wspomni o Mikołaju, to masz minę, jakby ci wyrwano podłogę spod nóg.
Zamilkłam. Wiedziałam, że coś we mnie się zmieniło. Jeszcze nie potrafiłam tego nazwać.
– Nie zakochałam się. Przynajmniej nie tak, jak się ludzie zakochują. Nie marzyłam, żeby mnie dotykał, całował... Nie wyobrażałam sobie, jak wyglądamy razem na wakacjach. To nie było to.
– To co? – spytała cicho.
– Po raz pierwszy w życiu poczułam się przy kimś bezpieczna. Rozumiesz? Nie musiałam niczego udawać. Nie musiałam się pilnować, czy nie powiem za dużo, za ostro, za emocjonalnie. A teraz to znika. I czuję się tak, jakby ktoś wyciągnął mi duszę przez gardło.
Iza nie powiedziała nic przez dłuższą chwilę. W końcu odezwała się łagodnie:
–Czasem emocjonalna zależność jest silniejsza niż miłość. Zwłaszcza jeśli to pierwsza taka w życiu. Nie możesz się w tym utopić. Musisz oddychać.
Westchnęłam.
– Właśnie o to chodzi. Nie umiem już oddychać.
Chciałam mu to powiedzieć
Impreza pożegnalna odbywała się w salce konferencyjnej, którą na tę okazję udekorowali balonami i tanimi girlandami. Ktoś przyniósł tort, ktoś inny wino. Nikt nie płakał, nikt nie robił scen. Wszyscy mówili: „Zasłużyłeś na odpoczynek, Mikołaj”, „Będziemy tęsknić”, „Bez ciebie to już nie będzie to samo”. Stałam pod ścianą, ściskając plastikowy kubek. Czekałam, aż będzie odpowiedni moment. Wiedziałam, że jeśli tego nie powiem dziś – nigdy już nie powiem. Mikołaj krążył między ludźmi, śmiał się, dziękował. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie i ruszył w moją stronę. Serce zaczęło mi bić tak mocno, że przez chwilę nie słyszałam muzyki.
– Dziękuję ci za wszystko. Wiem, że mogłem na ciebie liczyć. Bez ciebie ten zespół by się rozsypał.
– Mikołaj, ja... – zaczęłam.
Czułam, że wino dodaje mi odwagi. Chciałam mu to powiedzieć. Nie całą prawdę, może tylko część. Że był ważny. Że zmienił coś we mnie. Że...
– Ej, Mikołaj! – zawołał ktoś. – Chodź, musisz powiedzieć coś o tej swojej przeprowadzce!
Spojrzał na mnie przepraszająco i odszedł. Zatrzymał się w kręgu kilku osób.
– Z żoną zdecydowaliśmy się, że zamieszkamy na wsi. Cisza, zieleń, bliskość... Mamy dość miasta. Chcemy trochę spokoju.
Żona. To słowo spadło na mnie jak grad. W jednej chwili wszystko zaczęło się układać. Jego delikatność. Powściągliwość. Uważność. Nie dlatego, że coś do mnie czuł. Tylko dlatego, że był... porządnym facetem. Żonatym. Niedostępnym. Beznadziejnie, bezlitośnie poza moim zasięgiem. Stałam tam jeszcze chwilę, ale już nie słuchałam. Potem wyszłam. Po cichu. Jak zawsze. Tylko tym razem nie umiałam przestać płakać.
Nie byłam gotowa
Następnego dnia nie pojawiłam się w pracy. Ani następnego. Napisałam maila:
„Potrzebuję trochę czasu. Biorę L4”.
Dołączyłam skan zwolnienia lekarskiego. Nikt nie dopytywał. Wszyscy wiedzieli, że po odejściu Mikołaja coś we mnie się złamało.
Leżałam na kanapie w dresie, z nierozpakowanymi zakupami stojącymi w przedpokoju. Oglądałam stare seriale, ale i tak nie wiedziałam, co się dzieje na ekranie. Myśli wracały jak natrętne muchy – co by było, gdybym mu powiedziała wcześniej? Czy wyglądałam śmiesznie, jak stałam z tym kubkiem i czekałam? Czy ktoś zauważył, jak wyszłam? Ileż razy brałam telefon do ręki, żeby napisać do niego wiadomość. Cokolwiek: „Dziękuję za wszystko”, „Byłeś dla mnie ważny”, „Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy”. Za każdym razem kasowałam treść. Po co mu to? Po co mu ja?
Minęły tygodnie. Kiedyś Iza napisała:
„Wracaj. Tu też można oddychać”.
Wciąż nie byłam gotowa. Dopiero gdy przypadkiem spojrzałam w lustro i zobaczyłam zapadnięte oczy i szarą cerę, zrozumiałam, że nie tęsknię za Mikołajem. Tęskniłam za sobą. Powoli zaczęłam się zbierać. Zrobiłam porządek w szafie. Czytałam. Spacerowałam. I wtedy w parku poznałam Artura. Jego pies wpadł na mnie jak burza. Zaczęliśmy rozmawiać. Bez presji. Bez podtekstów. Po raz pierwszy od dawna się śmiałam.
Już nie czułam strachu
Minęły trzy miesiące. Wróciłam do pracy – nie do tej samej, ale do nowej agencji, z innymi ludźmi, innym tempem. I z nowym podejściem. Tym razem nie chciałam budować murów. Nie chciałam się chować. Chciałam żyć. Któregoś dnia umówiłam się z Izą. Weszłam do naszej dawnego biura – tylko na chwilę, z sentymentu. Wszystko wyglądało tak samo, ale czułam się, jakby minęły lata.
– Ale ty się zmieniłaś – powiedziała Iza, gdy usiadłyśmy przy stoliku. – Inna energia. Inne oczy. I ładniejsze włosy – dodała z uśmiechem.
– Dzięki – odparłam. – To chyba pierwszy raz, kiedy nie boję się siebie. Ani ludzi.
– Nadal o nim myślisz?
Zastanowiłam się przez chwilę. To pytanie, które kiedyś rozdzierało mnie od środka, teraz wydawało się... lekkie.
– Nie myślę o nim w taki sposób – odpowiedziałam. – Myślę o tym, co mi pokazał. Że można być blisko drugiego człowieka i nie czuć strachu. Że można zaufać i nie zostać skrzywdzoną. Dzięki niemu zrozumiałam, co to znaczy się nie bać.
Iza uśmiechnęła się szeroko.
– No i masz teraz Artura – powiedziała z figlarnym błyskiem w oku.
Pokiwałam głową. Tak, miałam Artura. Nie był idealny, ale był obecny. I nie traktował mnie jak porcelanową figurkę, ale też nigdy nie próbował jej zbić. Czułam się bezpieczna. Po raz pierwszy.
Kinga, 39 lat
Czytaj także:
- „Moi rodzice i teściowie zrujnowali nam nie tylko ślub. Nigdy im nie wybaczę, że zgotowali nam piekło na ziemi”
- „Chciałam mieć nowoczesne wesele, bez barszczu z krokietem. Gdy zobaczyłam mamę ze słoikiem, to włosy stanęły mi dęba”
- „Mąż zdradzał mnie na prawo i lewo, a ja przy nim trwałam. Jednak to, co teraz zrobił, złamało obietnice przed Bogiem”