„Myślałam, że synowa poluje na wyprzedaże, ale miała gdzieś promocje. Wolała luksusowego kochasia od mojego syna”
„Odsunęłam się i poszłam w stronę wyjścia, nie oglądając się za siebie. Nie pamiętam, jak trafiłam do domu. Szłam jak przez mgłę. Kinga, moja synowa. Moja spokojna, elegancka Kinga. Pocałowała obcego mężczyznę. W biały dzień, w galerii handlowej. To było tak proste i jednocześnie tak niezrozumiałe”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która lubi się wtrącać. Swoje już przeżyłam, swoje widziałam i wiem, że nie wszystko trzeba od razu komentować. Czasem lepiej milczeć. Czasem lepiej tylko obserwować. Tak mnie życie nauczyło. Po śmierci męża jeszcze bardziej się wycofałam. Został mi tylko Artur, mój jedyny syn, moje wszystko. A potem przyszła Kinga – jego żona, moja synowa. Piękna, elegancka, taka... inna niż nasze kobiety z osiedla. Nigdy nie wiedziałam, co o niej sądzić. Uśmiechnięta, ale jakby zawsze w jakimś innym świecie. Skryta, spokojna. Grzeczna do przesady.
Z początku myślałam, że to ja mam problem, że się czepiam, że może szukam dziury w całym. Bo przecież się staram – nie wtrącam się w ich sprawy, nie zaglądam do lodówki, nie dzwonię codziennie. Przychodzą do mnie na obiady w niedziele, wtedy gotuję to, co lubi Artur – schabowego, buraczki, rosół. Kinga zawsze dziękuje, choć je jak ptaszek. Ale nigdy nie powiedziała złego słowa, nigdy nie wywróciła oczami. I ja to doceniam. Naprawdę.
Chodzę często do galerii handlowej. Tak, wiem, to śmieszne, bo nic tam nie kupuję. Ale lubię ten zgiełk, te rozmowy, które mimochodem podsłuchuję, ten rytm świata, który tam jeszcze bije, choć ja już żyję trochę obok niego. Kupuję kawę w papierowym kubku i siadam na ławce. Czasem przeglądam gazety, czasem po prostu patrzę na ludzi. Lubię obserwować. Może to po moim ojcu – był leśniczym, godzinami potrafił patrzeć przez lornetkę. Mówił, że wtedy widać prawdę.
Ja też patrzę. Widzę więcej, niż się ludziom wydaje. Zawsze miałam dobre oko. Ale nigdy nie chciałam zobaczyć tego, co wtedy, w galerii. To był zwykły dzień. Ale po nim nic już nie było takie samo.
Nie mogłam w to uwierzyć
Nie planowałam tego. Wyszłam z domu z myślą, że przejdę się między sklepami, może zajrzę do księgarni, posiedzę chwilę na ławce. To był wtorek, środek dnia, w galerii było spokojnie. Mijałam kolejne witryny, spojrzałam na wystawę z płaszczami i wtedy ją zobaczyłam. Kinga. Stała przed sklepem z perfumami, gładziła rękaw swojego płaszcza. Od razu mnie zmroziło, bo przecież miała być w pracy. Zawsze mówiła, że wtorki są najgorsze, że wtedy mają najwięcej roboty, że nie ma kiedy usiąść.
Zatrzymałam się kilka kroków dalej, udając, że oglądam wystawę. Nie widziała mnie. Wyjęła telefon, napisała coś szybko i spojrzała w stronę wind, a potem ruszyła. Zawahałam się. Przecież nie moja sprawa, może ma dzień wolny. Ale nogi same mnie poniosły i poszłam za nią. Wmawiałam sobie, że z czystej ciekawości. Nie chciałam jej przyłapać, tylko zrozumieć, co robi w galerii handlowej w środku tygodnia.
Schowała telefon do torebki, rozejrzała się i stanęła przy barierce. Trzymała rękę na poręczy i spoglądała w dół, jakby na kogoś czekała. Nie wiem, ile to trwało, może dwie minuty, może dziesięć. A potem pojawił się on. Wysoki mężczyzna, w eleganckim granatowym płaszczu, z zarostem. Podeszła do niego bez wahania. Nie uściskali się, nie rozmawiali długo. Ona tylko chwyciła go za rękę, stanęła na palcach i namiętnie go pocałowała. Tuż przy windzie. Bez skrępowania, jakby cały świat przestał istnieć.
Zamarłam. Czułam, jak serce zaczyna bić szybciej. Odwróciłam się gwałtownie, uderzając ramieniem w stojak z apaszkami. Ekspedientka spojrzała na mnie z niepokojem.
– Nic się nie stało – powiedziałam, udając, że coś szukam. – Tylko się rozglądam.
Odsunęłam się i poszłam w stronę wyjścia, nie oglądając się za siebie. Nie pamiętam, jak trafiłam do domu. Szłam jak przez mgłę. Kinga, moja synowa. Moja spokojna, elegancka Kinga. Pocałowała obcego mężczyznę. W biały dzień, w galerii handlowej. To było tak proste i jednocześnie tak niezrozumiałe.
Postanowiłam działać
Przez tydzień nikomu nic nie powiedziałam. W milczeniu gotowałam, słuchałam, jak Artur opowiada, że miał trudny dzień w pracy. Patrzyłam, jak Kinga nalewa mu herbaty, jak się do niego uśmiecha. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej, ale już wiedziałam, że to tylko fasada. Z każdym dniem czułam coraz większy ciężar. Zastanawiałam się, czy to ja powinnam cokolwiek mówić. Przecież to ich życie. Ale to mój syn.
Wieczorami siedziałam przy stole, patrzyłam na zegar i układałam w głowie możliwe rozmowy. Tłumaczyłam sobie, oskarżałam, próbowałam zrozumieć. W końcu postanowiłam działać. Następnego dnia wstałam wcześniej, położyłam czystą serwetę na stół i wyjęłam porcelanową zastawę z kredensu. Zaprosiłam Kingę na herbatę. Przyjęła zaproszenie, jakby to był zwykły gest z mojej strony. Może nie przeczuwała, może grała. Przyszła punktualnie. Miała na sobie jasny płaszcz, włosy spięte starannie. Zawsze była taka ułożona.
– Dziękuję, że przyszłaś. Proszę, usiądź – powiedziałam spokojnie.
Zaparzyłam herbatę. Nalałam do filiżanek. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, jakby żadna z nas nie wiedziała, od czego zacząć. A potem spojrzałam jej prosto w oczy.
– Widziałam cię.
Jej twarz zamarła. Palce zacisnęły się na uszku filiżanki. Nie powiedziała ani słowa, wzrok wbiła w stół. Widziałam, jak jej gardło lekko drgało. Ale nie tłumaczyła się.
– Nie powiem mu. Ale jeśli sama tego nie zrobisz w ciągu tygodnia – ja to zrobię.
Wstałam od stołu i wyszłam do drugiego pokoju. Herbata ostygła, a ona została sama w kuchni.
Zaczęłam mieć wątpliwości
Od tamtego spotkania minęło kilka dni. Kinga wróciła do zwykłego rytmu, jakby nic się nie wydarzyło. Gotowała, uśmiechała się, rozmawiała z Arturem o codziennych sprawach. A jednak wiedziałam, że nie śpi spokojnie. Siadała przy stole z nieobecnym wzrokiem, wydawałą się nieobecna. Patrzyłam na nią i czekałam. Codziennie liczyłam, który to już dzień.
Artur nic nie zauważał. Przychodził z pracy zmęczony, czasem opowiadał o klientach, czasem milczał. Niczego nie podejrzewał. Miał do niej zaufanie. Zaczęłam się wahać. Może zrobiłam źle? Może powinnam była powiedzieć mu od razu? A może w ogóle się nie mieszać? W nocy nie mogłam zasnąć. Przekładałam poduszkę z boku na bok i w myślach wracałam do tamtej sceny z galerii. Wszystko było zbyt wyraźne. Nie dało się tego wyrzucić z głowy.
Piątego dnia, gdy wracałam z zakupów, usłyszałam Kingę rozmawiającą przez telefon. Stała w ogrodzie, myślała, że nikt jej nie słyszy.
– Nie wiem, co mam zrobić... Tak, ona wie. Powiedziała mi... że widziała... Nie mogę już dłużej. Muszę mu powiedzieć.
Zatrzymałam się na chwilę, nie wchodząc jeszcze do domu. Serce mi przyspieszyło. Może jednak się odważy. Może jeszcze wszystko nie jest stracone. Weszłam, jakby nigdy nic. Pokazałam jej siatkę z jabłkami. Ona odwróciła się powoli. Znowu była tą samą Kingą, która potrafiła udawać spokój. A ja tylko pomyślałam: to teraz. To będzie teraz. Albo wszystko się rozpadnie, albo jeszcze można coś uratować.
Zegar wciąż tykał
Wyszła tuż po obiedzie. Artur został w salonie z laptopem na kolanach, a ja zbierałam talerze. Usłyszałam zgrzyt zamka. Zerknęłam przez okno. Kinga szła szybko, z głową spuszczoną. Bez słowa. Nie powiedziała, dokąd idzie. Przez moment zawahałam się, ale potem wzięłam sweter i wyszłam za nią. Dogoniłam ją przy furtce.
– Powiedziałaś mu?
Zatrzymała się, ale nie odwróciła głowy. Przez dłuższą chwilę milczała.
– Nie… jeszcze nie. Nie mogę. On się załamie.
– Załamie się? A co myślisz, że ja zrobiłam, kiedy to zobaczyłam? Myślisz, że mnie to nie obchodzi?
Spuściła wzrok. Widziałam, jak zaciska usta. Nie była już taka pewna siebie.
– To nie tak miało być...
– To w takim razie zrób, co trzeba. Bo zegar tyka – powiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.
– Ja… nie wiem, jak mam to zrobić. On mnie znienawidzi.
– Może. Ale zasługujesz na to.
Popatrzyła na mnie przez sekundę. W jej oczach był strach. Nie żal, nie skrucha. Strach. Odwróciła się i odeszła, szybko, bez słowa. Zostałam na ścieżce i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że zostało jej niewiele czasu, a mnie jeszcze mniej cierpliwości.
Zrobiłam to, co musiałam
To było dwa dni później. Wieczór, deszczowy, cichy. Artur przyszedł do mnie sam. Nie zadzwonił wcześniej, nie zapukał. Po prostu wszedł. Miał na sobie kurtkę, której nie zdjął. Woda kapała z kaptura na podłogę, ale nic nie powiedziałam. Stał w progu i patrzył na mnie długo, jakby czegoś szukał w mojej twarzy.
– Wiedziałaś?
Nie udawałam.
– Tak.
Nie spuścił wzroku. Kiwnął tylko lekko głową. W jego oczach nie było złości. Tylko coś, co trudno mi było znieść – zawód. Może smutek.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu?
– Bo to nie ja ślubowałam ci wierność.
Westchnął. Przetarł dłonią twarz. Kucnął obok fotela, jakby nie miał siły stać. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Był moim synem, a ja nie umiałam go ochronić przed tym, co się stało. Siedzieliśmy tak chwilę, bez słów. Potem wstał, pożegnał się cicho i wyszedł. Zostałam sama w kuchni. Siedziałam długo, w ciemności, nie zapalając światła. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, tylko o jego smutnych oczach.
Nie wiem, czy mi wybaczy. Nie wiem, czy wybaczy jej. Może będą próbować ratować to, co się da. A może każde pójdzie w swoją stronę i już nigdy nie usiądą przy wspólnym stole. Niczego nie jestem pewna. Poza tym, że prawda wyszła na jaw. I że ktoś musiał to zrobić. Nie jestem bohaterką ani sędzią. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Chociaż kosztowało mnie to więcej, niż mogłam przewidzieć. Teraz, kiedy siedzę w tej samej kuchni, w której jeszcze niedawno razem piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o drobiazgach, czuję... pustkę.
Czasem myślę, że na starość człowiek powinien już mieć prawo do świętego spokoju. Ale nie każdy go dostaje. Ja dostałam coś innego – obowiązek. I świadomość, że był moment, kiedy mogłam coś przemilczeć, ale tego nie zrobiłam. Nie wiem, co się z nimi stanie. Może odbudują to, co się rozpadło, a może nie. Ale ja przynajmniej nie będę się musiała zastanawiać każdego dnia, czy powinnam była powiedzieć.
Teresa, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że 50 tys. kredytu na wesele zwróci się z nawiązką. Kiedy zobaczyłam, co jest w kopertach, oniemiałam”
- „Mąż kupił nam dostatnie życie za kredyt. Nie ważne, że tonę w długach, skoro na kolację mam kawior”
- „Dowiedziałam się o ciąży, gdy mąż pracował w Norwegii. Tylko ja znałam prawdę, którą potwierdził test na ojcostwo”