„Na pielgrzymce do Rzymu znalazłam miłość. Ksiądz nam powiedział, że za amory w tym wieku będziemy się smażyć w piekle”
„Pod koniec dnia zorientowałam się, że czekam, aż znowu się odezwie. Gdy rozmawialiśmy, miałam wrażenie, że ktoś mnie widzi. Nie jak starszą panią z różańcem, ale jak kobietę. Kiedy zamykałam oczy, słyszałam w myślach jego głos”.

- Redakcja
Moje życie zaczęło się kończyć dokładnie w dniu, gdy odszedł Wiktor. A może i wcześniej – gdy przestał mnie całować na dzień dobry i zapominał, jaką herbatę lubię najbardziej. Ale to dopiero jego śmierć zrobiła w moim świecie prawdziwą wyrwę. Dziura w sercu, której nie załata ani różaniec, ani ciepły koc, ani zupa pomidorowa, którą zawsze gotował na niedzielę.
Brakowało mi go
Wiktor był cichy, pogodny, wierzący jak ja. Nie było między nami wielkiej namiętności, ale była lojalność, spokój. A teraz jestem sama. Dzieci poukładały sobie życie daleko, dzwonią raz w tygodniu. Ale nikt nie zapyta: „Pamiętasz, jak wtedy w Częstochowie zmarzliśmy na pielgrzymce?”
Modlę się każdego wieczoru. Siadam w fotelu, biorę różaniec, zamykam oczy i wtedy czuję, że może jeszcze nie jestem całkiem martwa.
Gdy zobaczyłam ogłoszenie o pielgrzymce autokarowej do Rzymu, pomyślałam, że to może ostatni raz. Nie dla przygód, nie dla towarzystwa. Chciałam się pomodlić w Watykanie, prosić za duszę Wiktora i za swoją samotność.
Tadeusz pojawił się już przy wsiadaniu. Taki z tych, co od razu mają porządek: plecak schludny, koszula czysta, w termosie na pewno herbata. Pomógł starszej pani wsadzić walizkę do luku, a potem obrócił się w moją stronę.
– Ma pani sporo bagażu, może pomóc?
– Poradzę sobie, ale dziękuję – odpowiedziałam i odwróciłam wzrok, jakby to był odruch, a nie wewnętrzne drżenie, które poczułam na dźwięk jego głosu.
Był szarmancki
Usiadł dwa miejsca przede mną. Co jakiś czas się odwracał, jakby sprawdzał, czy wszystko w porządku. Próbowałam nie patrzeć, ale kiedy wyciągnął termos i zaproponował herbatę, nie umiałam odmówić.
– Domowa, malinowa. Prawdziwe maliny. Bez cukru – powiedział z uśmiechem. – Zimno się robi, dobrze coś ciepłego wypić.
Podał mi kubeczek, a ja uśmiechnęłam się niepewnie.
– Dziękuję. Dawno nie piłam takiej herbaty.
– Moja żona zawsze parzyła ją na zimę – powiedział cicho. – Teraz robię sam.
Chciałam coś powiedzieć, ale tylko kiwnęłam głową. Usiedliśmy obok siebie, choć właściwie nie pamiętam, kto pierwszy to zaproponował. Zaczęliśmy rozmowę o pogodzie, o autokarze, o pielgrzymce, o tym, kto co zabrał na drogę. Miał taki sposób mówienia, że człowiek od razu czuł się spokojniejszy.
– A pani jak się nazywa?
– Anna – powiedziałam i dopiero potem dodałam: – Wdowa. Od siedmiu lat.
Nie wiem, dlaczego od razu to powiedziałam. Jakby to coś tłumaczyło.
– Tadeusz. Też wdowiec. Od pięciu.
Uśmiechnął się smutno, a ja poczułam, że ta rozmowa ma inny ton niż te wszystkie, które prowadziłam od lat. Nie było w niej litości. Tylko jakaś delikatna uważność.
Myślałam o nim
Pod koniec dnia zorientowałam się, że czekam, aż znowu się odezwie. Gdy rozmawialiśmy, miałam wrażenie, że ktoś mnie widzi. Nie jak starszą panią z różańcem, ale jak kobietę. Kiedy zamykałam oczy, słyszałam w myślach jego głos. I wtedy, po raz pierwszy od dawna, przyszła mi do głowy myśl, że może jeszcze coś się może zacząć.
Wchodziliśmy do Bazyliki św. Piotra po cichu. Usiedliśmy obok siebie na drewnianej ławce. Tadeusz wyjął swój różaniec i zamknął oczy. Zrobiłam to samo. Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy poczułam jego dłoń dotykającą mojej. Nie ścisnął jej, po prostu położył lekko, jakby mówił: jestem. Nie spojrzałam na niego, ale nie cofnęłam ręki. Zamiast słów – cisza. I ta cisza zrobiła więcej niż niejedna modlitwa.
Wieczorem spotkaliśmy się w holu hotelu. Moja współlokatorka Ela już spała, a ja zeszłam na dół, nie wiedząc właściwie po co. On tam był.
– Nie możesz spać? – zapytał.
– Za dużo myśli.
Usiedliśmy razem, znów blisko, jakby to już było naturalne. Opowiedział mi o swojej żonie. O tym, jak umarła nagle. Ja mówiłam o Wiktorze, że zgasł powoli i że miałam czas się przygotować, ale nie zdążyłam.
– Czasem myślę, że modlę się, bo już nie mam komu mówić, co czuję – powiedziałam.
Tadeusz spojrzał mi w oczy.
– Ja modlę się teraz za ciebie.
Nie odpowiedziałam. Ale tego wieczoru po raz pierwszy poczułam się ważna.
Mieliśmy wątpliwości
Powiedział, że może powinniśmy porozmawiać z księdzem. Że warto, zanim coś pomyślimy na głos. W głowie miałam wątpliwości, ale serce już szło własną drogą. Więc poszliśmy razem zapytać o to, co czuliśmy.
Ksiądz Marek przyjął nas chłodno. Usiedliśmy w jego pokoiku.
– O co chodzi? – zapytał, splatając dłonie jak przed modlitwą.
Tadeusz spojrzał na mnie, ale to ja zaczęłam mówić.
– Księże… My… Zbliżyliśmy się do siebie podczas tej pielgrzymki. Nie chcemy robić niczego złego, ale czujemy coś więcej niż tylko koleżeństwo. Czy to jest… grzech?
Ksiądz milczał chwilę. Potem spojrzał na nas z gniewem, jakbyśmy wyznali coś wstydliwego.
– Pielgrzymka to czas modlitwy i pokuty, nie romansów. Nie jesteście młodzi, ale to nie znaczy, że wasze serca mogą być rozproszone.
– My nie chcemy się rozpraszać, chcemy tylko zrozumieć, czy Bóg…
– Bóg nie jest waszym terapeutą! – przerwał ostro. – To, co nazywacie uczuciem, może być pokusą. Pamiętajcie, że diabeł przychodzi czasem w najbardziej niewinnej postaci.
Tadeusz się napiął, ale nie powiedział nic. Ja czułam, jak drżę w środku. W jednej chwili zrobiło mi się wstyd wszystkiego – herbaty z termosu, rozmów, spojrzeń. Wyszliśmy stamtąd jak dzieci, które ukradły cukierki z kościoła.
Myślałam, że to koniec
Kiedy już po powrocie zamknęłam drzwi swojego mieszkania, zapadła cisza, którą znałam aż za dobrze. Tylko zegar tykał nad kredensem. Ta sama kanapa, ten sam kubek, co zawsze. Postawiłam walizkę pod ścianą i usiadłam bez sił.
W hotelu nie miałam odwagi pożegnać się z Tadeuszem. Nie umiałam spojrzeć mu w oczy. Po tej rozmowie z księdzem poczułam się, jakbym zdradziła nie tylko Kościół, ale i własne zasady. Wieczorem zadzwoniła Ela.
– No i co, wróciliście razem czy osobno? – zapytała bez powitania.
– Osobno – odpowiedziałam.
– Mówiłam ci, że to się źle skończy. Cała grupa huczała od plotek. Ksiądz Marek był oburzony. Podobno powiedział, że to profanacja pielgrzymki. W twoim wieku to już tylko różaniec powinien być blisko serca, a nie mężczyzna.
Nie odpowiedziałam, bo może miała rację. Ale gdy się rozłączyłam, płakałam długo. Nie z powodu Elki, ani księdza, ani nawet samej siebie. Płakałam, bo tęskniłam i pierwszy raz od lat poczułam, że coś mnie obchodzi. A teraz to coś próbowałam zagłuszyć kadzidłem i modlitwą.
Nie spodziewałam się
Rano zeszłam po chleb, jak co sobotę. Włosy miałam nieułożone, płaszcz na szybko narzucony na domowe dresy. A tam, pod blokiem, stał Tadeusz. Trzymał bukiet polnych kwiatów.
– Przejechałem całą drogę, żeby ci to powiedzieć – zaczął. – Nie potrzebuję zgody księdza, żeby wiedzieć, co czuję.
Zamurowało mnie. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, czy płakać, czy uciec.
– Jeśli ty nadal chcesz, ja tu jestem.
Zacisnęłam palce na torbie. W środku coś się we mnie łamało i składało od nowa.
– Tadeusz… Ja nie wiem, co wolno, a czego nie. Ale wiem, że jak patrzę na ciebie, to nie czuję grzechu. Czuję ulgę.
Nie odpowiedział. Po prostu podał mi kwiaty. I wtedy pierwszy raz od śmierci Wiktora, poczułam, że serce bije nie z przyzwyczajenia, tylko z nadziei.
Anna, 62 lata
Czytaj także:
- „Matka mną gardzi, bo wyszłam za mechanika. Dla niej facet bez studiów i garnituru już na wstępie jest skreślony”
- „Żona wydaje fortunę na kosmetyki. Cieszyłem się, że chce dla mnie pięknie wyglądać, teraz wiem, że chodzi o coś innego”
- „Żona traktuje mnie jak sprzątacza. Po pracy zamiast oglądać mecz, biegam z odkurzaczem i szoruję gary”