„Nakryłam go z inną w galerii handlowej. Zamiast beczeć, zrobiłam zdjęcie i rozesłałam z 1 króciutkim komentarzem”
„I wtedy ich zobaczyłam. Szli obok siebie tak blisko, że aż się o siebie ocierali. Roześmiani. Zatrzymali się przed wystawą z biżuterią, a on po chwili coś jej pokazał. Pewnie pierścionek. Czułam, jak całe moje ciało zaczyna drżeć. Wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie. A potem dodałam komentarz. Taki, żeby nie pozostawić złudzeń”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która łatwo wybucha. Z reguły wszystko sobie tłumaczę, próbuję zrozumieć. Ale tamtego dnia… coś we mnie pękło. I nie chodziło tylko o to, że byli tam razem. Chodziło o sposób, w jaki się do niej uśmiechał – jakby to był najbardziej naturalny uśmiech na świecie, zarezerwowany tylko dla niej. A przecież to ja byłam jego żoną. Ja znałam jego słabe strony, znałam jego głupie żarty, wiedziałam, gdzie trzyma skarpetki i jak bardzo nie znosi rukoli. A ona? Pewnie myślała, że trafił jej się książę z bajki.
Stałam wtedy przy ruchomych schodach, z siatką w ręce, w legginsach i bluzie, cała spocona po godzinie w fitness klubie. I wtedy ich zobaczyłam – on w swojej granatowej koszuli, elegancki jak zawsze, i ona, z burzą loków jak z reklamy szamponu. Szli obok siebie tak blisko, że aż się o siebie ocierali. Roześmiani. Zatrzymali się przed wystawą z biżuterią, a on po chwili coś jej pokazał. Pewnie pierścionek. Czułam, jak całe moje ciało zaczyna drżeć. Wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie. A potem dodałam komentarz. Taki, żeby nie pozostawić złudzeń.
Nie zamierzałam mu odpuścić
Zrobiłam zdjęcie, jedno, drugie, trzecie – tak na wszelki wypadek. Nie mogłam się powstrzymać. Wtedy jeszcze miałam w sobie resztki nadziei, że to jakaś pomyłka. Że to może koleżanka z pracy, kuzynka, może ktoś z jego zespołu. Ale kiedy zobaczyłam, jak delikatnie dotyka jej pleców, jakby od niechcenia, jakby zupełnie przypadkiem, ale zbyt długo, by to było naprawdę przypadkiem – wiedziałam.
Zjechałam na dół ruchomymi schodami, przystanęłam za filarem, włączyłam aparat. I nagrałam ich. Jak wychodzili razem z galerii, jedno przy drugim, a potem... jak wsiedli do jego auta. Mojego auta. Wieczorem czekałam w domu, jak gdyby nigdy nic. Siedziałam w kuchni, z herbatą w ręku. Uśmiechnęłam się do niego, gdy wszedł.
– Hej, jak było w pracy? – zapytałam słodko.
– Męcząco. Dużo spotkań, wiesz, sam stres – odpowiedział, zdejmując buty.
– A nie byłeś może... w galerii handlowej? – zapytałam z udawaną obojętnością.
Zerknął na mnie szybko, jakby sprawdzał, czy żartuję.
– Galerii? Nie... Czemu pytasz?
– Bo widziałam cię tam z pewną blondynką. Jasne, kręcone włosy. Brzmi znajomo?
Zamarł. I wtedy pokazałam mu telefon.
– Justyna, to nie tak, jak myślisz...
– A jak? – zapytałam, unosząc brew.
Nie odpowiedział. Ale jego mina wystarczyła.
Miałam do tego prawo
Usiadł naprzeciwko mnie, jakby próbował zebrać myśli. Ale ja już swoje zebrałam. I w przeciwieństwie do niego – nie miałam zamiaru udawać, że nic się nie stało.
– Słuchaj... – zaczął.
– Nie, nie. Teraz ty posłuchaj – przerwałam mu ostro. – Zrobiłam wam zdjęcie. Nie jedno. Kilka, z bliska, wszystko czarno na białym. A wiesz, co zrobiłam później?
Pokręcił głową. Patrzył na mnie, jakby nie wierzył, że mówię poważnie.
– Wysłałam je do twoich znajomych. Wiesz, tego twojego kumpla od squasha, tej koleżanki z pracy, z którą niby nic cię nie łączyło. Wszystkim. I do twojej mamy też.
Zbladł.
– Justyna, oszalałaś?!
– Nie. Po prostu uznałam, że skoro ty robisz przedstawienie w miejscu publicznym, to ja też mogę. Dodałam tylko podpis. Krótki: „Tak wygląda delegacja o 15:37 w galerii handlowej”.
Wstał gwałtownie, jakby chciał wyrwać mi telefon z rąk, ale nie było już czego ratować.
– Jesteś mściwa.
– Nie, jestem zmęczona. Za to okrutni są ci, którzy latami udają, że wszystko jest w porządku, a potem spacerują z inną przez centrum handlowe, jakby byli parą od lat.
Milczał. I nagle – ironia losu – odezwał się dźwięk wiadomości. Spojrzał na telefon. Widocznie ktoś już zareagował.
– Zrujnowałaś mi życie.
– Nie. To ty to zrobiłeś. Ja ci tylko pokazałam lustro.
Nie było mi go żal
Przez kolejne dni w domu było cicho jak w kościele. Nie rozmawialiśmy. Mijaliśmy się jak sąsiedzi, którzy kiedyś się pokłócili o zbyt głośną muzykę i teraz udają, że się nie znają. A ja obserwowałam. Czytał wiadomości, odpowiadał jednym słowem albo wcale. Chodził podminowany, przygaszony, jakby wciąż czekał na kolejny cios.
W niedzielę, przy śniadaniu, nie wytrzymał.
– Justyna, błagam, usuń to zdjęcie. Zrób coś.
– A czemu? – zapytałam, smarując tosta dżemem. – Coś się nie zgadza w opisie?
– Ty wiesz, ile ja przez to straciłem? Klient do mnie nie oddzwania, mówią w pracy, że mam problemy wizerunkowe, mama się do mnie nie odzywa!
– A ja? Myślisz, że ja coś zyskałam? Że mi się to wszystko opłacało? – rzuciłam nagle, z pełnymi emocji oczami. – Tylko że różnica jest taka, że ja nie udawałam, nie kłamałam. A ty tak. I to przez miesiące.
– To nie tak... To było tylko chwilowe. Nic poważnego między nami nie było.
– Więc czemu kłamałeś? Czemu mówiłeś, że siedzisz na spotkaniach, kiedy spacerowałeś z nią po centrum?
Nie miał odpowiedzi. Gapił się na filiżankę z kawą, jakby w niej był jakiś sens istnienia.
– To była pomyłka. Naprawdę... Ja... Zrobiłem głupstwo.
– Wiesz co? Głupstwa robi się raz. Ty to zaplanowałeś. Kilka razy. A ja się tylko broniłam.
Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
– Jak się nie podoba, możesz zmienić adres. Albo zdjęcie profilowe. Albo to i to.
Poznałam całą prawdę
W poniedziałek po pracy zastałam go siedzącego w salonie. Patrzył w telefon, blady jak ściana, z miną jakby świat właśnie się skończył.
– Co znowu? – rzuciłam mimochodem, zdejmując płaszcz.
– Justyna… Ona też napisała. Komentarz pod zdjęciem.
Zamarłam.
– Co?
– Ona... nic o tobie nie wiedziała. Chciałem jej powiedzieć, ale jakoś się nie złożyło. Myślała, że jestem rozwodnikiem. I teraz napisała, że nie zamierza być tą trzecią.
Przez chwilę nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
– No proszę. A jednak karma działa szybciej niż urzędy.
– Justyna, ludzie to czytają. Moi współpracownicy. Wujek z Anglii napisał do mnie, że jestem polskim Casanovą w wersji budżetowej. To już nie są żarty.
– A kiedy były?
Usiadłam na fotelu naprzeciwko niego, patrząc mu prosto w oczy.
– Słuchaj, naprawdę... nie wiedziała? – zapytałam bardziej z ciekawości niż współczucia.
– No... chyba nie. Ja jej nigdy nie mówiłem, że mam żonę. Po prostu... pominąłem temat.
Parsknęłam.
– Pięknie. Po prostu pomijasz fakty, jakbym nie istniała. I jeszcze się dziwisz, że tak cię potraktowałam.
– Wiesz, że to wszystko nas zniszczy?
– Nie ma już „nas”. W końcu przestałam trzymać język za zębami. I wiesz co? Zrobiło mi się lżej.
Zamilkł. Patrzył na mnie, jakbym nagle przestała być tą samą kobietą. Może i przestałam.
– A zdjęcie nie zniknie. Przynajmniej na razie. Niech każdy sam sobie wyciągnie wnioski.
Nie miałam litości
Kilka dni później zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka.
– Justyna, nie uwierzysz… Twoje zdjęcie trafiło na jaką dużą grupę. Ktoś je udostępnił z podpisem: Żona roku – pogratulować odwagi.
– Serio? – zapytałam, zaskoczona.
– Serio. I masz pod tym setki komentarzy. Jedni cię chwalą, inni, no cóż… piszą, że to pranie brudów w internecie. Ale większość jest po twojej stronie. No, prawie wszyscy.
Wieczorem Michał znowu próbował rozmowy. Tym razem wyjątkowo spokojnie.
– Chcę to jakoś naprawić. Mogę iść na terapię. Mogę… nie wiem, spróbować to odkręcić.
– Odkręcić co? Że cię przyłapałam, jak chodzisz z inną za rękę?
– Wiem, że zawaliłem. Ale może nie wszystko jeszcze stracone?
– Michał… Zrozum. To nie jest kwestia jednego błędu. To kwestia zaufania, które zdeptałeś.
Usiadł ciężko na kanapie. Milczeliśmy dłuższą chwilę.
– Czy ty mnie jeszcze w ogóle kochasz? – zapytał cicho.
Zawahałam się. Nie spodziewałam się tego pytania. Ani odpowiedzi, która przyszła mi z taką łatwością.
– Nie wiem. Może kiedyś. Ale teraz… teraz to raczej czuję ulgę, że się to wszystko wydało. Że nie muszę już udawać, że coś jeszcze działa.
Skinął głową powoli. Jakby przyjął werdykt.
– Więc co dalej?
– Dalej? Spakuj się. I zrób to, zanim wrócę z pracy. Chcę zjeść kolację w spokoju. Po raz pierwszy od dawna.
Zamknęłam ten rozdział
Nie płakałam, gdy zamknęły się za nim drzwi. Nie siedziałam w oknie, nie przewijałam starych zdjęć. Zamiast tego zrobiłam sobie kolację – makaron z pesto, tak jak lubię. Włączyłam ulubiony serial, zapaliłam świeczkę. Nagle cisza w mieszkaniu nie była już przytłaczająca. Była kojąca. Odezwała się koleżanka z pracy:
– Justyna, słyszałam, co się stało… Jesteś bohaterką internetu.
– Albo desperatką, zależy kogo zapytać – zażartowałam.
– Nie, serio. Niewiele kobiet miałoby tyle odwagi.
Pomyślałam o tym, jak wiele razy tłumaczyłam jego spóźnienia, jak udawałam, że nie zauważam ciągle przychodzących sms-ów, jak łapałam go na półprawdach i wmawiałam sobie, że to normalne. Że każdy czasem coś zataja. Tylko że w pewnym momencie ta szklanka się przepełnia. U mnie przepełniła się wtedy w galerii handlowej.
Kilka dni później przyszedł sms: „Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć”. Nie odpisałam. I nie dlatego, że byłam obrażona. Po prostu już mnie to nie obchodziło. Zamknęłam ten rozdział. Naprawdę.
A zdjęcie? Jest dalej, z tym samym podpisem. Nie dla zemsty, ale dla przestrogi. Dla innych kobiet, które się wahają, czy wolno im mówić głośno. Wolno. I trzeba. Bo czasem jedno zdjęcie mówi więcej niż tysiąc rozmów.
Justyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W moim związku wiało chłodem jak na cmentarzu w listopadzie. Chciałam nas ratować, ale tego nie da się wskrzesić”
- „Na wakacjach w Egipcie dałam się uwieść arabskim perfumom Amira. W pakiecie all inclusive dostałam nasionko”
- „Nic nie podejrzewałam, gdy przyjaciółka zajęła się moją rodziną, jak byłam w delegacji. Do dziś pluję sobie w brodę”