Reklama

Po wiosennej ulewie droga w naszej wsi zamieniła się w błotnistą breję. Tachając dwie ciężkie torby z zakupami, próbowałam jakoś dotrzeć do domu. Ale nogi zapadały mi się po kostki w czarnej mazi. Kilkanaście minut wcześniej zepsuł mi się samochód. Stanął na środku drogi i za nic w świecie nie chciał zapalić. Pech chciał, że mąż akurat pojechał w delegację. Był jeszcze ze dwieście kilometrów od domu, więc nie mógł mnie szybko wyratować z opresji. Chcąc nie chcąc, musiałam więc sobie poradzić sama. „A niech to szlag” – pomyślałam, patrząc na oblepione błotem jasne półbuty na które wydałam prawie pół kwartalnej premii. „Chyba nigdy nie uda mi się ich doczyścić” – zdenerwowałam się.

Reklama

Zła jak osa wreszcie dotarłam do furtki. Właśnie wkładałam klucz do zamka, gdy…

– Pani Kasiu, dzień dobry – usłyszałam zza ogrodzenia.

– O nie, tylko nie pani Halinka – westchnęłam.

Wścibska sąsiadka

Nie znosiłam naszej sąsiadki. Z całego serca. Starsza pani miała jedną wadę, której ani ja, ani mój mąż nie potrafiliśmy zaakceptować: była nieznośnie ciekawska. Odnosiliśmy wrażenie, że nie zajmuje się niczym innym, tylko obserwowaniem, co dzieje się u sąsiadów. Po swoim „dzień dobry” zawsze zadawała dziesiątki pytań i zgłaszała tyleż samo pretensji i wątpliwości. Tak było i tym razem.

– O, widzę jakieś poważne zakupy pani zrobiła. Wódeczka, winko… Spodziewacie się gości? – zapytała, patrząc na dwie butelki wystające z torby.

– Mąż ma imieniny, jutro przyjedzie kilku gości. Przyjaciele i znajomi – próbowałam ją zbyć.

– Ach tak, to pewnie będzie bardzo głośno. Znowu oka nie zmrużę. Wie pani, jakie mam kłopoty z zasypianiem… – odpowiedziała zbolałym głosem

– Będziemy bawić się w domu, a nie w ogrodzie. Niczego pani nie usłyszy, obiecuję – mruknęłam, ale sąsiadka się nie poddawała.

– No nie wiem, nie wiem… Ludzie jak sobie wypiją, to różne rzeczy wyprawiają. Pamiętam jak u tych … – zaczęła opowiadać.
Miałam dość.

– Przepraszam, ale się spieszę. Mam jeszcze dużo do zrobienia – przerwałam jej i prawie biegiem ruszyłam do drzwi.

„Czy to babsko nie może zająć się swoimi sprawami” – pomyślałam już w domu, rozkładając zakupy.

Następnego dnia goście stawili się w komplecie. Zjedliśmy obiad, potem deser. Właśnie podawałam kawę, gdy panowie zaczęli rozmawiać o samochodach. Nasz przyjaciel, Mariusz cieszył się, że za tydzień dostanie służbowe auto. Nowiutkie, prosto z salonu.

– Szczęściarz jesteś. A mój grat do niczego już się nie nadaje. Silnik padł. Nawet nie opłaca się go remontować – westchnęłam.

– O, to mam dla was propozycję – powiedział. Okazało się, że zamierza sprzedać swój prywatny samochód.

– Tanio go oddam, po co ma stać w garażu. Może nie jest najnowszy, ale za to w świetnym stanie. Zresztą, sami zobaczcie – zachęcał.

Propozycja wydawała się kusząca, więc wyszliśmy na dwór, aby obejrzeć auto. Mariusz nie zdążył nawet włożyć kluczyka do stacyjki, gdy w domu pani Halinki otworzyły się drzwi. Sąsiadka wyszła na ganek z wielką szczotką w ręku i zaczęła zamaszyście zamiatać schodki. Przez cały czas łypała jednak w naszą stronę.

– No proszę, dziwne, że akurat teraz zebrało jej się na sprzątanie. Pewnie chce zobaczyć, co robimy – powiedziałam z przekąsem.

– Założę się, że od rana stała w oknie i sprawdzała, kto do nas przyjechał. Jutro cała wieś będzie wiedziała, że była u nas impreza – zdenerwował się mąż. Mariusz spojrzał na nas współczująco.

– A, wścibska sąsiadka? Taka to naprawdę potrafi zatruć życie. Ja na waszym miejscu dałbym jej popalić – stwierdził.

Samochód przyjaciela okazał się świetny. Postanowiliśmy go kupić.

Koniec znajomości

Tydzień później podjechaliśmy nim pod dom. Sąsiadka natychmiast pojawiła się przy ogrodzeniu. W ręku trzymała konewkę.

– Niektórym to się powodzi. Nowy samochód… – zauważyła i zaczęła podlewać kwiaty. Nie zraziło ją nawet to, że właśnie zaczął padać deszcz.

– Nie nowy, tylko stary – odburknęłam.

– Tak, tak, kiedy jednym na chleb brakuje, inni kupują kolejne auta. Ciekawe skąd mają na to pieniądze…?

– Z pracy! – zdenerwował się mąż. Ale sąsiadka jakby tego nie zauważała.

– Tak? To chyba nie z uczciwej. Przecież wiem, ile się teraz zarabia...

Spojrzałam na męża. Zrobił się purpurowy na twarzy.

– No nie, nie będę tego dłużej słuchał. Niech się pani wreszcie zamknie i przestanie wściubiać nos w nie swoje sprawy – wypalił.

– No wie pan… – oburzyła się.

Ale mąż kontynuował:

– Nie obchodzą mnie pani opinie. I w ogóle nie mam ochoty z panią rozmawiać. Żona też. Koniec znajomości – oznajmił z mocą.

Sąsiadkę zamurowało. Rzuciła konewkę i jak niepyszna podreptała do domu.

– No chyba będziemy mieć spokój, przynajmniej przez jakiś czas – odetchnął z ulgą mąż.

Gdy tylko skręciliśmy w naszą uliczkę, zobaczyliśmy z daleka radiowóz

Wyglądało na to, że ostra wymiana zdań rzeczywiście poskutkowała. Pani Halinka przestała się nami interesować. Nie podchodziła już do ogrodzenia, nie próbowała rozmawiać. Czasem mieliśmy wrażenie, że w jej oknie porusza się firanka. Ale to nam nie przeszkadzało. Grunt że nas nie zaczepiała i nie zasypywała pytaniami. Wkrótce przekonaliśmy się jednak, że ten brak zainteresowania był tylko pozorny. Sąsiadka nadal miała oko na naszą posesję. I całe szczęście.

Wracaliśmy od znajomych. Gdy tylko skręciliśmy w naszą uliczkę, zobaczyliśmy z daleka radiowóz i spore zbiegowisko ludzi. Wśród nich naszą sąsiadkę. Coś tam zawzięcie tłumaczyła policjantowi.

– Pierwsza ciekawska jak zwykle na posterunku – uśmiechnęłam się i spojrzałam na męża. Wyglądał na zaniepokojonego.

– Wiesz, to chyba u nas coś się stało – powiedział.

Podjechaliśmy pod bramę i szybko wysiedliśmy z samochodu.

– O, to są właśnie właściciele domu! – zawołała pani Halinka.

– Co się stało? – zapytaliśmy policjanta.

Mieliście państwo włamanie. Na szczęście nieudane. Zostaliśmy w porę zawiadomieni i złapaliśmy złodziei na gorącym uczynku – odparł.

– Tak? A kto zadzwonił? Chcielibyśmy mu podziękować – dopytywaliśmy się.

– A ta pani – policjant wskazał panią Halinkę.

– Eee, to nic takiego. Bogu dzięki, że akurat przypadkowo spojrzałam przez okno. Początkowo myślałam, że to wasi znajomi. Ale gdy zobaczyłam, że przeskakują przez płot, musiałam zareagować – relacjonowała z miną niewiniątka.

– Dziękujemy pani, to naprawdę cudowny przypadek – powiedział mój mąż.

Ale pani Halinka już go nie słuchała. Nagle zaczęła wpatrywać się w coś za naszymi plecami. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Pod dom sąsiadów podjeżdżała właśnie wielka ciężarówka z napisem: meble. Sąsiadka wyraźnie się ożywiła.

– Niektórym to się powodzi – mruknęła i poszła z bliska obejrzeć nowe meble.

– Ona się chyba nigdy nie zmieni – stwierdził z rozbawieniem mąż.

Reklama

– A może to i dobrze? – odparłam.

Reklama
Reklama
Reklama