Reklama

Poranek mojego ślubu był dziwnie cichy, jakby wszystko wstrzymało oddech razem ze mną. Suknia wisiała już na wieszaku, bielutka, idealnie uprasowana, a obok niej – welon, który mama kupiła z takim przejęciem, jakby był zrobiony z czystego złota. A ja? Siedziałam przy toaletce, patrząc w lustro i próbując rozpoznać siebie. Od trzech lat byłam z Piotrkiem. Zawsze spokojny, opanowany, „dobry chłopak” – mówili wszyscy. A ja coraz częściej miałam wrażenie, że w tej układance mnie w ogóle nie ma. Powinnam się teraz wycofać. Ale nie potrafiłam.

Reklama

Poczułam wstyd

Kościół był przepełniony gośćmi i zapachem kwiatów. Wszyscy patrzyli na mnie – ciotki, kuzynki, koleżanki z pracy, sąsiedzi. Nawet ksiądz miał w oczach coś, co wyglądało jak oczekiwanie. A ja? Słyszałam, jak bije mi serce, tak głośno, że zagłuszało organy.

Czy chcesz poślubić Piotra? – zapytał ksiądz z uśmiechem.

– Tak – odpowiedziałam, czując, jak zaciska mi się gardło.

Piotr wyglądał na szczęśliwego. Ścisnął moją dłoń z takim przekonaniem, że aż poczułam wstyd, że nie odwzajemniam tej pewności. Spojrzałam na moją mamę – płakała ze wzruszenia. Podeszła do mnie podczas podpisywania dokumentów.

Jesteś najpiękniejszą panną młodą, jaką widziałam – wyszeptała.

Uśmiechnęłam się, chociaż w środku czułam tylko zimno. Jakby wszystko działo się za szybą. Patrzyłam na obrączkę, którą właśnie włożył mi na palec i zamiast radości, poczułam ciężar. Pomyślałam sobie wtedy, że już po wszystkim, ale wiedziałam, że tak naprawdę, wszystko się dopiero zaczynało.

Nie potrafiłam się w tym odnaleźć

W sali weselnej rozbrzmiewała muzyka, goście śmiali się, unosili kieliszki, a kelnerzy niemal fruwali między stołami. Piotrek trzymał mnie za rękę, uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby wszystko było dokładnie takie, jak sobie wymarzył. I pewnie było. Tylko ja nie potrafiłam się w tym odnaleźć.

– Wyglądasz, jakbyś była gdzieś daleko – powiedziała Monika, moja przyjaciółka, nachylając się do mnie przy stole.

To tylko stres… – odpowiedziałam, odwracając wzrok.

Wypiłam łyczek szampana, choć alkohol tylko podkreślił mój wewnętrzny niepokój. Czułam się jak aktorka w przedstawieniu, którego scenariusz ktoś napisał za mnie. Bawiłam się, bo powinnam. Uśmiechałam się, bo tego ode mnie oczekiwano. Tańczyłam z tatą, z teściem, z kuzynem, byle tylko nie mieć chwili na myślenie.

– Kochanie, jesteś szczęśliwa? – zapytał Piotr, przyciągając mnie do siebie w trakcie walca.

– Tak – odpowiedziałam, wpatrując się w jego ramiona, by nie musieć patrzeć mu w oczy.

A jednak oczy piekły mnie coraz mocniej. Z poczucia winy? A może z przerażenia, że właśnie przegapiłam ostatnią szansę, by uciec? Wybiegłam na chwilę na zewnątrz. Powietrze było chłodne, pachniało nocą i mokrą trawą. Przez chwilę po prostu stałam, zamykając oczy. Nawet tam, z dala od śmiechów i toastów, nie byłam w stanie uciec przed sobą.

Coś we mnie pękło

Ojciec właśnie wstał z miejsca. Kiedy zaczął swoją przemowę, wszyscy ucichli. Trzymał kieliszek i z typową dla siebie dumą spoglądał po sali.

– Kochani, dziś żegnam moją małą córeczkę i witam ją jako kobietę, żonę, partnerkę życia… – mówił, a ja czułam, jak serce zaczyna mi walić jak oszalałe.

Coś we mnie pękło. Wstałam powoli, a ojciec spojrzał na mnie zdziwiony, przerywając w połowie zdania.

– Przepraszam… – odezwałam się, drżącym głosem – Muszę coś powiedzieć. Przepraszam wszystkich, ale ja… ja nie mogę już dłużej udawać.

Wśród gości rozległy się szepty. Zobaczyłam mamę, która momentalnie zbladła.

– Co ty robisz?! – krzyknęła z przerażeniem, podchodząc do mnie.

Mąż patrzył na mnie, jakby nie dowierzał, że to się dzieje naprawdę.

Czy to jakiś żart? – spytał, robiąc krok w moją stronę.

– Nie – odpowiedziałam – To moje życie. I właśnie chcę je odzyskać.

Goście patrzyli na mnie jak na szaloną. Wzięłam głęboki oddech, odłożyłam mikrofon i ruszyłam w stronę wyjścia. Za mną ktoś wołał moje imię, ktoś inny szeptał coś do sąsiada przy stole. Już nie słuchałam. Nie było już odwrotu.

Nie mogłam się uspokoić

Usiadłam na ławce przed salą weselną. Ręce trzęsły mi się tak, że musiałam je złączyć, by jakoś się uspokoić. Serce waliło mi jak młot, makijaż spływał po policzkach razem ze łzami. Suknia ciążyła mi jak zbroja. Nagle usłyszałam kroki. Spojrzałam w bok – to była mama.

Zrujnowałaś sobie życie. I Piotrowi też – powiedziała cicho, ale z naciskiem, stając przede mną z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

– Może i tak. Tylko że to jest moje życie – odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.

Jak mogłaś to zrobić? Przed wszystkimi?! Nie wiesz, co ludzie powiedzą?!

– A ty naprawdę jeszcze o tym myślisz? O ludziach? A co ze mną? – zapytałam, próbując zapanować nad łkaniem. – Dlaczego nigdy mnie nie zapytałaś, czy tego chcę?

Mama przysiadła obok, choć widać było, że wszystko w niej się buntuje.

Dlaczego nic nie powiedziałaś wcześniej?

– Bo za każdym razem słyszałam tylko, jak bardzo on jest „idealny”. Że mam szczęście. Że trafił mi się taki porządny chłopak. Że nie powinnam narzekać.

Patrzyła przed siebie. Na chwilę zniknęła jej z twarzy ta surowość.

Myślałam, że jesteś szczęśliwa. Naprawdę.

– Bo tego ode mnie chcieliście. Żeby było spokojnie. Żeby nie komplikować. I dławiłam się tym wszystkim

Milczała. Tylko jej dłoń, nieśmiało, trafiła na moją. Ścisnęłam ją lekko. Może nie zrozumiała, ale przynajmniej nie odeszła.

Czułam ulgę

Pokój hotelowy był mały. Gdy zamknęły się za mną drzwi, osunęłam się na łóżko i wreszcie pozwoliłam sobie płakać bez końca. Zsunęłam z siebie suknię ślubną, jakby to była skóra, której już nie chciałam nosić. Owinęłam się kocem i patrzyłam w sufit. Czułam, że wszystko się zmieniło, ale jeszcze nie wiedziałam, czy to ulga, czy rozpacz. Późnym wieczorem zapukał Piotr. Nie byłam pewna, czy powinnam otwierać. Zrobiłam to.

– Mogę wejść? – zapytał bez cienia złości, ale oczy miał zaczerwienione.

Skinęłam głową. Usiadł w fotelu naprzeciwko.

Zrobiłaś ze mnie idiotę przed wszystkimi – powiedział spokojnie, ale jego głos drżał.

– Nie chciałam cię ranić. Byłeś… zbyt pewny, że wszystko będzie po twojemu – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

Kochałem cię – wyszeptał.

– A ja chciałam cię kochać. Naprawdę próbowałam. Nie potrafiłam. I nie mogłam powiedzieć „nie” wcześniej, choć powinnam.

– Dlaczego nic nie mówiłaś?

– Bo czułam się, jakbym musiała spełnić oczekiwania innych. Że jeśli odejdę, rozczaruję nie tylko ciebie, ale wszystkich dookoła. A ja... po prostu się bałam.

Nie odpowiedział. Patrzył przez okno, jakby szukał tam odpowiedzi.

– Nie wrócę – powiedziałam cicho.

– Wiem – odparł i wstał.

Zamknął drzwi bez słowa. Nie było dramatycznego pożegnania, tylko cisza. I ja, po raz pierwszy od miesięcy, sama ze sobą.

Budziłam się z poczuciem pustki

Minęło kilka dni. Telefon milczał. Żadnych wiadomości od przyjaciółek, ciotek, sąsiadek. Mama się nie odzywała, tata – tylko raz napisał: „Zawiodłaś mnie”. Patrzyłam na te słowa długo, zanim skasowałam wiadomość. Nie płakałam. Już nie. Zasłony w mieszkaniu zaciągnięte, filiżanki po kawie wciąż stały na stole. Nie wiedziałam, co mam teraz robić. Wszystko, co znałam, zniknęło w jednej chwili – nie było Piotra, nie było planów, nie było przyszłości, jaką wszyscy dla mnie przygotowali.

A mimo to… czułam się wolna. Cicho, ostrożnie, jakby jeszcze nie do końca na to zasłużyłam, ale jednak wolna. Bez obrączki, bez scenariusza napisanego przez innych. Każdego ranka budziłam się z poczuciem pustki.

– Może nie znajdę już miłości – powiedziałam do swojego odbicia w lustrze. – Może straciłam wszystko.

Wiedziałam jedno – odzyskałam siebie. Tę, która miała prawo się bać. Która miała prawo się pomylić. I która w końcu miała odwagę powiedzieć „nie”. Nie wiem, co będzie dalej. Zamknęłam drzwi mieszkania i wyszłam na spacer. Po raz pierwszy od dawna zrobiłam krok bez oglądania się za siebie. Powoli, ale pewnie. Bo nie wszystko da się zaplanować – i może właśnie w tym tkwi siła.

Kinga, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama