„Nie mam powierników, nigdy nie pisałem pamiętnika, ale teraz robię wyjątek. Stoję oko w oko ze śmiercią”
„Fakt, że za dużo czasu dla siebie nie mam. I pewnie właśnie dlatego jestem sam. Sam, ale nie samotny – mnóstwo jest w moim życiu kobiet, lecz większość nie jest w stanie wytrzymać mojego trybu życia. A pozostałe? No, z nimi ja nie wytrzymuję. W każdym razie żyję pracą, dla pracy, kocham pracę. I wszystko, co się z nią wiąże”.
- Iwo, 35 lat
Gdyby ktoś poprosił, żebym opowiedział o sobie, o tym, co robię, powiedziałbym: pracuję. Bo to jest główne moje zajęcie. Pochłania mnie bez reszty, zajmuje całe dnie, a często i wieczory. Nie, nie jestem pracoholikiem i nie skarżę się. Po prostu lubię to, co robię.
W firmie zajmującej się transportem międzynarodowym, zatrudniłem się jeszcze na studiach, jako informatyk. Bo to właśnie studiowałem na politechnice.
Nie wiem, dlaczego zdecydowałem się na taki kierunek. Ja, facet kochający ruch, zmiany i towarzystwo, miałem spędzać całe dnie przy monitorze?
To było nieporozumienie
Ale sama firma mi się podobała: napięta atmosfera, mnóstwo spraw do załatwienia, rozmowy, wyjazdy… Są ludzie, których stały dopływ adrenaliny męczy. Ja to kocham. Dziś jestem kierownikiem dużego działu, odpowiadam za kontakty z klientami, dogaduję kontrakty. Dodam, że na wielomilionowe sumy. A to oznacza, że ciągle jeżdżę, a właściwie latam, po świecie.
Fakt, że za dużo czasu dla siebie nie mam. I pewnie właśnie dlatego jestem sam. Sam, ale nie samotny – mnóstwo jest w moim życiu kobiet, lecz większość nie jest w stanie wytrzymać mojego trybu życia. A pozostałe? No, z nimi ja nie wytrzymuję.
Zobacz także
W każdym razie żyję pracą, dla pracy, kocham pracę. I wszystko, co się z nią wiąże.
Jedna z moich dziewczyn zapytała kiedyś, czy nie boję się latać. Nie wiem. To tak, jakby zapytać kogoś, czy nie boi się jeździć autobusem albo tramwajem. Może nie fascynuje mnie sam lot, lecz poznawanie nowych miejsc, ludzi, zmiana – tak!
I właściwie nigdy nie miałem żadnych stresów związanych z lataniem. Odbieram bilet, wsiadam na pokład, po kilku godzinach wysiadam. Czym się tu ekscytować czy denerwować? Jednak teraz…
Przygotowania ciągnęły się tygodniami. Jak nigdy!
Właściwie od początku coś z tą podróżą było nie tak. Najpierw klient kilka razy zmieniał termin spotkania, w ogóle nie mogliśmy się dogadać. Potem okazało się, że nie ma lotów bezpośrednich, bo nasi przewoźnicy zmienili rozkład. Trudno było zgrać połączenie, tak żebym nie musiał tkwić godzinami na którymś lotnisku.
Później okazało się, że są jakieś problemy z rezerwacją czy zamówieniem biletu przez Internet – w każdym razie nasza sekretarka nie mogła sobie z tym poradzić. Kiedy wysłałem ją, żeby zrobiła to na lotnisku, taksówka, którą jechała, miała wypadek. Niegroźny, stłuczkę właściwie, ale dziewczynę odwieźli do szpitala, na obserwację. Na szczęście nic jej się nie stało.
Wreszcie, kiedy już wydawało się, że wszystko jest załatwione, ja złamałem sobie palec! W lewej ręce, niegroźnie, ale zastanawiałem się, czy wypada jechać na rozmowę do klienta w gipsie? Co prawda, i tak bym mu nie powiedział prawdy, jak to się stało. Bo też i nie ma się czym chwalić. Ot, w barze, po kilku piwach, chciałem zaimponować dziewczynie. Kiedyś świetnie tańczyłem breakdance. Kiedyś… Wersja oficjalna, dla szefa i klienta, mówiła o wypadku na nartach.
W końcu wybrałem się na lotnisko. No i znowu pech. Najpierw kolega, który miał mnie podrzucić, zadzwonił, że zepsuł mu się samochód. Więc zamówiłem taksówkę. Akurat żadnego wolnego kierowcy w pobliżu nie było, a potem się spóźnił. Baran jeden, skręcił nie w tę ulicę, co trzeba! Po drodze oczywiście korek. Jak słowo daję, byłem przekonany, że się spóźnię.
Ale na miejscu okazało się, że mogłem jechać w dowolnie ślimaczym tempie, bo lot był opóźniony. Mgła! Spokojnie wypiłem więc kawę, zjadłem nawet jakieś ciastko… Podczas odprawy z kolei coś im się nie podobało, musiałem otwierać walizkę. No, sprzysięgło się wszystko przeciwko mnie! I jeszcze na bilecie był błąd, trzeba było sprostować i uzupełnić dane u jakiegoś faceta w odległym kącie hali.
Nie wierzę w pecha, czarne koty ani w piątki trzynastego. Nie wierzę, że los nas przestrzega przed nieszczęściem, że gdzieś tam w człowieku siedzi jakaś intuicja czy inny szósty zmysł i podpowiada, czego warto unikać. Ale coś tu za dużo było tych wszystkich przypadków!
Zazwyczaj od momentu podjęcia decyzji o podróży i podpisania przez szefa delegacji do czasu wylotu upływa kilka, może kilkanaście dni. Tym razem wszystko ciągnęło się tygodniami. Pewnie dlatego przyszło mi do głowy, że nie powinienem lecieć. Nawet wiem, kiedy tak pomyślałem: gdy nagle mój rejs po prostu zniknął z tablicy odlotów. Za chwilę znowu się wyświetlił, ale jednak… Jako informatyk wiem najlepiej, że to zupełnie normalne. Co prawda, najczęściej zawiesza się cały system i wszystkie loty znikają. Tym razem zabrakło tylko tego jednego.
W pierwszej chwili zrobiło mi się nawet gorąco. Nie, nie ze strachu czy z jakiegoś przewidywania najgorszego, tylko po prostu – miałem już dość tego kontraktu i nie chciałem znowu przekładać podróży. A kiedy rejs ponownie wyświetlił się na tablicy, gdzieś tam w środku coś mnie nieprzyjemnie ukłuło. I zostało już ze mną.
Silniki huczały, wokół nasilał się chaos…
Po raz pierwszy w życiu czułem się nieswojo na pokładzie samolotu. Zobaczyłem go jako maszynę, wielką, ciężką i, niestety, podatną na uszkodzenia. Piloci to przecież tylko ludzie, mogą popełnić błąd. A przyrządy? Jak już mówiłem, jestem informatykiem. Wiem, że zazwyczaj wszystko działa bez zarzutu. Zazwyczaj…
Usiadłem w fotelu i rozejrzałem się wokół. Musiałem mieć nietęgą minę, bo stewardesa zapytała, czy jest OK. Odwzajemniłem uśmiech, powiedziałem coś tam w żartach i poprosiłem ją o drinka. Musiałem się rozluźnić – przecież za kilka godzin czekało mnie ważne spotkanie z poważnym biznesmenem.
Zapiąłem pasy. Samolot ruszył, a ja patrzyłem na coraz szybciej umykającą ziemię. Trawnik, asfalt, budynek lotniska, wieża kontrolna, wielkie radary. Poczułem drżenie, to dziwne uczucie w żołądku, gdy wznosisz się do góry. Wszystko wydawało się w porządku, ale mnie coś gryzło. Rozejrzałem się dyskretnie na boki. Pasażerowie zachowywali się bardzo różnie. Niektórzy ze znudzoną miną czytali gazetę, inni nie kryli strachu. Jakaś mama, zielona z przerażenia, usiłowała zapanować nad dzieckiem, które z zafascynowaniem wyglądało przez okno, wykrzykując coś i stale wypinając się z pasów. Starsza pani obok mnie ściskała poręcz fotela. Gdy zorientowała się, że na nią patrzę, uśmiechnęła się z zakłopotaniem i potrząsnęła głową.
No tak, dla niektórych lot to najgorsze przeżycie, jakie mogło ich spotkać. Dla mnie nie. Przynajmniej do tej pory, bo jednak dziś coś było nie tak.
Na szczęście stewardesa przyniosła drinka i zacząłem go sączyć. Zamknąłem oczy. Chciałem się odprężyć. Szukałem w myślach jakichś przyjemnych tematów. I wtedy… Przyszło mi do głowy, że muszę opisać swoje odczucia. Przeczucia. Czy jak tam je nazwać. Otworzyłem laptopa, położyłem palce na jego szarej klawiaturze.
Nigdy nie pisałem pamiętnika, bloga ani żadnych takich głupot. A jednak teraz musiałem. Co więcej, czułem, że powinienem napisać wszystko i szybko. Tak, jakbym miał ostatnią szansę opowiedzieć o sobie, o swoich uczuciach. Wyspowiadać się?
Tyle miałem jeszcze do zrobienia, tyle planów
Nie, chciałem jedynie opisać ten dziwny, dla mnie całkiem irracjonalny lęk. Pisałem więc i pisałem. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że cały czas było mi tak nieswojo… A może dlatego, że samolotem nagle zaczęło dziwnie rzucać… Pasażerowie wpadli w panikę… Stewardesy też nie kryły zdenerwowania, chociaż przecież są szkolone, jak zachować się w sytuacjach awaryjnych. Bo to na pewno była sytuacja awaryjna.
Nie ma co ukrywać – tym razem działo się coś poważnego. To nie były turbulencje, nie wpadliśmy w chmury. Coś było nie tak z maszyną. I podczas gdy załoga usiłowała zapanować nad pasażerami, ja pisałem i pisałem. Przelewałem na papier całą historię tej nieszczęsnej delegacji, pechowej podróży. Ja, komputerowiec, człowiek wierzący bezgranicznie w rozum i logikę, musiałem przyznać, że jednak intuicja jest, że przeczuciom warto wierzyć.
Może ktoś przeczyta to, co stworzyłem, i zaufa swojemu wewnętrznemu głosowi, zanim będzie za późno? Kończę swoje zwierzenia, samolot huczy, wokół mnie panuje coraz większy chaos… Piszę, bo chcę przekazać wam tę relację, przyznać, że życie to nie tylko cyfry, że szósty zmysł jednak istnieje i gdy trzeba, potrafi ostrzec.
I tylko mam nadzieję, że zdążę wysłać mejla z tym tekstem, zanim lot 720 gdzieś tam gwałtownie się zakończy… Bo opowiedzieć tego sam już na pewno nie będę miał szans… Żegnajcie.