„Nie mogę się skupić na pracy, bo wciąż myślę o koledze z firmy. Niestety on woli się uganiać za nowymi stażystkami”
„Jakub. Mój kolega z pracy. Człowiek, który nieświadomie zawładnął każdą moją myślą, choć nigdy nawet nie podał mi ręki w inny sposób niż koleżeński. Zawsze uśmiechnięty, pewny siebie, z błyskiem w oku i tą nonszalancką fryzurą, której nigdy nie poprawia. Ludzie go lubią. A ja... no cóż, ja go kocham. Tak po cichu. Od lat”.

- Redakcja
Pracuję w dziale marketingu już sześć lat. To długi czas, wystarczająco długi, żeby przywiązać się do rutyny, biurka i... ludzi. Albo do jednej konkretnej osoby. Jakub. Mój kolega z pracy. Człowiek, który nieświadomie zawładnął każdą moją myślą, choć nigdy nawet nie podał mi ręki w inny sposób niż koleżeński. Zawsze uśmiechnięty, pewny siebie, z błyskiem w oku i tą nonszalancką fryzurą, której nigdy nie poprawia. Ludzie go lubią. A ja... no cóż, ja go kocham. Tak po cichu. Od lat.
Znam na pamięć każdy jego ruch, sposób, w jaki pochyla się nad klawiaturą, jak przekrzywia głowę, kiedy się zamyśli, i jak rozgląda się po biurze, zanim rzuci kolejny głupi żart. Jest duszą naszego zespołu – potrafi rozładować napięcie, przekabacić klienta, zjednać sobie każdą osobę. Tylko ja zawsze stałam z boku. Taka trochę „cicha Marta”, jak mawia Dorota – moja najlepsza przyjaciółka z działu. Starsza ode mnie o parę lat, ostra jak brzytwa, ale szczera i lojalna. Wie o wszystkim.
– Marta, przecież ty się zadręczysz, serio – powiedziała któregoś dnia, kiedy znowu gapiłam się w Jakuba, jak głupia.
– Ja tylko patrzę – odparłam cicho, nie odrywając wzroku od jego sylwetki.
– No i co ci to daje? On się nawet nie domyśla. A jak się domyśla, to i tak nie traktuje cię poważnie. Musisz się obudzić, dziewczyno. Ile tak można?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo niby Dorota miała rację... Ale kiedy on się do mnie uśmiechał, kiedy rzucał to swoje: „Martuś, ratuj mnie, bo znów zapomniałem o raporcie”, czułam się jakby świat się zatrzymywał. Nieważne, że zaraz leciał do kuchni flirtować z kolejną nową dziewczyną z recepcji. Ważne, że przez pięć sekund mówił tylko do mnie. Myślałam, że może jeszcze przyjdzie dzień, że coś się zmieni. Że może dojrzeje. Że spojrzy inaczej. Ale nic się nie zmieniało. Aż do chwili, kiedy w drzwiach naszego działu stanęła ona – Klaudia.
Nowa praktykantka
Weszła w poniedziałek o dziewiątej trzydzieści. Trochę za późno, ale nikt się nie czepiał – w końcu to pierwszego dnia nikt nie zwraca uwagi na zegarek. Mówiła, że się zgubiła, ale wyglądała, jakby to była część planu. Klaudia. Blond włosy spięte w niedbały kucyk, jasnoróżowy sweterek odsłaniający ramiona, wielkie oczy i jeszcze większy uśmiech. Miała dwadzieścia jeden lat, studiowała dziennikarstwo i wyglądała, jakby każdy korytarz należał do niej. Zobaczyłam Jakuba w tej samej sekundzie, w której ona weszła. Wstał od biurka, przeciągnął się demonstracyjnie i ruszył w jej stronę, zanim jeszcze zdążyła się przedstawić.
– Cześć, jestem Jakub. I jestem absolutnie przekonany, że nikt ci jeszcze nie pokazał, gdzie jest ekspres do kawy, prawda?
Klaudia się roześmiała. Ja przestałam oddychać. W kuchni byli razem długo. Za długo. Potem widziałam, jak dotyka jej ramienia, pokazując coś na telefonie. Jak śmieją się głośno, jakby znali się od miesięcy. Siedziałam przy swoim biurku jak niewidzialna. Nawet „cześć” powiedział mi bez uśmiechu. Po godzinie nie wytrzymałam. Poszłam do kuchni po wodę, choć nie byłam spragniona. Oni tam byli. Ona z jego kubkiem w ręku. On oparty o blat. I wtedy to powiedziałam, zupełnie nie w swoim stylu:
– Zawsze musisz być taki… dostępny?
Jakub spojrzał na mnie zaskoczony, Klaudia ucichła.
– O co ci chodzi, Martuś? – zapytał.
– To twoje nowe hobby? Praktykantki?
– No bez przesady… – parsknął.
– Nie mam siły na twoje „bez przesady”, Jakub – rzuciłam i wyszłam, zostawiając ich oboje z głupimi minami.
Co ja zrobiłam?
Wróciłam do biurka jak po burzy. Zlało mnie zimno, potem gorąco. Co ja w ogóle zrobiłam? Czy ja naprawdę to powiedziałam? Przez resztę dnia unikałam jego wzroku. Klaudia śmiała się już mniej, a Jakub... Jakub był cicho. Tylko raz rzucił coś w stylu „no, Martuś dzisiaj w formie” i poszedł do sali konferencyjnej z jakimś folderem. Głowa mnie rozbolała. I serce. Chyba bardziej to drugie. Po pracy spotkałam się z Dorotą na kawie, jeszcze zanim zdążyła zapytać, wszystko z siebie wyrzuciłam.
– Już nie daję rady. Czuję się jak idiotka. Siedzę i patrzę, jak flirtuje z każdą nową dziewczyną, jak z niej żartuje, jak opowiada te swoje głupie historyjki. A ja… Ja go kocham, rozumiesz?
Dorota przyjrzała mi się uważnie. Odłożyła łyżeczkę, jakby zaraz miała wygłosić wyrok.
– Kochasz? To powiedz mu. Albo przestań się niszczyć, bo to jest autodestrukcja w czystej postaci.
– I co? Mam mu to tak po prostu powiedzieć? Że od lat na niego patrzę i każda jego dziewczyna rozdziera mi serce?
– Tak – powiedziała krótko. – Bo przynajmniej będziesz wiedzieć.
Wróciłam do domu i patrzyłam w sufit. Myśli krążyły w kółko, jakby nie mogły się zatrzymać. A potem napisałam mu. „Możemy pogadać jutro po pracy?” Odpisał od razu: „Jasne, wszystko okej?” Nie, nic nie było okej. Ale może po tej rozmowie wreszcie będzie.
Wyznanie po latach
Rozmawialiśmy w parku, tuż za biurem. Siedliśmy na tej śmiesznej ławce z przekrzywionym oparciem. Jakub przyniósł dwie kawy z automatu, jakby to była zwykła przerwa na papierosa. Dla niego może tak. Dla mnie – jeden z tych momentów, które zmieniają wszystko.
– Co się dzieje, Martuś? – zapytał.
Patrzył na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, a ja przez chwilę chciałam uciec. Ale już nie mogłam.
– Ja… Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie brzmiało jak scena z głupiej komedii romantycznej.
– To mów, jak czujesz – uśmiechnął się, lekko, ciepło. Jak zawsze.
– Zakochałam się w tobie. Chyba od dawna. I wiem, że to nic nie zmienia. Ale musiałam ci powiedzieć.
Nie odpowiedział od razu. Zrobił coś, czego się nie spodziewałam – zaśmiał się. Delikatnie, z lekkim niedowierzaniem.
– Serio? Myślałem, że po prostu mnie lubisz… – rzucił.
– Wiem – powiedziałam cicho.
Chciałam, żeby coś zrobił. Cokolwiek. Ale on tylko wstał i wyrzucił pusty kubek do kosza.
– Martuś, jesteś świetna. Naprawdę. Ale nie myślałem o tobie w ten sposób. Nie chcę ci robić nadziei.
Zostawił mnie z tymi słowami. A ja zostałam na ławce, z kawą w ręku, z bijącym sercem i uczuciem, że właśnie się rozsypałam. Następnego dnia w pracy nie zamieniliśmy słowa. A potem, przy ekspresie do kawy, usłyszałam rozmowę. Nie chcąc, podsłuchałam. Ale usłyszałam każde słowo.
– Serio? Ona zawsze patrzy jak piesek… Trochę żal, ale co poradzę? – śmiał się Jakub. A Klaudia razem z nim.
Stałam za rogiem. I czułam, że w środku coś we mnie pęka.
Koniec z „Martusią”
Czekałam na koniec dnia. Nie płakałam. Tym razem nie. Zamiast tego było we mnie coś nowego – chłodna, cicha złość, która kazała mi nie odwracać wzroku, gdy Jakub przeszedł obok mojego biurka. Siedziałam sztywno, z rękami na kolanach. W głowie tylko jedna myśl: „Powiedz mu wszystko. Nie z płaczem. Z prawdą”. Podszedł do mnie, jakby nic się nie stało.
– Hej, Martuś… – zaczął, ale mu przerwałam.
– Możemy pogadać. Ale teraz ja mówię, ty słuchasz. Dobrze?
Zamrugał zaskoczony. Skinął głową. Zabrałam go w to samo miejsce. Usiadłam jak wcześniej, tylko nie byłam już tą samą osobą.
– Słyszałam, jak mówiłeś do Klaudii. O tym, że patrzę na ciebie „jak piesek”. Wiesz co? Bolało. Ale to było potrzebne.
– Marta, ja... – zaczął, ale uniosłam rękę.
– Nie. Ja teraz mówię. Przez lata robiłam z ciebie księcia z bajki. Uroiłam sobie, że jesteś kimś więcej niż jesteś. Że jesteś dobry. Że widzisz mnie. A ty... jesteś po prostu facetem, który lubi być podziwiany. I ja byłam wygodna, prawda? Zawsze na miejscu, zawsze gotowa pomóc. A teraz… teraz już nie.
Patrzył na mnie z miną, jakiej jeszcze u niego nie widziałam. Bez pewności siebie. Jakby nie miał riposty.
– Marta, przepraszam. To, co powiedziałem… Nie powinienem. To było głupie. Dziecinne.
– Masz rację – przerwałam mu. – Ale teraz mnie to już nie obchodzi.
Wstałam. Spojrzał za mną, jakby pierwszy raz naprawdę mnie widział. I tak, pierwszy raz od dawna czułam, że nie jestem już tą samą „Martusią”.
Nie wiem, co dalej
Siedziałyśmy z Dorotą w małej kawiarni niedaleko biura. Zamówiłyśmy dwie herbaty, chociaż wolałam wino. Ale było jeszcze przed piętnastą, a świat udaje wtedy, że wszystko jest normalne.
– I co, jak się czujesz? – zapytała.
Zawahałam się chwilę. Oparłam łokcie na stole i spojrzałam na parującą filiżankę.
– Pusta. Ale taka spokojna pusta. Jakby... jakby coś się skończyło i to dobrze. Nie wiem, co dalej. Ale wiem, że więcej nie będę dziewczyną od czekania.
Dorota uśmiechnęła się. Taka była – nie rzucała banałami, nie przytulała bez pytania. Zamiast tego dolała mi herbaty.
– Żałujesz?
Pokręciłam głową.
– Nie. Ale długo będę się leczyć. Myślałam, że ta historia zakończy się inaczej. Że może on zrozumie. Może się obudzi. Ale prawda jest taka, że on zawsze był taki. Tylko ja nie chciałam tego widzieć.
– No to teraz widzisz. I co? – spytała cicho.
– Teraz... zaczynam od nowa. Bez iluzji. Bez czekania, że ktoś mnie wybierze. Sama siebie wybiorę.
Dorota kiwnęła głową. Nie mówiła nic więcej. A ja siedziałam, patrzyłam przez okno na przechodzących ludzi i pierwszy raz od bardzo dawna czułam, że to ja mam coś w rękach. Może jeszcze nie wiem co. Ale coś na pewno.
Marta, 31 lat
Czytaj także:
- „Romans z kolegą z pracy był dla mnie wart każdych nadgodzin. Nasz tajny projekt poszedł o krok za daleko”
- „Chciałam rozwinąć karierę, więc wdałam się w romans z szefem. Dziś wiem, że awans przez łóżko to słaby pomysł”
- „Niektórzy ludzie nie mają wstydu. Wiele w życiu widziałam, ale ten biurowy romans przejdzie do historii”