Reklama

Mam na imię Julia i mam trzydzieści dwa lata. Uczę języka polskiego w liceum — młodzież mnie lubi, choć potrafię być surowa. Z Michałem jestem od pięciu lat. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, raczej od czwartej kolacji. Najpierw było kino, potem pizza, wspólne spacery… aż któregoś dnia po prostu się nie rozstaliśmy. Michał to dobry facet. Cichy, trochę nieporadny w emocjach, ale czuły i wyrozumiały. Czasem tylko mam wrażenie, że za bardzo liczy się z opinią swojej matki. A z Haliną — moją przyszłą teściową — mamy… nazwijmy to napiętą relację.

Reklama

Pierwszy raz spojrzała na mnie, jakbym wtargnęła w jej życie z butami. Wysoka, wyniosła, z perfekcyjnym kokiem i lodowatym spojrzeniem — z miejsca wiedziałam, że nie będę „tą jedyną” dla jej synka. Michał twierdził, że ona „tak ma”, ale dla mnie to było coś więcej. Ignorowała moje zdanie przy stole, przekręcała moje imię („Julita, podaj mi sól”), raz powiedziała, że „kobiety bez dzieci to takie niedopieczone baby”. A ja przecież jeszcze nic nie zdecydowałam.

Zbliżały się święta Wielkanocne. Michał stwierdził, że trzeba je spędzić u jego matki, bo „będzie jej przykro”. Zgodziłam się, choć w sercu miałam niepokój. Próbowałam się nastawić pozytywnie, chciałam, żeby było po prostu normalnie. Dorota, moja siostra, mówiła, żebym trzymała się z boku i nie wdawała w rozmowy z Haliną. Ale ja chciałam… naprawdę chciałam, żeby było inaczej.

– Może w tym roku będzie spokojnie – powiedziałam Michałowi, szykując sernik na nasz wkład do stołu.

– Mamie zależy, żeby wszystko było perfekcyjnie – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – To święta. Może się uda.

Poczułam ścisk w żołądku. „Może” to było zdecydowanie za mało, żeby jechać z nadzieją.

Niespodzianka w babce

Wielkanocne śniadanie u Haliny to była inscenizacja perfekcji. Wszystko na wysoki połysk – porcelana, haftowane serwetki, nawet masło miało kształt baranka. Ja siedziałam między Dorotą a Michałem, starając się nie krzywić, kiedy Halina co chwilę rzucała kąśliwe uwagi w kierunku przygotowanych przeze mnie potraw. „A u was też tak podają jajka na półtwardo?” albo „ja bym takiej kiełbasy nie kupiła, ale co kto lubi”.

Michał cały czas ściskał mi kolano pod stołem. To miał być gest wsparcia, ale tylko pogłębiało moją frustrację. W końcu nadszedł czas na deser. Halina z dumą podała babkę wielkanocną – „własna receptura, z czasów mojej mamy”. Ukroiłam kawałek i nagle coś zgrzytnęło mi między zębami.

– Co jest do cholery... – mruknęłam, wyciągając z ciasta... pierścionek.

Zamarłam. Michał zesztywniał. Halina klasnęła w dłonie jak na pokazie iluzjonisty.

– No, Michałku, teraz twoja kolej – powiedziała z uśmiechem triumfatorki. – Może wreszcie zrobisz to, co powinieneś?

Cisza. Michał patrzył na pierścionek, potem na mnie. Na koniec... na matkę.

– To... nie miało tak wyglądać – powiedział tylko, ledwo słyszalnie.

A ja? Czułam, że tonę.

Czułam się upokorzona

W samochodzie było cicho. Michał prowadził, ja patrzyłam w okno, choć nic nie widziałam. Przed oczami miałam ciągle obraz babki, pierścionka i twarzy teściowej.

– To naprawdę nie był twój pomysł? – zapytałam cicho, gdy zjechaliśmy na parking przy naszym bloku.

Michał westchnął. Pokręcił przecząco głową, ale nie spojrzał na mnie.

– Więc to ona? – zaczęłam. – To wszystko była inscenizacja twojej matki?

Nie wiedziałem, że to zrobi – powiedział bezradnie. – Wiem, że kiedyś przeglądała moje rzeczy... chyba znalazła pudełko. Ale nie planowałem tego teraz. Naprawdę.

– Czyli nawet nie zapytałeś mnie o zgodę, a już cała twoja rodzina wie, że się żenimy? – głos mi drżał. – I ja się dowiaduję przy stole. Z ciasta.

– Julia, ja chciałem... tylko... inaczej.

– Wiesz, co teraz czuję? Jak rekwizyt w spektaklu Haliny. I ty chyba też miałeś tylko zagrać swoją kwestię.

Nie odpowiedział. Patrzył na kierownicę, jakby tam było rozwiązanie.

– Michał... ja cię kocham. Ale... to było upokarzające.

– Wiem – powiedział cicho. – Przepraszam.

Ale to „przepraszam” było za krótkie, zbyt spóźnione. Czułam, że coś między nami się zmieniło. I już nie wróci do tego, co wcześniej.

Musiałam to przemyśleć

Dorota otworzyła mi drzwi jeszcze w pidżamie. Wcisnęłam się do środka, rzuciłam torebkę na fotel i powiedziałam tylko:

– On nawet nie wiedział, że matka mu włożyła pierścionek do babki.

Co?! – zakrztusiła się herbatą. – Ona to zrobiła?

Opowiedziałam wszystko. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a ja grzebałam łyżeczką w niedopitej herbacie, jakbym tam miała znaleźć odpowiedź.

– Dorota, ja naprawdę go kocham. Ale… jak to o nim świadczy? Że matka może mu włożyć w usta oświadczyny, a on tylko się gubi i przeprasza?

Dorota pokręciła głową.

– To nie była oświadczyny. To była jakaś chora manifestacja władzy. Próba kontroli.

– Ale on… może się bał?

– A ty chcesz być z kimś, kto boi się własnej matki bardziej niż straty ciebie?

To pytanie mnie uderzyło. Bo znałam odpowiedź. I była bolesna.

– Muszę się nad tym zastanowić – powiedziałam w końcu. – Nie chcę wchodzić w rodzinę, w której ktoś inny pisze mi scenariusz życia.

Dorota dotknęła mojej ręki.

– Zacznij pisać własny. Bez Haliny w roli głównej.

Spojrzałam na nią. W jej oczach nie było litości, tylko troska. I siostrzana złość. I właśnie wtedy zrozumiałam – nie mogę pozwolić, żeby ktoś jeszcze raz tak ze mnie zadrwił.

Nie dam sobą dyrygować

Pojechałam do Haliny dzień później. Sama. Michał nie wiedział. I dobrze.

Drzwi otworzyła w fartuchu i wałkiem do ciasta w ręce.

– Julia? Coś się stało? – zapytała, zaskoczona.

– Tak. Chciałam porozmawiać.

Weszłam do środka, minęłam przedpokój jak po swoim, i usiadłam przy kuchennym stole. Halina zdjęła fartuch i usiadła naprzeciwko. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w ciszy.

– Dlaczego pani to zrobiła? – zapytałam w końcu. – Pierścionek w babce? Przecież to nie pani sprawa.

Zacisnęła usta. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam – cień emocji. Jakby to nie była tylko zimna kalkulacja.

– Bo ile można czekać? – powiedziała w końcu. – On jest niezdecydowany. A wy już dawno powinniście być po ślubie.

– Ale to chyba pani syn powinien zdecydować. I ja też nie jestem rekwizytem w tym rodzinnym teatrzyku.

– Nie przesadzasz?

– Właśnie nie. Michał powinien mieć szansę zrobić to po swojemu. A ja... mieć wybór, czy chcę być z kimś, kto nie potrafi postawić granicy.

Zapanowała cisza. Halina zaciągnęła zasłonę.

– Nie chciałam nikogo skrzywdzić – powiedziała, ale nie zabrzmiało to jak przeprosiny.

– A jednak tak się stało – odpowiedziałam. – Jeśli zostanę w tej rodzinie, to nie z przymusu. Ale na własnych zasadach.

Wstałam i wyszłam. Bez krzyku. Bez łez. Ale ze ściśniętym sercem. Bo wiedziałam, że to jeszcze nie koniec tej historii.

Nie miałam na to siły

Wróciłam do domu późnym popołudniem. Michał siedział na kanapie, z zamyśleniem gapiąc się w wyłączony telewizor. Kiedy mnie zobaczył, od razu wstał.

– Gdzie byłaś?

– U twojej mamy.

Zamarł.

– Julia… – zaczął, ale uniosłam rękę.

– Musiałam. Bo jak ty nie umiesz z nią rozmawiać, to ja muszę to zrobić za ciebie.

Usiadłam na fotelu, zdjęłam buty. Byłam zmęczona, ale jednocześnie spokojna jak nigdy.

– Co jej powiedziałaś?

– Że to nie jej sprawa i nie jej decyzja. I że nie dam sobą sterować.

Michał przysiadł obok mnie, wyraźnie poruszony. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że mówi szczerze.

– Wiem, że zawiodłem. Pozwoliłem jej odstawić tę szopkę. Nie zareagowałem. Po prostu... nie miałem odwagi.

– Michał, nie chodzi tylko o to. Ja nie wiem, czy my jesteśmy gotowi na małżeństwo. Jeśli ja mam walczyć z twoją matką za każdym razem, gdy chcę podjąć decyzję o własnym życiu... to ja nie chcę takiego życia.

– Ale ja chcę walczyć – powiedział nagle. – Chcę być z tobą. I chcę być wreszcie dorosły. Tylko… muszę się nauczyć, jak.

Spojrzałam mu w oczy. I przez chwilę naprawdę chciałam mu uwierzyć.

– A ja chcę wiedzieć, czy jesteś gotowy postawić się matce. I walczyć o mnie.

Nie odpowiedział od razu. Ale może właśnie ta cisza znaczyła najwięcej.

Nie chcę być czyimś rekwizytem

Minął tydzień, a pierścionek nadal leżał w pudełku, schowany na dnie mojej szuflady z bielizną. Nie oddałam go Michałowi. Nie nosiłam. Czasem zaglądałam, jakby miał mi coś powiedzieć. Ale milczał.

Z Michałem nie rozstaliśmy się – jeszcze nie. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy ostrożnie, jakbyśmy próbowali chodzić po rozbitej porcelanie. Już bez planów, bez presji, bez obrączek w tle. Jak dwoje ludzi, którzy chcą zrozumieć, czy w ogóle mają jeszcze szansę na „my”.

Halina… cóż. Od tamtego dnia milczy. Michał mówił, że próbowała coś mu tłumaczyć, ale tym razem się nie dał. Może to pierwszy krok.

Czasem myślę, że pierścionek w babce był symbolem. Że czasem ktoś inny wpycha w twoje życie swoje decyzje i swoje poglądy. A potem patrzy z zadowoleniem, jak się dławisz.

Nie wiem, co będzie dalej. Może się rozstaniemy. Może wrócimy do siebie, ale na nowych zasadach. Na razie uczę się życia bez „my” w każdym zdaniu. Bez planowania wspólnych świąt, bez liczenia na cudze decyzje. Po raz pierwszy od dawna pytam samą siebie: czego ja chcę?

I choć jest to bolesne, to też... daje siłę.

Julia, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama