Reklama

– Wiesz, że powinnam cię znienawidzić? – Klaudia zadała to pytanie zupełnie spokojnym tonem. – Mamo, dlaczego mi to zrobiłaś?

Reklama

Patrzyłam na nią i zdawało mi się, że znów widzę obcą osobę, podobną tylko do mojej córki. Kiedy zdążyłyśmy się tak od siebie oddalić? Czyja to wina? Podobno ona zawsze leży pośrodku, i pewnie w tym powiedzeniu jest tyle prawdy, ile w każdej mądrości ludowej.

– Nie wiem, czy powinnaś ziać do mnie nienawiścią – odpowiedziałam również bardzo spokojnie – bo masz w tym wszystkim także swój udział.

Klaudia wzruszyła ramionami. Doskonale wiedziała, że ten jej gest doprowadzał mnie do pasji. Opanowałam jednak złość i zapytałam:

– Nadal chcesz się kłócić i rozgrzebywać to wszystko?

Zobacz także

– Nie wiem, czy chcę, ale jakoś samo wychodzi. Jak mogłaś narobić mi takiej siary? Przecież mówiłam, że nic złego się nie dzieje.

Mierzyłyśmy się wzrokiem, to było jak pojedynek. A może raczej kolejna potyczka w wojnie, którą toczyłyśmy od paru miesięcy. Prawdę mówiąc, nie potrafię określić jakiejś konkretnej daty, kiedy zaczęłyśmy się z córką kłócić. Wszystko przyszło jakoś tak niepostrzeżenie, niby powoli, a jednocześnie zaskoczyło mnie. Oczywiście znałam powody takiego stanu rzeczy, lecz to nie bardzo mi pomagało uporać się z sytuacją. Człowiek nie na wszystko ma wpływ, a na większość problemów nie istnieje naprawdę dobra recepta.

Klaudia była zawsze bardzo niezależnym dzieckiem, takim typem Zosi Samosi. To nawet bawiło mnie i męża, bo była wyjątkowo urocza z tym swoim pełnym zdecydowaniem. Od najmłodszych lat dokładnie wiedziała, czego chce. I niełatwo ją było przekonać, by zmieniła zdanie. Kiedy uparła się na jakąś zabawkę, po prostu musiała ją mieć. Choćby upłynął dłuższy czas i lalka czy jakaś tam maskotka wcale już jej tak naprawdę nie interesowały, i tak w końcu stawiała na swoim. A potem udawała przed całym światem, że odniosła niebywały sukces, że to największe szczęście.

Taka osobowość. Na pewno nie po mnie czy mężu, ale podobne cechy podobno dziedziczy się z przeskokiem. Mój ojciec był pod tym względem do niej podobny. Szkoda, że nie żył dość długo, żeby dobrze poznać wnuczkę, bo pewnie by się dogadywali. A może wręcz przeciwnie – kłócili? Kto wie? Takie mocne charaktery potrafią się nieźle ścierać. Mirek, mój ślubny, powtarzał nieraz:

– Dziewucha poradzi sobie w życiu. Tylko współczuję jej mężowi, bo będzie po nim jeździć chyba bardziej niż ty po mnie.

Dlaczego córka obwinia mnie za całe zło?

Śmialiśmy się z tego, ale później okazało się, że Mirosław nie do końca żartował z tym, jak mu źle w małżeństwie. Zostawił mnie. To materiał na osobną opowieść, dość powiedzieć, że odszedł z domu. Najpierw podjął pracę w Niemczech jako zastępca dowódcy barki rzecznej, potem sam został kapitanem takiej jednostki. Dzięki temu powodziło nam się naprawdę nieźle, a ja pracowałam w szkole tylko dlatego, żeby – jak to mówią – nie zdziczeć w domu.

Przyjeżdżał początkowo co dwa tygodnie, na tydzień albo dwa, w zależności od grafiku rejsów, ale potem gościł coraz rzadziej. Nie dogadywaliśmy się już wtedy, to prawda. I jeśli mam być szczera, wolałam, kiedy siedział na kontrakcie, bo przy każdej wizycie wybuchały awantury.

Klaudia musiała na to patrzeć, trudno przecież wszystko ukryć przed dzieckiem. Swoją drogą, nie takim znowu dzieckiem, bo kiedy problem nabrzmiał bardzo mocno, była już w trzeciej klasie gimnazjum. Potrzebowała ojca, jakiegoś męskiego wzorca i autorytetu, a ten akurat się ulotnił.

Bo w końcu nastąpiło to, co musiało nastąpić. Rozwód. Nie ukrywam, że byłam wściekła i w tym czasie potrafiłam ugryźć najbliższych. Starałam się, żeby córka jak najmniej ucierpiała na rozstaniu rodziców, ale czy to możliwe?

W każdym razie Klaudia miała do mnie żal, że nasza rodzina się rozpadła, chociaż to nie ja znalazłam sobie nowego partnera, tylko ojciec poznał jakąś kobietę. Co dziwne, córka akurat jego winić o to nie zamierzała. Powiedziała nawet coś, co mnie potwornie zabolało:

– Wcale się nie dziwię tacie, wiesz? Ja też bym z tobą nie wytrzymała! I nie wytrzymam!

Wtedy pomyślałam, że taki jest po prostu los rodzica, na którego spadł ciężar samotnego wychowywania dziecka. Ten drugi zostanie przez potomstwo albo zupełnie znienawidzony, albo przeciwnie – wyidealizowany. Ale to były tylko takie codzienne kłopoty i utarczki. Prawdziwe problemy zaczęły się, kiedy Klaudia poszła do liceum. A konkretnie w drugiej klasie.

– Mamo, koncert się przedłużył, mogę spać u koleżanki?

Aż mną zatrzęsło. U koleżanki! Też sobie wymyśliła!

– U której koleżanki? – spytałam. – U Judyty? Przecież ona mieszka w Rumi, przyjadę po ciebie.

– Nie u Judyty. Judyta nie chodzi na takie koncerty. Mam tutaj znajomych w Gdańsku, mogę się u nich zatrzymać. Wiesz, zanim dojadę do Wejherowa, będzie po pierwszej. Co masz się zrywać?

– Chętnie się przejadę – warknęłam. – Masz wracać!

Kiedy wsiadła do samochodu pod stacją, miała obrażoną minę.

– Wszyscy zostali, tylko ja musiałam jechać jak głupia – powiedziała z wyrzutem. – Jak jakaś nienormalna!

– Pozwalam ci jeździć na te wszystkie koncerty, pozwalam się spotykać z tymi dziwnymi ludźmi, ale nie przeginaj, dobrze?

– Oni nie są wcale dziwni – zaprotestowała. – To moi przyjaciele. Ale ty się zachowujesz tak, jakbym się zadawała z kryminalistami! Wszystkim było wolno zostać w Gdańsku, tylko mnie nie.

– Jesteś jeszcze dzieckiem – odpaliłam. – Na razie nie skończyłaś osiemnastu lat. I będziesz robić to, co matka każe. Gówniaro!

To „gówniaro” dorzuciłam, bo nie potrafiłam się powstrzymać. Jej naburmuszona mina i to wzruszanie ramionami potwornie mnie rozdrażniły. I powiedziałam jeszcze coś:

– To był twój ostatni wyjazd, rozumiesz?!

– No co ty! Przecież nic złego nie zrobiłam!

– Ostatni – powtórzyłam. – Masz się uczyć, na imprezowanie jeszcze przyjdzie czas!

– Tak, na emeryturze – burknęła.

Nie dyskutowałam z nią więcej. Ruszyłam z piskiem opon. Zdenerwowana tym wszystkim, jechałam tak szybko, że dotarliśmy do domu dosłownie w kilkanaście minut.

Nie muszę chyba mówić, że ten zakaz nie obowiązywał jej zbyt długo. Trudno utrzymać nastolatkę w domu. Ugięłam się, tym bardziej że Mirek, kiedy przyjechał zobaczyć się z córką, też mnie o to prosił.

– Nic takiego się nie stało – powiedział. – Przecież wiesz, że dzieciaki zawsze próbują, na ile mogą sobie pozwolić. Robiliśmy to samo, nie pamiętasz? Odpuść trochę.

Pewnie, że pamiętałam. Ale to były inne czasy. Bezpieczniejsze. Łatwo powiedzieć „odpuść”. Gorzej, jeśli jest się rodzicem, który czeka na sygnał od dziecka, będącego nie wiadomo gdzie.

Po raz pierwszy nie wróciła do domu na noc...

I tak się zdarzyło, że niedługo później właśnie czekałam. Umówiłam się z Klaudią, że będzie wysyłać SMS-y co godzinę lub dwie, a tymczasem upłynęły cztery, a ja dostałam tylko wiadomość, że dotarła do klubu. I koniec. Próbowałam dzwonić, ale zgłaszała się poczta głosowa. Wreszcie około północy moja komórka brzęknęła. Przyszła wiadomość od Klaudii. „Zostaję na noc u znajomych, nie martw się, wrócę rano”. Myślałam, że mnie szlag trafi! Natychmiast wybrałam numer, ale telefon córki milczał. Wyłączyła go, żeby mieć święty spokój.

Rzecz jasna, kiedy następnego dnia przekroczyła próg, nie żałowałam sobie. Być może powiedziałam nawet zbyt wiele, obraziłam ją i upokorzyłam. Lecz czy można się dziwić? Najpierw próbowała się tłumaczyć z tego, że nie pisała. Podobno w klubie działają zagłuszacze sygnału telefonów, żeby komórki nie dzwoniły w czasie koncertów, a wyjść nie można było. Ale mnie najbardziej rozjuszyło przecież to samowolne nocowanie nie wiadomo u kogo.

– U znajomych, mówiłam ci! – Klaudia prawie krzyczała. – Nie chciałam, żebyś musiała jechać o trzeciej nad ranem, żeby mnie odbierać!

– A właśnie chętnie bym pojechała – warknęłam. – Ale to już koniec! Masz szlaban!

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Dwa tygodnie później w piątek Klaudia nie wróciła do domu po szkole. Wreszcie koło siedemnastej zadzwoniłam do niej.

– Przecież mówiłam wczoraj, że jadę na koncert – powiedziała. – Będę robić zdjęcia dla portalu…

– Ale ja zabroniłam ci jechać!

– Tylko że obiecałam zrobić te zdjęcia! – odparła. – To nie jest tylko mój kaprys!

– Masz natychmiast wracać do domu, słyszysz?! Natychmiast!

– Zrozum, że nie mogę zawieść! Zaufali mi, te zdjęcia to też dla mnie szansa!

– Jaka szansa?! Jedyną szansą dla ciebie to jest nauka!

W jej życiu jest jakiś starszy facet! Kto to?

Rozłączyła się. Próbowałam jeszcze dzwonić, ale nie odbierała, a potem wyłączyła telefon. Myślałam, że mnie rozerwie ze złości. Odezwała się po dwudziestej trzeciej.

– Mam kolejkę za dziesięć minut. Wyjedziesz po mnie na stację?

We mnie jakby diabeł wstąpił. Wylał się ze mnie cały stres i żal.

– Sama sobie wracaj do domu! Co ja jestem, taryfa na telefon?!

Rozłączyła się. Nawet jeśli rzuciła coś w moją stronę, nie usłyszałam już tego. Oczywiście wiedziałam, że sama nie wróci, bo ze stacji do domu jest kilka kilometrów, a busy nie jeżdżą w nocy. Na taksówkę też nie miała pieniędzy. Wyjechałam więc, żeby ją odebrać z kolejki. Tyle że Klaudia nie przyjechała. Poczekałam jeszcze pół godziny na następny pociąg, ale w tym też jej nie było. Nie odbierała telefonu, co mnie już nie dziwiło, chociaż straszliwie złościło.

Wróciła następnego dnia rano. A ja urządziłam jej piekielną awanturę.

– I u jakich to znajomych nocowałaś?! – zakończyłam soczystą przemowę. – Może u niego, co?!

Podetknęłam jej pod nos wydrukowane wczoraj zdjęcie mężczyzny o długich włosach i z rzędem kolczyków w uchu. Klaudia aż wciągnęła głęboko powietrze z zaskoczenia.

– Skąd to masz? – spytała po chwili. Widziałam, że aż ją zmroziło.

– Z komputera, szczeniaro! Weszłam sobie na twój profil na fejsie. Widzę, że ci twoi słynni „znajomi” to głównie ten gość. Bardzo dużo ze sobą piszecie. Ile on ma lat? O ile jest od ciebie starszy?

– Nie twoja sprawa! To artysta i fotograf, uczy mnie, jak się robi zdjęcia.

– A może – wysyczałam – nie tylko robienia zdjęć cię uczy, co? Dla takiego faceta młoda panienka…

– Zamknij się! – ryknęła. – To tylko mój przyjaciel.

– I to u niego nocowałaś, tak? I do niego się wybierałaś poprzednim razem?

Nie odpowiedziała, odwróciła się, trzasnęła drzwiami i poszła do swojego pokoju.

– Poczekaj – mruknęłam, patrząc na fotkę faceta. – Już ja ci osłodzę życie… Odechce ci się podrywania niepełnoletnich panienek.

Bez większego trudu ustaliłam, gdzie go szukać. Rzeczywiście, zaliczał się do artystów, a poza tym, jak się okazało, prowadził lokal muzyczno-gastronomiczny w centrum Gdyni. Byłam tak nabuzowana i tak rozeźlona, że poszłam tam jeszcze tego samego dnia. Od razu przy wejściu zapytałam o niego.

– Pan Janusz? – ochroniarz stojący przy wejściu wskazał wnętrze lokalu. – Siedzi tam, to ten w pomarańczowej koszulce.

Weszłam, stanęłam przy długim stoliku. Siedziały tam oprócz niego jeszcze cztery osoby. Na stole: piwo, czipsy, kanapki. Zapewne późne śniadanie bohemy.

– Pani do mnie? – spytał.

– Tak, do pana. Jestem matką Klaudii. Mówi panu coś to imię?

– Klaudia? – zmarszczył brwi. – A tak, to ta mała…

– Tak, to ta mała, która spała u pana! – syknęłam.

Wzruszył lekko ramionami. Już wiedziałam, od kogo moja córka skopiowała ten irytujący gest. Guru, cholera jasna!

– Tak, przenocowałem ją – potwierdził. – Ale to tylko dlatego, że nie chciała pani po nią wyjechać…

– Wyjechałam po nią. Zresztą, nie pana interes! Nie ma pan prawa dawać noclegów młodym dziewczętom.

– Ale starszym mogę? – uśmiechnął się prowokacyjnie.

Po raz kolejny od wczoraj szlag mnie trafił. Nie panowałam już nad sobą.

– Narobię panu takich problemów, że się pan nie pozbiera! - potem zwróciłam się do jego towarzystwa: – A państwo wiedzą, jakie z waszego przyjaciela jest ziółko?! Zboczeniec!

– Ej, Jasiu, naprawdę poderwałeś tę małą? – spytał koleżka o wyglądzie narkomana. – To nie w twoim stylu.

– Zamknij się! – podniósł głos Janusz. – Nikogo nie podrywałem. Spała u nas i tyle. Gdzie miała się podziać?

– W domu! – powiedziałam przez zęby. – Powinna spać w domu, a nie u jakichś bandytów!

– Proszę się liczyć ze słowami! – gospodarz skierował na mnie wrogie spojrzenie. – Po pierwsze, nic mnie z pani córką nie łączy, a po drugie to była obelga. A tu są świadkowie.

– Gówno mnie to obchodzi! – cała się trzęsłam ze złości. – Ciekawe, czy w tej knajpie nie rozprowadza się narkotyków. A może daje pan mojej córce także prochy, co?

– Pani już wychodzi – nakazał Janusz, wskazując mi drzwi. – I albo sama pani się ewakuuje, albo poproszę ochronę, żeby pani pomogli.

Wróciłam do domu całkiem roztrzęsiona. Córka spała, kiedy weszłam do jej pokoju. Obudziła się dopiero, kiedy wzięłam jej komórkę.

– Co robisz? – zerwała się na równe nogi i próbowała mi zabrać telefon.

Ale na razie to jeszcze ja byłam w tym domu silniejsza. Poszłam do łazienki, zamknęłam się, żeby mi nie przeszkadzała. Sprawdziłam wiadomości tekstowe i połączenia. Przez ostatnie kilka dni korespondowała głównie z tym całym Januszem. Umawiali się na ten koncert, skarżyła się na mnie, a on ją, jak to się mówi, motywował, żeby się nie przejmowała. Z treści tych wiadomości wynikało, że jestem prawdziwym potworem, który nie pozwala się dziecku rozwijać!

Zadzwoniłam z miejsca do byłego męża. Kiedy przedstawiłam mu sprawę, milczał przez chwile, a potem powiedział:

– No dobrze, daj mi namiary tego Janusza, pogadam z nim jak mężczyzna z mężczyzną. Jeśli będzie trzeba, dostanie po mordzie.

Po raz pierwszy od rozpadu naszego małżeństwa poczułam do niego coś innego niż niechęć.

A może to nie jest tak, jak mi się wydaje...

Przyjechał następnego dnia. Przywitał się z Klaudią jak zwykle serdecznie i dał jej pięćdziesiąt euro. Też jak zwykle. A potem poszliśmy do kuchni.

– Dałaś czadu – mruknął, jakby z podziwem, ale też zarazem naganą. – Zawsze miałaś mocny charakterek, ale tym razem przeszłaś samą siebie.

– Możesz mi łaskawie powiedzieć, o czym mówisz? – spytałam chłodno.

– Słuchaj, pogadałem z tym facetem. I wiesz co? Uważam, że on naprawdę nie jest zainteresowany Klaudią jako obiektem seksualnym. Zresztą, gdyby chciał takich rozrywek, to kręci się przy nim naprawdę sporo dziewuszek.

– Przypominam ci, że tutaj chodzi o naszą dziewuszkę!

– Wiem, wiem. – Uspokoił mnie gestem. – Ten Janusz to plastyk, fotograf, ale też prowadzi jakąś fundację na rzecz niepełnosprawnych dzieci, współpracuje z harcerzami, z ludźmi z organizacji charytatywnych.

– Charytatywnych! – zawołałam z przekąsem. – Mówiłam ci, że tam siedział gość wyglądający na narkomana.

– Zapytałem go o tego typa i faktycznie to jest narkoman. Zaraz! – przerwał mi, widząc, że znów chcę coś powiedzieć.

– Narkoman, ale jak to oni mówią, czysty. Zajmuje się teraz pomaganiem innym ludziom.

– I ty w to wszystko uwierzyłeś?

– Nie, nie uwierzyłem na słowo. Ten Janusz chce mieć święty spokój, więc pokazał mi zdjęcia, dyplomy, faktury, wszystko. Byłem też u niego w domu. Mieszka z kobietą. Dorosłą, w jego wieku. Jakoś sobie nie wyobrażam, żeby napastował Klaudię. To nie ten typ.

Byłam coraz bardziej rozeźlona. No proszę, jak to mój były dał się omamić panu artyście! A mąż, jakby czytał mi w myślach, bo dodał od razu:

– Oczywiście powiedziałem mu, żeby nawet nie ważył się tknąć naszej Klaudii, bo mu zrobię taką sesję, że się nie pozbiera.

– I co on na to?

– Najpierw się obraził, ale potem zaczął się śmiać. Twierdzi, że dziewczyna ma talent do robienia zdjęć. Ale jeśli nam przeszkadza, żeby to on ją uczył, załatwi jej zajęcia w jakimś domu kultury czy czymś takim.

Trochę się uspokoiłam. Jeśli sprawy miały się tak, jak to przedstawił Mirek, to dobrze. Jednak…

– Oczywiście, Klaudia też nie może się tak zachowywać – znów uprzedził moje wątpliwości. – Pogadam sobie z nią. Ale bardzo cię proszę, okaż jej więcej cierpliwości. I może trochę zaufania.

– Cierpliwość i zaufanie – prychnęłam. – I to mówi ktoś, kto porzucił rodzinę…

Ale tak naprawdę wiedziałam, że mój były ma rację.

Wiem, powinnam odpuścić, ale czy dam radę?

Kilka dni później siedziałyśmy, prowadząc tę rozmowę, którą zacytowałam na początku mojej historii. Nie chciałam już toczyć batalii z córką. Pragnęłam ją odzyskać. Dlatego pierwsza odwróciłam wzrok. Chciało mi się płakać.

– Przepraszam, córcia – powiedziałam przez ściśnięte gardło. – Wiem, że przesadziłam.

Zapanowało długie milczenie. Zbyt długie. Ale kiedy miałam już wstać i iść do swojego pokoju wypłakać się, Klaudia powiedziała nagle:

– Ja też przepraszam. Ojciec ma rację. Obie nie umiemy odpuszczać.

Westchnęła ciężko i dodała:

– Ale kiedyś wreszcie trzeba, prawda?

Reklama

Dawno nie czułam tak wielkiej ulgi i radości. Musimy sobie ułożyć nasze stosunki na nowo. To nie będzie może łatwe, ale najważniejsze jest wykazać dobrą wolę.

Reklama
Reklama
Reklama