Reklama

Nie jestem typem kobiety, która zalewa świat swoimi uczuciami. Wręcz przeciwnie – raczej duszę je w sobie, zakopuję gdzieś głęboko pod żartem, ironią, półsłówkiem. Może dlatego większość ludzi myśli, że nic mnie nie rusza. Tylko Ola wie, jak bardzo czasem mnie boli. Ola – moja przyjaciółka, do której piszę te wszystkie wiadomości, których nie umiem wypowiedzieć na głos.

Odkąd Michał odszedł, dni mi się ze sobą zlewają. Pracuję zdalnie jako graficzka, więc nikt nie widzi, że przez większość czasu wyglądam jak cień. Włosy związane niedbale, sińce pod oczami, kawa niedopita, obiad z mikrofalówki. I to wrażenie, że świat toczy się dalej, tylko ja stoję w miejscu.

Nie zdradził mnie klasycznie, nie przyłapałam go z inną w łóżku. Po prostu przestał przychodzić, przestał pisać. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Ghosting, tak chyba to teraz nazywają. A ja przez wiele tygodni tłumaczyłam go przed sobą. Że ma kryzys, że się boi, że wróci. Ale nie wrócił.

Dziś znowu to do mnie wróciło. Zaparzyłam herbatę, której nie wypiłam. Usiadłam na podłodze w kuchni i zaczęłam płakać, tak brzydko, bez kontroli. W końcu zapłakana chwyciłam telefon i bez namysłu napisałam do Oli: „Dziś znowu płaczę przez niego”. I dopiero po kilku minutach zobaczyłam, że ta wiadomość poszła nie do niej. Pomylony numer, przypadkowy. W ferworze emocji zrobiłam coś kompletnie bezmyślnego. Ale nie przejęłam się tym zbytnio. Do czasu. Bo po chwili dostałam odpowiedź: „Też płakałem przez nią”.

Coś mnie do niego ciągnęło

Zawahałam się, zanim otworzyłam wiadomość od nieznanego numeru. Przez ułamek sekundy myślałam, że to Michał. Głupie, wiem. Oczywiście to nie był on. „Też płakałem przez nią”. Wpatrywałam się w ekran, nie wiedząc, co odpisać. Palce zawisły nad klawiaturą, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Serce mi przyspieszyło, jakbym zrobiła coś zakazanego. Odruchowo napisałam: „Przepraszam, pomyłka.”

Zamiast zostawić to bez odpowiedzi, jakby nic się nie stało, on napisał znów. „W takim razie – dziwna pomyłka. Ale zaskakująco trafna”. Uśmiechnęłam się krzywo. Nie znałam go, nie wiedziałam, kim jest, ale coś mnie do niego ciągnęło. Pewnie to, że nie był Olą, która mnie znała i która – choć zawsze cierpliwa – czasem odpisywała już tylko: „Będzie lepiej”. On nic o mnie nie wiedział. A mimo to od razu zrozumiał.

Napisałam: „Nie sądziłam, że ktoś obcy może czuć podobnie”. Odpisał po kilku minutach. „Może to nie przypadek. Może to tylko ten sam rodzaj ciszy, który wszystkim nam zostaje po kimś, kto kiedyś był”. Ta wiadomość poruszyła we mnie jakąś czułą strunę. Odłożyłam telefon, ale ciągle na niego zerkałam. Chciałam, żeby napisał jeszcze raz. A jednocześnie nie chciałam, żeby to się przerodziło w coś poważniejszego. Nie chciałam się przywiązać.

Napisałam jeszcze jedną wiadomość, bardziej z dystansem, bardziej po mojemu: „To będzie bardzo dziwny początek bardzo dziwnej znajomości. Która pewnie zakończy się równie szybko”. Odpowiedział krótko: „Może. Ale skoro już się zaczęła, to niech trwa”. Nie odpowiedziałam od razu. Zajęłam się pracą, sprawdziłam skrzynkę mailową, poprawiłam projekt, który od tygodni odkładałam na później.

Ale myślami byłam gdzieś indziej. Wracałam do tego „niech trwa”. Wieczorem znowu do mnie napisał. „Jestem A.”. Nie dopytywałam o więcej. Nie chciałam wiedzieć. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Odpisałam: „Magda”. I tak zaczęło się coś, co z dnia na dzień stawało się nie tylko przyzwyczajeniem.

Czekałam na wiadomości. Szukałam jego słów, zanim zasnęłam. On nie pytał o rzeczy zwykłe. Nie było: co dziś robiłaś, gdzie pracujesz, jakie lubisz filmy. Pytał o to, czego się boję, za czym tęsknię, co mnie trzyma w miejscu. Przez kolejne dni nie było poranka bez „Dzień dobry” od niego. Nie było wieczoru bez „Dobrej nocy, Magda. Bądź dla siebie łagodna”. Nie wiedziałam, kim był. Ale już zaczynałam wiedzieć, czym dla mnie się staje.

Nie umiałam z tym skończyć

Pisaliśmy codziennie. Z początku tylko wieczorami, potem też rano, w południe, kiedy jedno z nas miało moment przerwy. On nie naciskał. Nigdy nie pytał, gdzie mieszkam, czym się zajmuję, jak wyglądam. Czułam się... dziwnie bezpiecznie. Nikt niczego nie udawał. Nie było gry pozorów. Tylko słowa.

Nie zapytałam, jak naprawdę ma na imię. Może dlatego, że wtedy musiałabym to sobie wyobrazić – jego twarz, głos, spojrzenie. A tego nie chciałam. Albo nie umiałam. Wystarczało mi to, co było. Zamiast tego wysyłaliśmy sobie długie, szczere wiadomości, jakbyśmy byli w jakimś innym świecie, bez oczekiwań i ocen. Opowiedziałam mu o zdradzie Michała, choć nie użyłam słowa „zdrada”.

Napisałam: „Zostawił mnie nie dlatego, że przestałam być dla niego ważna. Zostawił, bo ktoś inny był łatwiejszy do kochania”. Na to A. odpisał: „Ona odeszła tuż przed ślubem. Powiedziała, że nie wie, czy to miłość, czy tylko strach przed samotnością. I że nie może żyć w niepewności”. Wtedy poczułam, że między nami jest coś więcej. Nie znałam jego zapachu, dotyku. Ale znałam go lepiej niż niejednego człowieka, z którym piłam kawę. Może dlatego, że nie musieliśmy się do niczego dopasowywać.

Zapytał mnie któregoś dnia: „Czemu tak łatwo kochać kogoś, kto cię zniszczył?”. Napisałam bez zastanowienia: „Bo wydawał się ratunkiem. A był tylko lekcją”. Nie odpowiedział. Ale następnego dnia, tuż przed północą, dostałam wiadomość: „Czasem myślę, że jesteś jedyną osobą, która mówi i czuje tak, jak ja myślę”.

Bałam się tej bliskości. Próbowałam sobie wmawiać, że to tylko słowa. Że przecież każdy może pisać, co chce. Ale czułam się, jakbym po raz pierwszy od dawna mogła oddychać pełniej. I jednocześnie byłam przerażona, że to się zaraz skończy.

Napisałam kiedyś Olce: „Znalazłam kogoś, kto zna moje myśli, choć nie zna mojego głosu”. Nie odpisała od razu. Potem napisała tylko: „Uważaj”. Zignorowałam to. Wmawiałam sobie, że przecież wiem, co robię. Przecież to tylko wiadomości, nic poważnego. A jednak... kiedy któregoś dnia A. nie napisał od rana, nie mogłam się na niczym skupić. Piłam kawę, której nie czułam. Otwierałam aplikację co pięć minut. Nic.

Napisałam pierwsza: „Dziś coś mi za cicho”. Odpowiedź przyszła po kilku godzinach: „Też to czuję. I trochę mnie to przeraża”. Wtedy zrozumiałam, że nie tylko ja przestałam się już wycofywać.

W końcu go poznałam

To A. pierwszy zaproponował spotkanie, choć nie wprost. Napisał: „Zastanawiam się, jak brzmiałby twój głos, gdy się śmiejesz”. Zamarłam. Przez chwilę tylko wpatrywałam się w ekran. Potem odpisałam: „A ja nie wiem, czy chciałbyś go usłyszeć”. Odpisał dopiero wieczorem: „Chciałbym. Chciałbym też zobaczyć, jak naprawdę się uśmiechasz. Może w parku. Wśród ludzi. Na ławce przy stawie”.

Napisałam do Oli: „Jeśli coś mi się stanie, przynajmniej umrę z uczuciem, że ktoś mnie rozumiał”. Oddzwoniła natychmiast. Krzyczała, śmiała się i straszyła, że jak nie wrócę, to zrobi z tego serial true crime. Ale wiedziałam, że jej lęk to też troska. Przygotowywałam się do tego spotkania, jakbym szła na egzamin. Nie wiedziałam, czy się spóźni, czy przyjdzie. Może minie mnie obojętnie, a może ja go wcale nie rozpoznam. Ale wiedziałam jedno – musiałam tam być i się przekonać.

Przyszłam pierwsza. Usiadłam na ławce przy stawie, dokładnie tam, gdzie się umówiliśmy. Ręce miałam lodowate, choć był ciepły dzień. Sprawdzałam telefon co chwilę, choć nie napisał, że się spóźni. Zobaczyłam go od razu, choć szedł wolno i patrzył raczej pod nogi niż przed siebie. Miał może pięć lat więcej niż się spodziewałam. I nie wyglądał jak ktoś, w kim bym się kiedyś zakochała. Ale miał w sobie coś znajomego. Zatrzymał się kilka kroków ode mnie.

– Magda?

Kiwnęłam głową.

– Adam – powiedział. – Chyba czas skończyć ze szpiegowskimi pseudonimami, co?

Uśmiechnęłam się, choć było mi niezręcznie. Chwilę milczeliśmy, a potem usiadł obok.

– Nie wyglądasz tak, jak myślałem – powiedział cicho.

– Ty też nie. Ale jakoś… dobrze, że jesteś.

Rozmawialiśmy, ale to nie była łatwa rozmowa. Dużo w niej było ciszy, zawahania, śmiechu, który urywał się za szybko. Pytał, czy często tu przychodzę. Odpowiedziałam, że nie. Teraz już pewnie będę. Nie zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ale pierwszy raz od dawna nie chciałam uciekać.

Przy nim byłam sobą

Od tamtego dnia spotykaliśmy się regularnie. Zawsze w tym samym miejscu, o podobnej porze. Nigdy nie umawialiśmy się z wyprzedzeniem. Po prostu wiedzieliśmy, kiedy przyjść. Nie byliśmy parą, nie trzymaliśmy się za ręce. Czasem rozmawialiśmy, czasem siedzielliśmy w milczeniu. Patrzyliśmy na wodę, na ludzi przechodzących z dziećmi, na psy biegające po trawie. I wracaliśmy do siebie – nie wiadomo dlaczego. I nie trzeba było tego nazywać.

– Gdybym miała cię poznać w inny sposób, chyba bym cię nie polubiła – rzuciłam któregoś dnia.

Uśmiechnął się tylko i odpowiedział:

– Wiem. Ja też bym się sobie nie spodobał.

Ludzie z parku pewnie myśleli, że jesteśmy razem. Nie prostowaliśmy tego. Czasem czułam się tak, jakbyśmy dzielili jakieś tajemne porozumienie. Może to było po prostu bycie z kimś, przy kim nie trzeba było udawać.

Z Olą już prawie o nim nie pisałam. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie umiałam tego wyjaśnić. Jak powiedzieć komuś: „Nie jesteśmy razem, ale czekam na te spotkania jak na gwiazdkę”? Z pomyłki wyszło coś, co nie mieściło się w żadnym znanym mi schemacie. I może właśnie dlatego to było prawdziwe.

Tak było nam dobrze

Nie wiem, czym jest ta relacja. Nie potrafię jej nazwać. Nie kocham go, tak jak kochałam Michała. I może nigdy nie pokocham. Ale kiedy myślę o kimś, kto naprawdę mnie rozumie, to właśnie on przychodzi mi do głowy. Nie dotykamy się, nie całujemy. Ale jest. Przychodzi, siada, milczy, kiedy trzeba. Mówi, kiedy cisza robi się zbyt ciężka. I ja też tam jestem. Bez tych wszystkich masek, które noszę w codziennym życiu.

Z Olą czasem o nim rozmawiam. Mówię „ten z ławki”. Ona kiwa głową, nie dopytuje. Nie wiem, czy ta historia będzie miała ciąg dalszy. Może pewnego dnia przestaniemy się pojawiać. Może któreś z nas odejdzie, zniknie. Ale póki co – jesteśmy. Z nieporozumienia powstało coś, co po prostu trwa. I może nie musi być niczym więcej.

Czasem, gdy siedzę obok niego i słyszę, jak cicho oddycha, myślę, że ani on nie był moim ideałem, ani ja nie byłam jego. Ale może to właśnie dobrze. Może to wreszcie ktoś, kto nie ucieknie, gdy zobaczy prawdziwą mnie.

Magdalena, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama