„Od 10 lat udaję, że nie widzę romansów mojego męża. Wolę być zdradzaną żoną niż samotną matką z kredytem na głowie”
„Zaczęło się od tego, że zaczął chować telefon. Niby przypadkiem, niby od niechcenia, ale za każdym razem, gdy wchodziłam do pokoju, ekran był już zgaszony albo obrócony wyświetlaczem do dołu”.

- Redakcja
Mam trzydzieści pięć lat, dwóch synów, kredyt na mieszkanie, psa, który gryzie kapcie, i męża, którego już nie rozumiem. Każdy dzień wygląda prawie tak samo: wstaję o szóstej, robię śniadanie, budzę dzieci, szykuję je do szkoły, potem biegiem do pracy. Po pracy – zakupy, odrabianie lekcji, pranie, sprzątanie, kolacja, bajka na dobranoc i cisza. Czasem tak przejmująca, że aż boli w uszach.
Zdradził mnie
Z Michałem jesteśmy razem od dziesięciu lat. Zdradził mnie raz, kiedy byłam w ciąży z młodszym synem. Powiedział, że to był błąd, że nie wiedział, co robi. Przysięgał, że się zmieni. I naprawdę przez chwilę się starał. Kupował kwiaty, robił śniadania, czasem zostawał z dziećmi, żebym mogła pójść do fryzjera. I wtedy myślałam: „Dobrze, że wybaczyłam. Dla nas, dla dzieci. Każdemu może się zdarzyć”.
Ale z czasem wszystko wróciło do stanu sprzed. Znów nie ma rozmów, nie ma dotyku, nie ma spojrzenia. Jesteśmy jak współlokatorzy, których coś kiedyś połączyło, ale już nawet nie pamiętają, co to było.
Czasem łapię się na tym, że patrzę na niego z nadzieją, że może jednak coś się zmieni, może znów powie coś ciepłego, przytuli. Ale on tylko klika coś w telefonie, a ja znów mówię sobie: „To normalne po tylu latach. Praca, dzieci, zmęczenie. Nie ma co dramatyzować”.
Tylko czy miłość naprawdę powinna tak wyglądać po latach? Czy uczucie wystarcza na całe życie? A może tylko sobie to wmawiam, bo boję się prawdy?
Podejrzewałam coś
Zaczęło się od tego, że zaczął chować telefon. Niby przypadkiem, niby od niechcenia, ale za każdym razem, gdy wchodziłam do pokoju, ekran był już zgaszony albo obrócony wyświetlaczem do dołu.
Kiedyś zostawiał go na stole, nawet ładował przy naszym łóżku. Teraz ładowarka wędrowała z nim do łazienki albo do garażu. Udawałam, że tego nie widzę, ale wieczorem, kiedy próbowałam zasnąć, myśli nie dawały mi spokoju. Pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Czemu chowasz telefon? – zapytałam spokojnie.
– Co? – uniósł brwi, jakby pytanie było absurdalne. – Przecież nie chowam.
– Zawsze go odkładasz ekranem do dołu. Kiedyś tak nie robiłeś.
– Serio? Przesadzasz.
Wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania wiadomości. Niby przypadkiem ustawił ekran tak, żebym nie widziała.
– Po prostu pytam – powiedziałam już ciszej.
– Praca. Mam teraz sporo stresu, nie chcę, żeby dzieci widziały jakieś powiadomienia. Czasem są też prywatne rzeczy, kolega się rozwodzi, pisze do mnie – dodał po chwili, jakby chciał mnie udobruchać.
Chciałam mu wierzyć
Przypomniałam sobie, jak kilka lat temu siedziałam z brzuchem ciążowym na kanapie, nie mogąc uwierzyć, że właśnie teraz, gdy nasze życie miało się układać, on wybrał kogoś innego. Bolało tak bardzo, że przez kilka dni nie byłam w stanie jeść, spać, nawet oddychać.
Teraz było inaczej. Ciszej, głębiej, bardziej znajomo. Coś we mnie pękło, ale nie rozlało się jak wtedy. Po prostu zaczęło się kruszyć. Każde jego zignorowane pytanie było kolejnym pęknięciem.
W nocy długo leżałam z otwartymi oczami. Obok mnie spał człowiek, którego kiedyś tak bardzo kochałam, a teraz nie byłam już pewna, czy w ogóle go jeszcze znam. A mimo to nadal próbowałam przekonać samą siebie, że to tylko zmęczenie. Że może naprawdę to ja wariuję. Może to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie?
Kilka dni później znów zobaczyłam, jak wychodzi do kuchni z telefonem przy uchu, ale gdy tylko mnie zobaczył, rozłączył się szybko. Tym razem nie potrafiłam już udawać, że to nic.
– Z kim rozmawiałeś?
– Z pracy, przecież mówiłem, że mamy teraz urwanie głowy.
– O dwudziestej drugiej?
– Naprawdę? Znowu zaczynasz? – warknął, odkładając telefon na szafkę. – Mam już dość twojej paranoi.
Podejrzewałam zdradę
Zamilkłam. Patrzyłam na niego, jakby był kimś zupełnie obcym. Chciałam krzyczeć, rzucić czymś o ścianę, ale nie miałam siły.
– Gdybyś chociaż raz powiedział prawdę… – powiedziałam cicho.
– A ty gdybyś mi w końcu zaufała…
Wyszedł, trzaskając drzwiami. A ja zostałam w kuchni, z tą samą pustką w brzuchu co wtedy, za pierwszym razem. Zostałam sama. I nagle dotarło do mnie, że tak właśnie wygląda większość mojego małżeństwa. Ja pytam, on ucieka. Ja czekam, on milczy. Próbuję ratować coś, co chyba już dawno przestało istnieć.
To była sobota. Spotkałam się z Anką w kawiarni, pierwszy raz od miesięcy. Przyszła spóźniona, z wypiekami na twarzy. Wcisnęła mi telefon w dłonie jeszcze zanim zdążyłam zamówić kawę.
– Marta, muszę ci coś pokazać.
Na ekranie aplikacja randkowa. Znajome zdjęcie. Mój mąż, uśmiechnięty, w tej samej koszuli, którą miał na sobie niedawno na imprezie u sąsiadów. Opis: „Lubię kino, długie rozmowy, szczerość”.
– Przecież to… – wyszeptałam, ale głos mi ugrzązł w gardle.
– Tak. To Michał. I to są wiadomości, które do mnie wysyłał. Nie mogłam już dłużej udawać, że nie widzę.
Nie mogłam uwierzyć
Przewinęłam kilka konwersacji. „Masz piękny uśmiech”, „Może spotkamy się na kawę?”, „Szukam bliskości, której mi brakuje w domu”. Oddałam jej telefon.
– Dzięki, że mi pokazałaś – powiedziałam. Nawet się nie zdziwiłam.
– I co teraz?
– Nie wiem.
Nie płakałam. Nie zadrżały mi dłonie. Nie miałam siły na żadne wielkie reakcje. To był ten moment, kiedy coś się łamie tak ostatecznie, że już nawet nie słychać trzasku. Zostaje pustka.
Siedziałam z Anką jeszcze chwilę. Rozmawiałyśmy o byle czym. O promocjach w Lidlu, o butach dla dzieci. Jakby nic się nie wydarzyło. A ja cały czas czułam, że to jest ten punkt, z którego nie da się już zawrócić. Wieczorem zadzwoniłam do siostry. Od razu wyczuła, że coś się dzieje.
– Co się stało? – zapytała bez ceregieli.
– Znalazłam jego profil na randkowej. A raczej… koleżanka mi pokazała. Pisze do innych kobiet. Umawia się.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Marta… musisz odejść.
– A dokąd mam iść z dwójką dzieci? Do mamy na wieś? I co dalej? Jak utrzymam wszystko sama?
– Poradzisz sobie. Jesteś silna. Przeszłaś przez tyle, nie możesz tak żyć. On cię niszczy.
Nie miałam wyjścia
– Wiem. Ale nie mogę tego teraz zrobić. Dzieci… kredyt… nie mam nawet kiedy pomyśleć o sobie. Codziennie coś. Nie mam przestrzeni na rozpad.
– To nie może być powód, żeby zostać z kimś, kto cię zdradza. Już drugi raz. On się nie zmieni.
– Może nie, ale… ja nie umiem tak po prostu odejść. Nie dzisiaj. Może kiedyś.
Czułam, jak narasta we mnie złość na siebie, że znów pozwoliłam się w to wciągnąć, że znów wolałam wierzyć niż zobaczyć. Że przez tyle lat zamykałam oczy, udawałam, że wszystko jest dobrze, byle tylko się nie rozpadło.
I najbardziej bolało to, że tak naprawdę wiedziałam, że to się skończyło już dawno. A mimo to trwałam. Z przyzwyczajenia, ze strachu. Bo tak łatwiej.
Marta, 38 lat
Czytaj także:
- „Sąsiad wniósł mi meble do domu i został na noc. Udawał nieszczęśliwego rozwodnika, ale prawda szybko go dopadła”
- „Gdy po latach wróciła eks mojego męża, przeczuwałam kłopoty. Zastawiłam na nich pułapkę i wpadłam we własne sidła”
- „Dla dobra rodziny spędziłam majówkę z teściową i bratową. Po tym wspólnym czasie długo dochodziłam do siebie”