„Odszedłem do kochanki, licząc na drugą młodość. Po rozwodzie żona tak się zmieniła, że szczęka mi opadła do podłogi”
„Podczas rozprawy o rozwód żona prezentowała się zupełnie inaczej niż zwykle: wyglądała olśniewająco i emanowała jakąś niezwykłą siłą. Tymczasem moja obecna partnerka raz po raz sugerowała mi, że zostanie ze mną tylko tak długo, jak będę miał kasę”.
- Listy do redakcji
Akurat jestem w mojej rodzinnej miejscowości, więc mam chwilę wolnego. Pomyślałem sobie, że wpadnę do kumpli. Ucieszyli się z mojej wizyty. Gospodyni to nie byle kto w kuchni, więc na stole wylądował trzydaniowy obiad, a po nim przepyszne ciasto z czereśniami. Do tego zaparzyła kawę.
– Może koniaczku? – pyta Jerzy, a ja na to:
– Pewnie, czemu nie.
Siedzimy, gawędzimy, obgadujemy różne sprawy. Wyostrzam słuch, gdy temat rozmowy zaczyna krążyć wokół mojej byłej żony… Jak sucha gąbka wchłaniam każdy szczegół na jej temat. Tak naprawdę to jedyny powód, dla którego tu jestem…
Trzy lata temu wdałem się w romans
Porządnie mi odbiło. Nowo zatrudniona asystentka miała bujne blond loki, ponętne kształty i zmysłowe wargi. Wręcz kipiała erotyzmem, niczym dojrzała brzoskwinka. Od razu zrozumiałem, że nie zdołam jej się oprzeć.
Często słyszy się, że przysłowiowy kryzys w średnim wieku jest najtrudniejszym momentem w życiu. Przekroczyłem magiczną czterdziestkę, więc pewnie o takich jak ja mowa. Nasze małżeństwo trochę wystygło, ogień namiętności wygasł, a fantazja gdzieś uleciała… Marianna wciąż zachwycała urodą, ale zdążyłem się do niej przyzwyczaić. Nie robiła już na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. Zdarzało się, że układając się koło niej do snu, zastanawiałem się: „Czy to już wszystko? Tak ma wyglądać reszta mojego życia?”. Na ramieniu spoczywała mi głowa przepięknej, ukochanej kobiety. Kochanie się z nią wciąż było przyjemnością, łóżko było wygodne, mieszkanko mieliśmy komfortowe, a za ścianą spał nasz synek… Byłem szczęściarzem.
Mimo wszystko gdzieś w głębi duszy coś mnie gryzło. Odczuwałem pewien niepokój, obawę, że nic ciekawego już mnie nie spotka. Miałem w sobie dużo energii, byłem w świetnej formie i marzyłem o kolejnych wyzwaniach, szansach na pokazanie, na co mnie stać. Pragnąłem rywalizować i dowieść sobie oraz innym, że wciąż mogę wiele osiągnąć. I wtedy ona wkroczyła do mojego życia.
Wieści o moich zdradach dotarły do uszu żony
Zapytała wprost, czy to prawda. Nie potrafiłem kłamać. Zapadła przedłużająca się cisza.
– Jutro ci przekażę, jaką decyzję podjęłam – odezwała się w końcu. – Na razie zostaw mnie samą. Dzisiaj prześpisz się w innym pokoju.
Wkurzyłem się, bo nie uroniła ani jednej łzy, nie zrobiła żadnej awantury. „Czyżby jej nie zależało na naszym związku?” – zastanawiałem się. Gdyby mnie to spotkało, chyba bym ją udusił. Sam nabroiłem, a miałem do niej żal, że nie zareagowała gwałtowniej. Ona zawsze była damą, tylko akurat teraz mnie to drażniło.
Moja żona oświadczyła, że pora bym się wyniósł. Nie straciła przy tym opanowania. Czułem się jak ostatni frajer, słuchając jej warunków. Zgodziła się na rozwód, ale uprzedziła, że będzie domagać się wysokich alimentów na siebie i na Michałka. Chciała zostać w naszym mieszkaniu przy podziale majątku. Mogłem spotykać się z synkiem, kiedy tylko zechcę. Dla niej przestałem mieć znaczenie... Moja nowa partnerka koniecznie chciała pomóc mi w zamykaniu poprzedniego rozdziału życia. Aż ją nosiło, żeby wejść do domu Marianny i zdecydować, co mam stamtąd zabrać. Z trudem ją przed tym powstrzymałem.
– To przecież ty się dorobiłeś tego majątku – mówiła stanowczo. – Należy ci się to, co wypracowałeś. Po co ci nowy start? Nie ma potrzeby. Ona poradzi sobie sama. Sprawia wrażenie rozsądnej kobiety, która wie, co robi.
Nie cierpiała Marianny, mimo że nigdy jej nie spotkała, ale tłumaczenie czegokolwiek i tak nie miałoby sensu. Nie mogłem jej wyznać, że to właśnie dzięki Mariannie doszedłem tam, gdzie jestem, że była ona siłą napędową wszystkiego... Musiałem jej obiecać, że nasze wspólne życie urządzę tak, by w niczym nie ustępowało temu, jakie wiodła Marianna. Miałem przeczucie, że moja nowa ukochana rozliczy mnie z każdego grosza jak urząd skarbowy. Pierwsze sześć miesięcy było rewelacyjne. Czułem się jak młody chłopak. Moja dziewczyna przyciągała spojrzenia na ulicy. Mój prestiż rósł, gdy zjawiałem się z nią na biznesowych eventach.
Czułem się jak pan świata! Ale…
Jednak ten drugi rok, który razem spędzaliśmy, rozpoczął się niezbyt fortunnie. Na stoku miałem wypadek i skończyło się to złamaniem nogi. Konieczna okazała się operacja, a po niej czekała mnie mozolna i długotrwała rehabilitacja. Kiedy stawiłem się na rozprawie dotyczącej rozwodu, musiałem poruszać się o kulach. Nie było żadnych niespodzianek, ponieważ wcześniej prawnicy reprezentujący obie strony pozałatwiali wszystkie formalności, dzięki czemu dość szybko stałem się wolnym człowiekiem, jednak...
Kiedy zobaczyłem Mariannę na sali sądowej, oniemiałem z wrażenia. Przypominała piękność rodem z Hollywood – niczym sobowtór Moniki Bellucci. Moja obecna dziewczyna wypadła przy niej blado, niczym płomyk świecy w blasku wielkiego reflektora. Uroda mojej eks rozkwitła jak nigdy dotąd, przyciągając spojrzenia wszystkich dookoła. Miałem ochotę uklęknąć i błagać ją o przebaczenie, ale nie chciałem wyjść na jeszcze większego głupka. I tak sędzia patrzył na mnie jakby z niedowierzaniem. Domyślałem się, co sobie myśli: „Ale wybrałeś! Co ty zrobiłeś, człowieku?!”. Tego wieczora schlałem się w trupa. Ten rozwód okazał się totalną porażką, czymś, czego wcale nie pragnąłem.
Kasa i osiągnięcia zeszły na dalszy plan. Zabrakło mi zapału, co odbiło się na interesach. Każda następna decyzja była nietrafiona. Rozeszły się słuchy, że fortuna odwróciła się ode mnie plecami, a w biznesie to najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć. Atrakcyjne zlecenia przechodziły mi koło nosa.
– Weź się w garść, bo za chwilę będziesz gołodupcem – przestrzegała mnie narzeczona. – Jestem z tobą, dopóki masz kasę.
Doceniałem tylko jedno – przestała nawijać o ślubie
I tak raczej bym jej nie poślubił, ale przynajmniej już nie suszyła mi głowy tą gadką. Spotykaliśmy się coraz rzadziej. Ona zmieniała kosmetyczki jak rękawiczki, bez przerwy coś tam sobie upiększała, spędzała całe tygodnie w klinikach. Miałem już tego powyżej uszu. To był koniec drugiego roku naszego związku, a ja czułem się tak wykończony i zblazowany, jakby minęło z dwieście lat.
Systematycznie zaglądałem do mojego synka. Mariannę spotykałem sporadycznie. Opiekunka Michałka po cichu nadzorowała moje odwiedziny. To właśnie od niej usłyszałem, że Marianna zakłada własny biznes.
– Ma pełne ręce roboty, ale sprawia wrażenie zadowolonej – relacjonowała opiekunka.
Najchętniej poświęcam czas na przywołanie naszych wspólnych wspomnień. Zabawnie wspominam okoliczności naszego poznania, tę chwilę, gdy nasze usta pierwszy raz się zetknęły, oraz wsparcie, jakie mi okazała, gdy moi bliscy odeszli w tragicznych okolicznościach. „Chyba postradałem zmysły, decydując się na rozwód” – zadręczam się tą myślą. „Moje życie bez niej jest bezcelowe!”.
Chłonąłem każdą informację na jej temat. Umyślnie inicjowałem dyskusje o niej. Nigdy nie miałem dość. Pewnego razu zobaczyłem ją w telewizji, gdy odbierała wyróżnienie dla innowacyjnych wizjonerów i artystów. Reporter spytał ją, od kogo najwięcej się nauczyła i kogo uważa za swojego mentora. Odparła, że byłego małżonka. Mało brakowało, a bym zemdlał z wrażenia. Wciąż jej wypatruję. Pojawiam się w miejscach, gdzie i ona może być. Zbieram informacje o sympozjach, zjazdach... Czasem ją dostrzegam z oddali, zawsze otoczoną wianuszkiem mężczyzn. Uśmiecha się, macha dłonią, niekiedy woła „co u ciebie?”. Pragnąłbym podejść, ale brakuje mi śmiałości.
Nasze jedyne spotkanie było krótkie i przelotne
– Widzę, że masz siwe włosy – zauważyła. – Pamiętaj, żeby o siebie dbać. Michałek cię potrzebuje, jesteś jego tatą.
Wtedy powinienem był paść na kolana, powiedzieć, jak bardzo mi jej brakuje, że żałuję wszystkiego i wciąż ją kocham. Zamiast tego zrobiłem tylko głupią minę, uśmiechnąłem się niezręcznie i wydukałem podziękowania za to, że się o mnie martwi...
Często fantazjuję o pewnej sytuacji. Wyobrażam sobie, że siedzę na przystanku autobusowym albo w hali odlotów na lotnisku. Nagle podchodzi do mnie kumpel i zagaduje:
– Dokąd się wybierasz?
Za każdym razem odpowiadam mu wtedy:
– Jadę z powrotem do Marianny.
Powtarzam tę kwestię wiele razy, bo wierzę, że dzięki temu moje marzenie w końcu się ziści. Odprawiam takie swego rodzaju czary. Facet po pięćdziesiątce, który w swoim życiu narobił mnóstwo błędów, a teraz liczy na to, że stanie się cud. Podobno jednak cuda się nie zdarzają...
Łukasz, 51 lat