„Ojciec przepisał mi dom w testamencie. Na miejscu okazało się, że nie jestem jedyną córką, która ma chrapkę na spadek”
„Ojciec, którego nie widziałam od niemal trzydziestu lat, nie żyje. I zostawił mi dom w miejscowości, której nazwę znałam tylko ze szkolnych świadectw. Nie chciałam tam jechać. Nie chciałam dotykać jego wspomnień, jego samotności, jego tajemnic. Ale nie miałam już nic do stracenia. Dom był moją jedyną opcją. Nowym początkiem”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to bardziej ulga, czy rozpacz – uczucie, które czułam, kiedy patrzyłam, jak autobus odjeżdża z dworca, a za szybą znika Wrocław. Tyle tu zostawiałam – przyjaciół, wspomnienia, całe życie zawodowe, które nagle, po tylu latach lojalności, zamknięto mi pod nosem jednym suchym zdaniem: "Redukcja etatów". I co z tego, że byłam dobra w tym, co robiłam? Co z tego, że nie zawaliłam ani jednego projektu? Zostałam z niczym. No, może nie do końca.
Tydzień później przyszedł list notarialny. Ojciec, którego nie widziałam od niemal trzydziestu lat, nie żyje. I zostawił mi dom w jakiejś małej miejscowości. Nie chciałam tam jechać. Nie chciałam dotykać jego wspomnień, jego samotności, jego tajemnic. Ale nie miałam już nic do stracenia. Dom był moją jedyną opcją. Nowym początkiem. Tak wtedy myślałam. Nie miałam pojęcia, że zamiast ukojenia znajdę tam rodzinę, o której istnieniu nie wiedziałam. I że nic w tym domu nie należało wyłącznie do mnie.
Powrót po latach do przeszłości
– Klucz powinien być pod doniczką – mruknęłam do siebie, zła, że muszę się domyślać takich rzeczy jakby w jakimś escape roomie.
Stałam na zaniedbanym ganku, a wokół mnie unosił się zapach stęchlizny i starego drewna. Dom wyglądał, jakby ostatnią miotłę widział może z piętnaście lat temu. Ojciec nigdy nie był pedantem, ale to, co zobaczyłam, przerosło moje najgorsze oczekiwania. Ogród zdziczały, elewacja odpadająca płatami, a drzwi wejściowe tak wypaczone, że musiałam się zaprzeć biodrem, żeby je otworzyć.
W środku – chłód. I cisza. Zostawiłam torbę w korytarzu i powoli ruszyłam przez pomieszczenia. Każdy krok odbijał się echem. Na ścianach wisiały różne zdjęcia. Jedno z nich szczególnie przykuło moją uwagę. Był na nim ojciec, a obok niego jakaś uśmiechnięta dziewczynka śmiejąca się do obiektywu. Na odwrocie zdjęcia, przyklejonego taśmą do ściany, widniał napis: „Kazik i Basia, 2009”. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Dzień dobry. Pani Ksymena, tak? – Młoda kobieta z blond warkoczem trzymała w dłoni teczkę. – Jestem Zuzanna. Pani też jest córką Kazimierza, zgadza się?
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Co…? Co pani powiedziała?
– Myślałam, że już pani wie – spojrzała na mnie uważnie. – Dom nie należy tylko do pani. Ojciec zapisał go nam obu.
Zaskakujące spotkanie
Usiadłam na starym krześle, wpatrując się w kobietę, która właśnie wywróciła moje całe dotychczasowe życie:
– To jakiś żart? – zapytałam sucho, chociaż głos zadrżał mi lekko. – Ojciec miał drugą rodzinę? A ja się o tym dowiaduję teraz?
– Nie miał dwóch rodzin. Miał jedną. Tę późniejszą – odpowiedziała cicho, bez cienia złośliwości, ale wystarczająco dobitnie, by we mnie zawrzało.
Zacisnęłam pięści. Przez lata tłumaczyłam sobie, że ojciec się pogubił. Że po rozwodzie nie umiał się odnaleźć. Ale w głębi duszy zawsze miałam cień nadziei, że żałował. Że tęsknił. Że mnie pamiętał. A tymczasem...
– W takim razie kto jest na tym zdjęciu? – zapytałam, wskazując na fotografię – Kim jest Basia?
– Basia to moja młodsza siostra. Wiesz, że przyjeżdżał tu z nami co weekend? Że spędzaliśmy tu każde wakacje? – Zuzanna mówiła to spokojnie, ale ja miałam wrażenie, że ktoś wkłada mi nóż w żebra z każdym słowem.
Wstałam gwałtownie, aż krzesło zaskrzypiało i upadło.
– Dobrze. Wspaniale. Czyli chcesz mi dobitnie pokazać, że to nie jest moje miejsce? Że jestem tu intruzem?
– Nie. Przyszłam, żeby się dogadać. W testamencie zapisano ten dom nam obu. Nie będę z tobą walczyć, jeśli nie będziesz próbowała mnie wygryźć.
Parsknęłam śmiechem. Gorzko.
– A co z Basią? Też planuje się tu wprowadzić?
Zuzanna posmutniała.
– Basia... nie żyje. Zginęła w wypadku dwa lata temu. Ojciec nigdy się po tym nie podniósł.
Milczałyśmy przez chwilę. Dwie kobiety połączone więzami krwi, które nie miały o sobie pojęcia.
– Potrzebuję czasu – powiedziałam w końcu. – Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić.
Zuzanna wróciła do swojego domu, a ja zostałam z natłokiem myśli w czterech ścianach.
Jeszcze jeden gość
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok pod kołdrą, która pachniała kurzem i lawendowym proszkiem. Dom, który jeszcze wczoraj miał być moją ucieczką, moim ratunkiem, teraz przypominał bardziej scenę z dramatycznego spektaklu, w którym grałam główną rolę – nie mając pojęcia o tekście. Zdjęcie Basi... Nie mogłam na nie patrzeć, ale też nie mogłam go schować. Miała tę samą linię żuchwy, co ja. I oczy. Cholernie znajome oczy. Przed południem zadzwonił telefon. Numer nieznany.
– Ksymena, dzień dobry. Tu notariusz. Chciałbym się upewnić, że dotarła pani do domu. Musimy ustalić termin spotkania w sprawie testamentu.
– Była tu Zuzanna – powiedziałam od razu. – Przekazała mi najważniejsze.
– Ach tak, dobrze. Miło słyszeć, że panie się poznały. Kazimierz bardzo się starał, żeby wszystko zostało rozdzielone uczciwie.
Uczciwie? Skrzywiłam się.
– Co to dokładnie znaczy? Chodzi tylko o dom?
Zawahał się.
– Może najlepiej będzie, jeśli omówimy to na miejscu. Jest jeszcze kilka dokumentów, których nie przekazano pani osobiście.
Rozłączyłam się. Wtedy właśnie usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych. Zeszłam na dół. W progu stała kobieta. Starsza. Kręcone włosy w nieładzie, w rękach siatka z jabłkami.
– Ty jesteś Ksymena, prawda? – uśmiechnęła się nieśmiało. – Ja jestem Jadwiga. Twój ojciec mówił, że kiedyś wrócisz.
– Kim Pani jest?
– Jestem sąsiadką twojego ojca. Mieszkam obok od wielu lat. Znałam też Basię. I chcę, żebyś wiedziała jedno. On cię nie zostawił z braku miłości. On... nie wiedział, jak do ciebie wrócić.
Stałam w korytarzu i nie mogłam złapać tchu. A potem dodała coś jeszcze.
– A Zuzanna... nie powiedziała ci wszystkiego.
Więcej tajemnic
– Co to znaczy: "nie powiedziała ci wszystkiego"? – zapytałam ostro, bardziej z przerażenia niż z ciekawości.
Jadwiga westchnęła, położyła jabłka na stole i usiadła ciężko na krześle, tym samym, które jeszcze wczoraj prawie się pode mną rozpadło.
– Nie chciałam się wtrącać. Ale jak cię zobaczyłam… Przypominasz ojca. I pomyślałam, że masz prawo wiedzieć, zanim zostaniesz tu z Zuzą sama.
Usiadłam naprzeciwko niej.
– Zuzanna była bliska Basi. Wychowywały się razem. Ale nie były siostrami tak naprawdę – zaczęła ostrożnie.
Zamarłam.
– Co?
– Matka Zuzanny była drugą żoną twojego ojca. Pobrali się trzy lata po twoim wyjeździe. Ale Zuzanna... miała już wtedy siedem lat. Kazik nigdy nie był jej ojcem. Ona to wie. Ale nigdzie nie ma tego w papierach. Nigdy nie adoptował jej oficjalnie, choć ją traktował jak córkę.
– Czyli... – odchyliłam się do tyłu. – Prawnie Zuzanna nie powinna dziedziczyć?
– Nie wiem. Może twój ojciec ją zabezpieczył. Możliwe, że uznał, że nie wypada zostawić jednej córki, a drugą wygonić. On był taki. Nieraz naiwny. Ale też uczciwy i sentymentalny – mówiła, spoglądając w okno.
Wiedziałam już, że muszę z Zuzanną porozmawiać. Ale teraz – teraz znów czułam się jak dawniej, jak ta mała dziewczynka, którą ojciec porzucił bez słowa. Znowu. Nawet po śmierci potrafił zostawić po sobie tylko niedopowiedzenia i poplątane nici, z których nie dało się już upleść rodzinnej opowieści. A może właśnie dało? Wieczorem zebrałam się w sobie i wyszłam z domu. Miasteczko było ciche, jakby wszyscy zaszyli się w swoich domach z herbatą i serialem. Dom Zuzanny był niedaleko. Zanim zdążyłam zapukać, otworzyła.
– Myślałam, że przyjdziesz – powiedziała.
– Musimy pogadać.
Wpuściła mnie bez słowa. Usiadłyśmy w kuchni.
– Jadwiga była u mnie – zaczęłam. – Powiedziała, że nie jesteś prawdziwą córką Kazimierza.
Zuzanna pokiwała głową.
– To prawda. Ale on nigdy nie dał mi tego odczuć. Zawsze traktował mnie jak swoje dziecko. Wiem, że nie masz powodu, by mi zaufać. Ale mogłybyśmy spróbować się dogadać i wyremontować wspólnie ten dom.
– Muszę to przemyśleć– powiedziałam cicho.
Nasz wspólny dom
Przez kolejne dni unikałam Zuzanny. Nie z powodu złości – to uczucie dawno ustąpiło miejsca zamętowi. Włóczyłam się po okolicy, odkrywając ścieżki, którymi ojciec pewnie chodził ze swoją drugą rodziną. Następnego dnia Zuzanna zapukała do drzwi.
– Przyniosłam ci świeże maliny – powiedziała. – Z ogrodu taty. Sama zbierałam.
Wpuściłam ją. Usiadłyśmy przy stole. Zuzanna spojrzała na mnie niepewnie.
– Przemyślałam sobie wszystko i chciałabym, żebyśmy razem doprowadziły ten dom do porządku, nasz wspólny dom - powiedziałam z uśmiechem.
Tymczasem Zuzanna wyjęła z kieszeni list.
– Znalazłam go wśród rzeczy ojca - powiedziała, wręczając mi kopertę z dopiskiem: "Dla Ksymeny".
Przez chwilę wpatrywałam się w niego, aż wreszcie postanowiłam go otworzyć: "Ksymeno. Nie wiem, czy to kiedyś przeczytasz. Ale muszę spróbować. Przepraszam cię. Przepraszam, że nie umiałem być ojcem. Że nie potrafiłem zawalczyć o kontakt. Bałem się, że mnie znienawidzisz. A potem… było już za późno. – Ale kochałem cię. I zawsze będę".
Kolejnego dnia zabrałyśmy się z Zuzanną do pracy. Zaczęłyśmy razem myć okna, sortować rzeczy ojca, kłócić się o farby do kuchni. Nie było to proste – każda z nas miała inne spojrzenie na ten dom. Ale z czasem zaczęłyśmy się śmiać z tych różnic. Ogród wciąż był zarośnięty, łazienka nadal trąciła PRL-em, a dach przeciekał – ale w środku powoli budowało się coś, co kiedyś może nazwiemy domem. Naszym. Nie wiem, czy kiedykolwiek nazwę Zuzannę siostrą. Ale wiem, że między nami powoli tworzy się pewna nić porozumienia. A ja? Ja zostałam. Nie dlatego, że nie miałam gdzie iść. Tylko dlatego, że tu wreszcie poczułam, że mam gdzie wracać.
Ksymena, 42 lata
Czytaj także:
- „Nie mogłam patrzeć, jak dzieci kłóciły się o spadek i już dzieliły mój majątek. Zdziwią się, jak odczytają testament”
- „Nie rozumiałem, czemu spadek po moim ojcu trafił głównie do mojej żony. W końcu wyznała prawdę, która mnie złamała”
- „Testament ojca zdemolował poukładane życie naszej rodziny. Szok, że tata latami kłamał nam w żywe oczy”