Reklama

W naszym małżeństwie nie było dramatów. Żadnych wielkich zdrad, żadnych rzucanych talerzy, cichych dni po pięć tygodni. Było po prostu... spokojnie. Aż za spokojnie.

Reklama

– Zrobisz herbatę? – pytałem niemal co wieczór, kiedy już zasiedliśmy przed serialem.

– Zieloną czy czarną? – odpowiadała Kinga bez patrzenia na mnie, wpatrzona w ekran.

Zawsze wybierałem czarną. I potem przez trzy kolejne odcinki serialu siedzieliśmy razem, niby blisko, a jednak osobno. To były nasze wieczory – stabilne, powtarzalne, bezpieczne.

Nie zauważyłem, kiedy zaczęło się zmieniać. Może wtedy, gdy Kinga po raz pierwszy wróciła z pilatesu i powiedziała:

– Ale się zmachałam. Ale czuję się lepiej.

Pokiwałem głową i nawet się ucieszyłem, że ma coś swojego. Nie spodziewałem się, że ta jedna decyzja uruchomi lawinę.

Żona zaczęła się zmieniać

Z czasem zauważyłem, że coraz częściej wychodzi. Że kupiła nowe legginsy, potem kolejne, potem jakieś modne sportowe topy. Zaczęła inaczej się malować – lekko, ale z pazurem. Czułem, że coś się dzieje, ale sam siebie uciszałem:

„To tylko pilates. Przecież ma prawo mieć pasję”.

A potem były te dziwne uśmiechy do telefonu. Szybkie zerknięcia w ekran, który natychmiast gasła, gdy się zbliżałem.

– Z kim piszesz? – zapytałem raz niby od niechcenia.

– Z Sylwią z grupy. Umawiamy się na pilates na trawie – odpowiedziała, jakby mówiła o czymś najzwyczajniejszym.

Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że z Sylwią nie miała nic wspólnego. I że pilates był tylko przykrywką.

Zaczęło mnie boleć, że nie chciała już pić ze mną tej cholernej czarnej herbaty. Wracała późno. Śmierdziała potem i perfumami. I była szczęśliwa. Ale nie ze mną.

Kłóciliśmy się

– Ty chyba kogoś masz – powiedziałem, zanim zdążyłem się powstrzymać.

Kinga spojrzała na mnie, jakbym ją opluł.

– Co ty wygadujesz? – parsknęła. – Bo zaczęłam żyć inaczej niż ty, to już zdradzam?

– A nie? Wracasz późno, śmiejesz się do telefonu, nawet nie wiemy, co ostatnio razem robiliśmy...

– Może właśnie dlatego! Może dlatego, że nie robiliśmy nic razem przez ostatni rok, Michał!

– Bo próbowałem. Ale ty zawsze byłaś zmęczona. Albo na pilatesie. Albo w drodze do Sylwii.

Zamilkła. W jej oczach błysnęło coś, czego nie znałem. Może lęk? Może wina?

– Kinga, tylko mi powiedz prawdę. Ja zniosę wszystko. Tylko nie rób ze mnie idioty.

– To naprawdę chore, że tak myślisz – odpowiedziała chłodno.

– Może chore było to małżeństwo – wyrzuciłem. – Może w ogóle nie powinniśmy się pobierać.

Patrzyła na mnie długo. Milczała. I to milczenie zabolało bardziej niż każde słowo. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej pierwszy raz pomyślałem, że to już nie jest tylko kryzys. To może być koniec.

Chciałem to załagodzić

Następnego dnia próbowałem rozmawiać jak człowiek. Usiadłem przy stole, zrobiłem jej herbatę – czarną, taką jaką zawsze piła.

– Kinga, możemy pogadać? – zacząłem cicho.

Weszła do kuchni i usiadła naprzeciwko, nie dotykając filiżanki.

– Nie chcę znowu się kłócić – powiedziała.

– Ja też nie. Po prostu... co się z nami stało? Przecież kiedyś...

– Właśnie. Kiedyś. Teraz jest inaczej.

– Dlaczego? Bo przestałem być dla ciebie ważny?

– Michał... – westchnęła. – Przestaliśmy być dla siebie ważni. Oboje. Ty też się wycofałeś. Nawet nie zauważyłeś, że mnie coraz mniej.

– Bo myślałem, że to chwilowe. Kryzys. Praca, zmęczenie... Ale teraz widzę, że chodzi o coś więcej.

Spojrzała na mnie uważnie, ale jakby zza szyby.

Nie wiem, czy potrafimy się jeszcze odnaleźć. Może za długo milczeliśmy.

– Nie chcesz spróbować?

Nie odpowiedziała od razu. W końcu powiedziała cicho:

– Nie wiem.

I to „nie wiem” było jak wyrok. Gorsze niż „nie”. Bo oznaczało, że już nie jesteśmy po jednej stronie.

To mnie zabolało

To był przypadek. Przysięgam, nie grzebałem. Telefon Kingi zawibrował, kiedy była pod prysznicem. Zobaczyłem tylko imię: Tomek. I serduszko. Zamarłem. Ekran zgasł, ale moje serce biło jak oszalałe. Wróciła po kilku minutach, w ręczniku, rozczochrana, pachnąca tymi swoimi nowymi perfumami.

– Kim jest Tomek? – zapytałem spokojnie. Aż za spokojnie.

Zatrzymała się. Przez chwilę tylko na mnie patrzyła.

– Mój instruktor pilatesu – powiedziała cicho. I dodała po chwili: – I zakochałam się w nim.

Nie próbowała zaprzeczyć. Nie próbowała kłamać. Usiedliśmy przy stole. Ta sama filiżanka, ten sam stół. Wszystko jak zawsze, tylko my jacyś inni.

– Od kiedy?

– Od miesięcy. Ale nie planowałam tego. Po prostu... wydarzyło się.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie krzyczałem. Nawet nie płakałem. Tylko siedziałem i słuchałem, jak wali się moje życie.

– Czy on wie, że masz męża? – zapytałem.

– Tak.

– I co teraz?

Wzruszyła ramionami. Nic nie powiedziała. I może właśnie to było najgorsze – że już nawet nie próbowała się ratować. Ani nas.

Wszystko mi wyznała

– Powiedz mi wszystko – poprosiłem wieczorem. – Bez lukru. Bez wersji dla męża.

Kinga westchnęła. Siedziała na kanapie, podwinęła nogi, jak zawsze, kiedy czuła się niepewnie.

– Zaczęło się od rozmów. Zajęcia, potem herbata, czasem coś więcej. Był… uważny. Zainteresowany tym, co mówię. Tobie już nie chciało się słuchać.

– To znaczy, że wystarczyło, że ktoś cię posłuchał, żebyś...

– Nie. Wystarczyło, że ktoś mnie zauważył.

Zamilkłem. Bo to trafiło. W samo sedno. Ostatni raz powiedziałem jej coś ciepłego? Przytuliłem? Nie pamiętałem.

– Nie planowałam tego, Michał. Naprawdę. Ale przy nim znów czułam się kobietą, a nie tylko współlokatorką przy herbacie.

– Spałaś z nim?

Nie odpowiedziała. I nie musiała. Patrzyłem na nią i nagle wszystko stało się jasne. Nie zdradziła mnie wczoraj. To się działo miesiącami. Ja tylko udawałem, że nic się nie dzieje.

– Wybacz – szepnęła.

Wstałem. Bez słowa. Wziąłem kluczyki i kurtkę. Musiałem wyjść. Musiałem zniknąć, zanim coś we mnie pęknie. Zostawiłem ją samą.

Nie mogłem na nią patrzeć

Pierwszą noc spędziłem u Pawła. Dał mi piżamę i whisky.

– Serio? Przez pilates? – rzucił, gdy opowiedziałem, ale zaraz zamilkł. Może zobaczył po mojej minie, że to nie był żart.

Drugą noc przespałem w samochodzie. Na parkingu pod lasem. Potrzebowałem ciszy. Tam nie było herbaty, nie było perfum Kingi, nie było niczego znajomego. Tylko ja, moje myśli i zimna kierownica. Na trzeci dzień pojechałem do matki.

– Wiedziałam, że coś się dzieje – powiedziała, nie pytając o szczegóły. – Ale nie sądziłam, że aż tak.

Podała mi rosół, jakbym znowu miał siedem lat i wracał z trzepaka ze zdartymi kolanami.

Nie zatrzymasz kogoś, kto chce odejść – dodała cicho. – Nieważne, jak bardzo byś się starał.

Te słowa dźwięczały mi w głowie, gdy wróciłem do pustego mieszkania. Kingi już nie było. Zabrała rzeczy. Na stole zostawiła klucz i kartkę: „Nie potrafiłam inaczej. Przepraszam”.

Patrzyłem na puste fotele. Na nasze zdjęcie na komodzie. Na czajnik, który grzał wodę. Tylko że tej herbaty nikt już nie zrobi.

Rozstaliśmy się

Rozwód był szybki. Bez kłótni. Bez łez. Podpisaliśmy papiery, jakbyśmy oddawali auto do kasacji – z ulgą i niedowierzaniem, że to już. Czasem pytam siebie, czy to naprawdę przez pilates. Może to tylko etykieta, pod którą kryło się coś głębszego? Może to ja zniknąłem z naszego życia pierwszy? Przestałem mówić, dotykać ją, zauważać.

Może to wszystko było procesem, który oboje przemilczeliśmy. Nie wiem. I chyba już nie muszę wiedzieć. Kiedyś bałem się samotności. Teraz się jej uczę. Wstawiam pranie. Gotuję zupę. Chodzę do pracy. I wieczorami siadam sam przy stole. Z jedną filiżanką.

Michał, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama