„Po rozwodzie skreśliłam wszystkich facetów. Przypadkowe spotkanie sprawiło, że doceniłam ten gatunek”
„Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy chwycił list i zaczął go czytać. Reszta ekipy próbowała dyskretnie podejrzeć jego zawartość, stając mu za plecami. Po prostu świetnie, nie ma co. Niech to wszystko szlag trafi”.
Przyglądałam się uważnie swojemu odbiciu w lustrze, poddając je surowej ocenie. Czas płynął nieubłaganie, a ja musiałam stawić czoła faktom: miałam już czterdzieści pięć lat na karku i nie mogłam konkurować z młodszymi kobietami, nawet tymi po trzydziestce.
Mój świat się skończył
– Mamuś, co tam porabiasz? – moja córka stanęła w progu.
Dostrzegłam niepokój w jej spojrzeniu. Nie miałam wątpliwości, że martwi się o mnie, a trzeba przyznać, że miała ku temu mnóstwo powodów. W ostatnich tygodniach moje reakcje były naprawdę alarmujące: ryczałam po kryjomu, ledwo cokolwiek przełykałam, przestałam chodzić do pracy. Zdarzało się, że całe dnie spędzałam w łóżku.
Dopiero po rozmowie z moją przyjaciółką, Lidką, postanowiłam wziąć się w garść. Koniec końców, rozstanie z facetem to jeszcze nie apokalipsa. Nie ja pierwsza i nie ostatnia zostałam porzucona przez męża dla jakiejś smarkuli.
– Zbieram swoje rzeczy – odparłam. – A przy okazji przyglądam się sobie w lustrze – dodałam lekko kpiącym tonem.
– Jak to „zbieram rzeczy”? Chcesz nas zostawić? Tak samo jak tata?
– Ależ nie, skarbie. To tylko kilkudniowy wyjazd. Muszę złapać trochę oddechu, poukładać sobie wszystko w głowie, a Lidzia się wami zaopiekuje.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że krótki pobyt nad morzem dobrze wpłynie na mój psychiczny stan. Zwłaszcza o tej porze roku, gdy jesień w pełni, a turystów jak na lekarstwo. Marzyłam o spacerze wzdłuż opustoszałego wybrzeża, chłodnej morskiej bryzie na policzkach i wsłuchiwaniu się w monotonny szum fal. Jednak kryło się za tym coś więcej, coś o wiele ważniejszego. Zapragnęłam odwiedzić to szczególne miejsce, w którym przed laty los zetknął mnie z mężczyzną, który później został moim mężem…
Musiałam odreagować
Postanowiłam, że wyślę do niego wiadomość, którą później włożę do butelki i wyrzucę daleko w morze. Miał to być mój metaforyczny gest zamknięcia za sobą tego, co minęło i pożegnania się z dawnymi emocjami. Chciałam w taki trochę przesadzony sposób postawić kropkę nad „i” w rozdziale pod tytułem „moje małżeństwo”.
Uznałam, że nie mogę dłużej się łudzić, iż sytuacja ulegnie poprawie. Doszłam do przekonania, że lepiej będzie się rozstać. Marek przypominał dzieciaka, który sam nie wie, czego chce. Najpierw wdał się w niewłaściwą relację z jedną ze swoich studentek i pod wpływem emocji zdecydował się złożyć papiery rozwodowe. Potem błagał mnie o wybaczenie, choć sprawa już się toczyła.
Głowiłam się nad tą kwestią, ponieważ darzyłam go uczuciem, łączyły nas wspólnie przeżyte lata i potomstwo, jednak… od zawsze uważałam i sugerowałam przyjaciółkom, że człowiek, który dopuścił się niewierności, prędzej czy później to powtórzy, kiedy nadarzy się sposobność. Musiałam zatem zachować się zgodnie z własnymi przekonaniami i zastosować się do swoich rad. Moje małżeństwo dobiegło końca w chwili zdrady.
Dość smutnego gapienia się w lustro. Skończyłam się pakować i nastawiłam budzik na czwartą rano. Gdy wstałam, na dworze wciąż było ciemno. Po cichu włożyłam ubranie, cmoknęłam śpiące córunie i wyruszyłam przed siebie. Lidzia miała wpaść do nich o siódmej. Miałam spokojną głowę, bo wiedziałam, że zostawiam je w dobrych rękach.
To miał być nowy etap
Dotarłam do Kołobrzegu gdy było już ciemno. Udało mi się wynająć przytulny domek, gdzie największą atrakcją był mały kominek – dokładnie takiego miejsca potrzebowałam na duchowe oczyszczenie. Po lekkim posiłku zasiadłam do pisania wiadomości do mojego męża. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mi poszło – spis pretensji do Marka zajął mi niemal dwie kartki.
Kiedy skończyłam, poczułam się tak, jakby ktoś zdjął mi z ramion ogromny bagaż. Na jutro zaplanowałam spacer nad morze, żeby dokończyć mój osobisty ceremoniał rozstania. Kto by jednak przypuszczał, że kolejny dzień przyniesie tyle kłopotów? Co prawda udało mi się dotrzeć nad morze wczesnym rankiem, jednak kompletnie wyleciało mi z głowy zabranie tej cholernej butelki z wiadomością.
– No nie, jak ja mogłam to przeoczyć – mruczałam pod nosem ze złością, grzebiąc w torebce.
Lidka zadzwoniła dokładnie wtedy, gdy już wychodziłam. Po naszej rozmowie zapomniałam swojego listu, pełnego goryczy i rozpaczy. Nie chciało mi się wracać po niego do miejsca, gdzie go zostawiłam – to było zbyt daleko od nadmorskiej plaży. W końcu stwierdziłam, że mam przecież czym pisać i na czym, więc mogę stworzyć nową wersję. Szczęśliwie na dnie torby znalazłam też szklaną buteleczkę soku. Może nie prezentowała się tak dobrze jak butelka po winie, ale czasem trzeba się zadowolić tym, co jest pod ręką…
Potrzebowałam tego
Kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy, jakby wszystkie pomysły wyparowały. Wczorajsza kreatywność gdzieś zniknęła, dziś czułam tylko pustkę w głowie. Zdenerwowana, nabazgrałam na kartce pojedynczą frazę: „Niech cię diabli, draniu!”. Po złożeniu liściku wypiłam resztę soku, wsadziłam papier do butelki i dokładnie ją zamknęłam.
Zamachnęłam się mocno i cisnęłam flaszkę z przekleństwem w stronę morskich fal, najdalej jak potrafiłam. Od razu poczułam się lepiej. W kilku mocnych słowach udało mi się zawrzeć wszystkie moje negatywne emocje i żal. Czasem krótka wypowiedź działa lepiej niż długie wywody.
Nagle usłyszałam krzyki: „Hola, to moje! Wrzućcie to z powrotem!”. Ten głos wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam głowę i spojrzałam spod przymrużonych powiek.
– Wybieramy się pływać, kochanie. Możesz popatrzeć – powiedział jeden z facetów, puszczając do mnie oko.
– A jak chcesz, to dołącz do nas – zaproponował drugi, chichocząc.
Zignorowałam ich nieudolne podrywy. W tym czasie kilku facetów rozebrało się i wskoczyło do lodowatej wody. Może byli wstawieni? Na pewno szybko się otrząsną. Patrzyłam, jak najpierw zamaczają nogi.
Zaciekawili mnie
Jeden z nich, wysportowany ciemnowłosy facet, odważył się wejść po pas. Podobno takie zimne kąpiele są zdrowe, ale jakoś nie wierzyłam w to bardziej niż w leczenie szokiem.
– Patrz, Jacek! Coś pływa po wodzie! – krzyknął facet o czarnych włosach, a ja poczułam się przerażona i zawstydzona, gdy wyciągnął mój list. – Tu coś jest! – pokazał kumplom swoją zdobycz i zabierał się do odkręcenia…
– Ej, to moje! – wyrwało mi się.
Nagle wszyscy na mnie popatrzyli.
– Niby czemu mam ci wierzyć?
– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi – burknęłam ze złością. – Oddaj to albo wrzuć do wody, byle jak najdalej! – poprosiłam stanowczo.
– Nie ma mowy, przecież to znaleźne, nie ukradłem. Ciekawi mnie, co tam jest w środku – odpowiedział z bezczelnym uśmieszkiem.
Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy chwycił list i zaczął go czytać. Reszta ekipy próbowała dyskretnie podejrzeć jego zawartość, stając mu za plecami. Po prostu świetnie, nie ma co. Niech to wszystko szlag trafi. To przekleństwo pasowało do każdej sytuacji. Wściekła podeszłam do brzegu.
– Napatrzyłeś się już do woli? Udało ci się ugasić pragnienie wiedzy?
Wkurzyłam się
Najwyraźniej moja mina musiała być naprawdę wściekła, bo obcy facet momentalnie stracił pewność siebie, odsunął się na bok i oddał mi flaszkę. Okrył się ręcznikiem i wciąż gapił się na mnie jak urzeczony.
– Dlaczego pan się tak wpatruje? No tak, widać jeszcze panu mało…
– Błagam, nie strzelaj – uniósł dłonie do góry. – Po prostu trudno nie patrzeć, gdy widzi się o tej porze roku na plaży kogoś tak pięknego i równocześnie tak wściekłego. Z tego, co napisałaś w liściku, wnioskuję, że raczej nie mam czego szukać. Najwyraźniej wszyscy faceci są już na twojej czarnej liście.
Poczułam, jak na policzki wypływa mi rumieniec. Szybko się odwróciłam, wpakowałam butelkę do torby i ruszyłam z powrotem tą samą drogą. To by było na tyle jeśli chodzi o moje duchowe oczyszczenie. Może jednak ten wyjazd nie był najlepszym pomysłem? Zdaje się, że za bardzo dałam się ponieść filmowym inspiracjom.
– Chyba zmierzamy w tym samym kierunku – dobiegł mnie głos z tyłu.
Brunet nie dawał za wygraną i szedł za mną krok w krok. Widać było, że w pośpiechu nałożył na siebie ubranie, które wciąż było wilgotne.
Nie odpuszczał
– Przeziębi się pan – powiedziałam oschle, zerkając na niego kątem oka.
– E tam, pływałem już przy dużo gorszej pogodzie – zbagatelizował sprawę gestem dłoni. – Poza tym jak się czyta cudze listy, to trzeba się liczyć z konsekwencjami.
Patrzyłam na niego, a jego przygnębiona mina tak mnie rozbawiła, że parsknęłam śmiechem. Nie odmówiłam, kiedy zaproponował mi rozgrzewającą kawę przyprawioną imbirem i cynamonem.
Tak właśnie poznałam Macieja rok temu. Teraz za każdym razem, gdy wspominamy nasze pierwsze spotkanie, na naszych twarzach pojawia się uśmiech. Jechałam wtedy do Kołobrzegu ze złamanym sercem i w kiepskim nastroju, szukając wewnętrznego spokoju i chcąc zamknąć pewien etap w życiu.
Los jednak sprawił, że przy morzu, zamiast ukojenia, znalazłam nowe uczucie. Nie zastanawiam się, czy to miłość na całe życie. Po prostu żyję chwilą i staram się czerpać radość z każdej wspólnej chwili…
Magdalena, 30 lat