Reklama

Mam na imię Zuzia, mam 28 lat i od pięciu lat mieszkam w Warszawie. Pracuję jako graficzka – kocham swoją pracę, choć czasem brakuje mi wiary w siebie. Michała poznałam na imprezie u wspólnych znajomych. To był typowy chłopak z sąsiedztwa – spokojny, trochę nieporadny, ale z urokiem, któremu nie umiałam się oprzeć. Po dwóch miesiącach już ze sobą mieszkaliśmy. Po roku oświadczył mi się nad Wisłą, z zimnym szampanem i drżącym głosem. Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi.

Reklama

W tym roku mieliśmy jechać razem na urlop. Chorwacja – piękne wybrzeże, ciepłe morze, spacery po Dubrowniku. Już planowałam, jakie zdjęcia mu zrobię. Tylko że Michał w ostatniej chwili odwołał swój wyjazd. Szef nie dał mu wolnego.

– Przepraszam, kochanie, nic się nie da zrobić – mówił, całując mnie w czoło.

Poleciałam więc z Martą, moją przyjaciółką. Tam, w Chorwacji, wysyłałam mu pocztówki – takie z plażami i palmami, jak z lat 90. Pisałam mu SMS-y, codziennie. Czasem dzwoniłam, ale Michał odbierał coraz rzadziej.

Przepraszam, jestem padnięty, dzisiaj miałem 12 godzin – mówił szeptem do telefonu. – Ale tęsknię. Bardzo.

– Ja też... – mówiłam i czułam ścisk w gardle.

Nie zamartwiaj się – powiedziała mi kiedyś Marta, gdy siedziałyśmy razem na plaży. – Może on po prostu serio ma dużo pracy?

Uśmiechnęła się do mnie. Pomyślałam, że może ma rację i nawet mu współczułam.

Coś się w nim zmieniło

Wróciłam z Chorwacji opalona, z masą zdjęć i z wielką torbą prezentów – dla Michała przywiozłam koszulkę z napisem „Najlepszy narzeczony na świecie” i ręcznie robione magnesy. Ale kiedy weszłam do naszego mieszkania, coś było inaczej. Michał mnie pocałował, ale jakby od niechcenia. Odłożył torbę, której nawet nie zajrzał, i powiedział, że ma spotkanie online z klientem.

– Spotkanie? O tej porze? – zapytałam, patrząc na zegar. Była dwudziesta pierwsza.

– No tak, oni są z USA. Muszę się zalogować. Sorry, Zuza. Pogadamy później, dobra?

Kiwnęłam głową. Wyszedł do drugiego pokoju, a ja zostałam sama z walizką i sercem, które jakoś dziwnie mi dudniło.

Nazajutrz przy śniadaniu Michał ledwo się do mnie odzywał. Nie spytał, jak było, co zobaczyłam, czy dobrze się bawiłam. Rozmawialiśmy jak współlokatorzy, którzy przypadkiem dzielą kuchnię. Coś mi nie pasowało. Ale jeszcze się oszukiwałam.

Tydzień później spotkałam panią Irenę, naszą sąsiadkę z naprzeciwka. Zatrzymała mnie przy skrzynkach pocztowych.

– Ach, panienko, jak cudnie pani wygląda! Pewnie wypoczęta po tej Chorwacji?

– Tak, bardzo. A u pani jak? – zapytałam uprzejmie, choć czułam się spięta. Pani Irena nigdy nie mówiła nic bez powodu.

– A, dobrze. Tylko ta koleżanka z rudymi włosami to często u was bywała, nie wiedziałam, że pani już wróciła – rzuciła niby mimochodem.

Zamarłam.

– Która koleżanka?

– No ta śliczna, taka jakby z reklamy szamponu. Kilka razy widziałam, jak przychodziła. Michał otwierał, a potem długo się nie pokazywali. Myślałam, że razem mieszkacie…

Uśmiechnęłam się sztywno i wymamrotałam „do widzenia”. Ledwo weszłam do mieszkania, usiadłam na kanapie jak sparaliżowana. Magda? Rudowłosa Magda? Magda, moja druga przyjaciółka, która nie mogła ze mną jechać do Chorwacji, bo miała „urwanie głowy w robocie”?

Wieczorem Michał wrócił jak gdyby nigdy nic. Zmęczony, z teczką, pachnący jakimiś nowymi perfumami.

– Michał – powiedziałam cicho. – Była u nas Magda?

Znieruchomiał na sekundę. Za szybko.

– No... była może raz. Pożyczyć coś. A co?

– Sąsiadka mówiła, że bywała częściej.

Pani Irena to plotkara. Wiesz o tym. Pewnie coś sobie dopowiedziała.

Nie patrzył mi w oczy. Zobaczyłam wtedy cień winy. I pustkę.

Wróciłam do kuchni, a w głowie miałam jeden obraz: Magda w naszym mieszkaniu, uśmiechająca się do mojego chłopaka. Moje ręce zaczęły się trząść. Ale jeszcze się łudziłam. Jeszcze nie byłam pewna...

Czuła się u nas bardzo swobodnie

Zadzwoniłam do Magdy dzień później. Głos mi drżał, ale starałam się brzmieć spokojnie.

– Hej, mogłybyśmy się spotkać? – zapytałam.

– Jasne! – odpowiedziała z entuzjazmem. – Coś się stało?

– Chciałam pogadać. Tylko z tobą. Może kawa u mnie?

– Jasne – powiedziała i coś w jej tonie się zmieniło. Może tylko mi się wydawało?

Przyszła o siedemnastej, w tej samej sukience, którą nosiła na plaży nad Wisłą. Pachniała znajomymi perfumami. Usiadła jak zawsze, nonszalancko, rozsiadając się na mojej kanapie jak u siebie.

– No, mów, jak tam było na wakacjach? – zaczęła, mieszając herbatę.

Usiadłam naprzeciw niej i spojrzałam jej w oczy.

– Magda... sąsiadka mówiła, że byłaś u nas, jak mnie nie było.

Zamrugała. Uśmiech zamarł jej na twarzy.

– Co? No... wpadłam raz czy dwa. Michał powiedział, że mogę zabrać tę książkę, co pożyczyłam. I... wiesz, potrzebowałam pogadać.

– Z Michałem?

– No tak. Było mi trochę źle, że nie pojechałam z tobą. On mówił, że też czuł się samotny... Zresztą, wiesz, głupio mi teraz, że nie powiedziałam ci wcześniej.

Patrzyłam na nią w milczeniu.

– Powiedz, Magda. Spałaś z nim?

Jej usta drgnęły. Przesunęła dłonią po kolanie.

– Zuza... To... to nie było planowane. To się po prostu stało.

Zamarłam.

– To się „po prostu stało”? Ty byłaś moją przyjaciółką. Codziennie wysyłałam ci zdjęcia z plaży, a ty wtedy byłaś tutaj – z nim?

– On mówił, że się oddaliliście. Że się nie dogadujecie. Że czujesz się lepsza... – próbowała tłumaczyć się nerwowo.

– Ty chyba żartujesz. To on cię poderwał? – zapytałam już ostrzej.

Pisał do mnie, jeszcze zanim wyjechałaś. Myślałam, że to tylko flirt. Ale potem... byliśmy samotni. Wiesz, jak to jest.

Wtedy wybuchnęłam.

– Samotni?! Ty byłaś u mnie dzień przed wylotem! Pomagałaś mi się pakować! Ty mi mówiłaś, że mi zazdrościsz, że mam takiego faceta! – krzyknęłam.

Magda spuściła wzrok.

– Przepraszam, Zuza. Ja... nie wiem, co się ze mną stało.

– Wiesz, co? Ja też nie wiem. Ale już mnie to nie obchodzi. Wynoś się z mojego mieszkania.

Wstała powoli. Oczy miała mokre, ale mnie to nie ruszało.

Mam nadzieję, że było warto – powiedziałam cicho, patrząc, jak zakłada buty.

Zamknęłam za nią drzwi z hukiem. I wtedy usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Jak dziecko. Jak dziewczyna, która właśnie straciła narzeczonego i przyjaciółkę. Jednego dnia.

Oboje mnie oszukiwali

Po tej rozmowie z Magdą czułam się pusta. Nie płakałam już tak rozpaczliwie, ale wszystko we mnie było zimne i twarde. Zamiast łez – cisza. Nie miałam siły myśleć, tylko działałam mechanicznie. Wzięłam ścierkę, przetarłam blat. Wyrzuciłam kubek, z którego Magda przed chwilą piła. Potem, jakby z rozpędu, poszłam otworzyć skrzynkę na listy. I tam je zobaczyłam. Kartki.

Cztery pocztówki, które wysłałam z Chorwacji – z uśmiechami, rysunkami, serduszkami. „Kocham cię”, „tęsknię”, „zobaczysz, ile ci przywiozę!” – pisałam jak wariatka. I wszystkie nieodebrane. Leżały tam cały czas. Jakby nigdy nie istniały.

Zabrałam je do mieszkania. Przez chwilę wpatrywałam się w swoje własne słowa, w niebieski tusz, w dorysowane fale i słońce. Potem wyrzuciłam je do zlewu, puściłam wodę i patrzyłam, jak atrament się rozmywa.

Wieczorem Michał wrócił. Trzymał w ręku siatkę z zakupami.

– Hej, kochanie – powiedział, jakby nic się nie wydarzyło. – Kupiłem twoje ulubione oliwki...

Stałam w przedpokoju z jego plecakiem. Już spakowanym.

– Co to...? – spojrzał zdziwiony.

– Twoje rzeczy. Śpisz na kanapie, a jutro cię tu nie ma.

Zamrugał. Zdjął kurtkę i wszedł ostrożnie do salonu.

– Poczekaj, porozmawiajmy... – zaczął.

– Nie ma o czym.

– Zuza, to była pomyłka. To... było chwilowe. To nic nie znaczyło. Ja... ja bardzo tęskniłem. Ty wyjechałaś, a ja... Byłem sam. Magda była blisko. I wszystko się pogmatwało.

– Byłeś sam? Ty?! – zaśmiałam się gorzko. – Ja siedziałam na plaży, pisałam do ciebie, tęskniłam, wysyłałam kartki. A ty byłeś tu, z moją przyjaciółką, we własnym łóżku. I to ja miałam wyrzuty, że pojechałam!

– Ale Zuza, ja...

– Nie! – wrzasnęłam. – Już dość twojego „ale”. Mam ci wyliczyć wszystkie twoje „nic nie znaczące” rzeczy? Te kartki – pokazałam mu mokre papiery, które wyjęłam ze zlewu – nie chciało ci się nawet zejść do skrzynki! Nie zasługujesz na mnie, Michał.

Zamilkł. Przez chwilę tylko patrzył. A potem jakby zrozumiał, że to koniec. Wziął plecak.

– Zuza... – powiedział na pożegnanie, ale ja już zamknęłam za nim drzwi. I przekręciłam zamek.

Stałam przy drzwiach jeszcze długo. W ciszy. Sama. Ale pierwszy raz – nie czułam się słaba.

Myślała, że mi przeszło

Po tym wszystkim potrzebowałam uciec. Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do Ani – przyjaciółki z pracy. Zawsze była spokojna, ciepła i nigdy nie wtrącała się w moje sprawy. Przyjęła mnie bez pytań.

Zostań, ile chcesz – powiedziała, kładąc na stole kubek z herbatą. – Michał to... ech. Mniejsza z tym.

Wieczorami chodziłyśmy na spacery. Ania opowiadała o serialach i swoich kaktusach, które „nie umierają nawet przy jej braku serca do roślin”, a ja słuchałam i oddychałam. Powoli, bez bólu.

Pewnego dnia wyszłam sama, bez celu, z telefonem w kieszeni i chustą Ani na ramionach. Przechodziłam obok sklepu osiedlowego. I wtedy ją zobaczyłam. Magdę.

Stała przy kasie, kupowała wino i orzeszki. Miała nową fryzurę – ciemniejsze, wygładzone włosy. Zobaczyła mnie i na moment zastygła. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby mnie nie zdradziła. Jakbyśmy nadal mogły iść razem na wino po pracy.

Nie powiedziałam nic. Przeszłam obok niej, wzrokiem obejmując półki z makaronami. Poczułam, jak oczy mi się szklą, ale nie mrugnęłam. Nie zamierzałam płakać w obecności tej osoby.

– Zuza... – zaczęła cicho, stawiając butelkę na taśmie. – Mogę...?

Odwróciłam się i spojrzałam na nią chłodno.

Nie.

To jedno słowo wystarczyło. Odwróciłam się i wyszłam.

Na ławce przed blokiem siadłam i wciągnęłam powietrze do płuc. W głowie przewijały się obrazy – Michał robiący mi kanapki do pracy, Magda śmiejąca się na moich urodzinach, ja – z kartką w dłoni, z sercem na dłoni.

Już nie jestem tą naiwną dziewczyną – powiedziałam do siebie cicho, patrząc w niebo, które zaczynało się różowić.

Wiedziałam, że jeszcze długo będzie bolało. Ale bolało inaczej. Nie jak rana, którą ktoś rozdrapuje. Raczej jak blizna, którą już można dotknąć.

Musiałam odnaleźć siebie

Wracając do mieszkania, poczułam, że coś muszę zakończyć raz na zawsze. Wzięłam telefon i napisałam Michałowi wiadomość:

„Nie przychodź, nie dzwoń, nie tłumacz. To definitywny koniec. Wybaczam ci, ale nie chcę cię znać. Żegnaj”. Wysłałam i od razu zablokowałam numer. Potem weszłam do kontaktów i usunęłam jego nazwisko. To było jak odcięcie kroplówki, która już i tak nie działała – ale którą trzymałam z przyzwyczajenia.

Poszłam do skrzynki. Leżały tam resztki reklam i gazet. Wyciągnęłam pozostałe kartki, które przyszły później. Te, których nie zdążyłam wcześniej wyrzucić. Zabrałam je ze sobą do parku.

Usiadłam na ławce, wyjęłam zapalniczkę i zapaliłam jedną z nich. Papier zwijał się w ciemność, a ja patrzyłam, jak moje słowa znikają – „tęsknię”, „kocham”, „czekam”. Już nie. Czułam się wolna. Pusta, ale wolna.

Następnego dnia kupiłam bilet. Nie na Chorwację. Tym razem do Ustki. Sama, bez planu. Z jednym plecakiem i książką. Potrzebowałam oddychać innym powietrzem.

W pociągu włączyłam tryb samolotowy. Nie chciałam, żeby świat do mnie mówił. Chciałam tylko słuchać własnych myśli. Słuchać siebie. Przez całe życie starałam się być dla kogoś – dla Michała, dla Magdy, dla ludzi. A teraz – chciałam być tylko dla siebie. Miałam czas, by się zrozumieć. Przemyśleć, kim jestem bez związku. Bez litości, bez złości. Tylko z tym, co zostało – czyli z sobą.

Wieczorem siedziałam nad morzem. Piasek był chłodny, wiatr rozwiewał mi włosy. W ręku miałam ostatnią kartkę – pustą. Wyrwałam ją z notesu. Nie pisałam na niej nic. Tylko patrzyłam. A potem – pozwoliłam jej odlecieć. To już nie były listy do niego. To była wolność.

Przestałam za nimi tęsknić

Minął miesiąc. Mieszkam sama. Kupiłam nową pościel, zasłony i kubki. Takie, których nigdy by nie wybrał Michał – z flamingami, w kolorze mięty. Zaczęłam znowu rysować – dla siebie, nie dla klientów. Pomalowałam ścianę w sypialni na głęboki granat. Nocą patrzę, jak odbija się w niej światło lampy, i czuję spokój.

Michał próbował pisać przez komunikator. Krótko: „Tęsknię. Przepraszam”. Nie odpisałam. Magda? Nie wiem. Nie interesuje mnie to już. Są częścią historii, którą właśnie zamknęłam.

Ludzie pytają, czy się boję zaufać komuś znów. Nie wiem. Może trochę. Ale wiem też, że już nigdy nie oddam siebie w całości komuś, kto nie umie tego docenić.

Czasem, gdy idę ulicą i widzę pary, ściskają mi się wnętrzności. Ale to mija. Coraz częściej myślę: „Zazdroszczę wam… Ale nie zazdroszczę bycia sobą wtedy, kiedy byłam z nim”.

Ostatniego dnia lata wróciłam nad morze. Sama. Tym razem nie po to, by tęsknić. Tylko by się pożegnać. Usiadłam na plaży, tam, gdzie kończy się linia piasku. Morze było spokojne. Fale leniwie sunęły po kamieniach. Patrzyłam długo, nie myśląc o niczym. I pierwszy raz od dawna... nie tęskniłam za nikim. Byłam tylko ja. I to mi wystarczyło.

Zuzanna, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama