Reklama

W Polanicy byłam późną jesienią. Chciałam nieco podreperować swoje zdrowie, które w ostatnim czasie coraz bardziej mi dokuczało. Nie byłam jak moja koleżanka Bożena i większość kuracjuszek, które jeździły do sanatorium po to, aby znaleźć drugą połówkę. Mimo to nie odmówiłam, kiedy moja nowa znajoma zaczęła mnie namawiać na wieczorek taneczny. Tym sposobem znalazłam się w grupie dojrzałych kobiet. Każda z nich – poza oczywiście mną – marzyła o tym, aby podszedł do niej jakiś mężczyzna i poprosił do tańca.

Reklama

Przykuwał spojrzenia wszystkich kobiet

Spojrzałam na mężczyznę, który stanął obok. No tak. Ryszard. Już przy śniadaniu robił furorę. Był niezwykle uprzejmy, spostrzegawczy, umiejętnie prawił komplementy. Od razu było widać, że przyjechał do sanatorium szukać miłosnych przygód. Już miałam go kulturalnie spławić, kiedy coś mnie powstrzymało. Pomyślałam, że w sumie czemu miałabym nie spróbować. Ryszard był największą gwiazdą naszych wieczorków tanecznych. Mimo to, że natura nie obdarzyła go najwyższym wzrostem, a do tego miał krótkie nogi, naprawdę świetnie się ruszał. Nie było więc nic dziwnego w tym, że kobiety z niecierpliwością czekały, aż poprosi je do tańca. Inni panowie jedynie nieśmiało potupywali gdzieś w kącie sali. Nie odmówiłam. I wtedy się zaczęło.

– Jesteś naprawdę wyjątkową kobietą! – mruczał, trzymając mnie w ramionach. – Czuję, że mamy naprawdę wiele wspólnego!

Miałam już prawie sześćdziesiąt lat. Od dawna nie usłyszałam tylu miłych słów na swój temat, co od Ryszarda. Kilkanaście lat temu rozwiodłam się z mężem, sama wychowywałam dzieci. Nie miałam czasu na romanse. I nagle pojawił się Ryszard! Kiedy szliśmy razem do windy, opowiedział mi o tym, że niedawno zmarła jego ukochana żona. Mówił, że dzieci rozjechały się po świecie, a on został sam. Z trudem powstrzymywałam łzy, słuchając jego smutnej historii.

I nagle – zupełnie niespodziewanie – złapał mnie w ramiona i zaczął całować w szyję. Z trudem mu się wyrwałam. Potem długo nie mogłam zasnąć. Zastanawiałam się nad tym, czy trafiła nas strzała amora. Coś jednak mi nie pasowało. Taki nagły przypływ miłości kompletnie nie pasował mi do mężczyzny, który dopiero co stracił ukochaną żonę. Postanowiłam sprawić, jak silnym uczuciem mnie obdarzył. Postanowiłam przez najbliższy dzień w ogóle nie reagować na niego zaloty. Jeśli rzeczywiście tak do siebie pasujemy, to na pewno nie podda się zbyt łatwo.

A jednak miałam rację

Kiedy nie poszłam z Ryszardem na spacer zaraz po śniadaniu, szybko zmienił obiekt zainteresowań – przerzucił się na Bożenkę, która siedziała blisko nas. Po śniadaniu patrzyła na mnie z wyższością. Było mi smutno, poczułam nawet nutkę żalu. Pocieszałam się jednak myślą, że gdybym się nie wycofała, Ryszard na pewno by mnie skrzywdził. Udało mi się go rozszyfrować.

W ostatnią sobotę naszego casanovę, który niedawno stracił żonę, zaskoczyła niespodziewana wizyta. Odwiedziła go...żona! Co więcej, przyjechała w towarzystwie przeszło dwudziestoletniego syna, synowej i wnuczka. Ryszard początkowo starał się zachować spokój. Rzucił się w ramiona żony, wyściskał dzieci i wnuka. Liczył chyba na to, że Bożena będzie miała na tyle taktu, że dyskretnie się wycofa i wypłacze się gdzieś na uboczu. Mocno się jednak pomylił!

Okazała się niezwykle waleczną kobietą. Pewnym krokiem podeszła do żony Ryszarda i zaczęła tłumaczyć jej, kim jest i co jej mąż jej obiecał. Po chwili zaczęła płakać, co dla jego żony najwyraźniej było najlepszym dowodem na to, że Bożena mówi prawdę.

– Ale naprawdę tak mówiłeś! – krzyczała zdenerwowana, a Ryszard coraz bardziej kulił się w sobie. – Przecież obiecywałeś…

– Kochanie, pozwól mi to wytłumaczyć – powiedział cicho.

– To koniec! – jej głos załamał się, kiedy przerwała mu wpół słowa. – Między nami koniec! Swoje rzeczy znajdziesz w piwnicy. Nawet nie próbuj wracać do domu!

Po tych słowach obróciła się na pięcie i szybkim krokiem udała się w stronę samochodu. Za nią poszedł syn i synowa z dzieckiem na rękach.

– Kłamstwo ma krótkie nogi – usłyszałam słowa innego mężczyzny, który złośliwie skomentował zachowanie Ryszarda, jednocześnie odnosząc się do jego wzrostu.

– Lubi pan dokuczać innym, co? – spytałam kąśliwie.

– Dokuczać? Ja po prostu zazdroszczę! Ten oszust otoczył panią murem, którego nie potrafię przebić. Jestem Andrzej.

O nie! Następny podrywacz?!

– Błagam, tylko nie opowiadaj mi bajek o byciu wdowcem – powiedziałam od razu. – Taką historię już słyszałam na tym wyjeździe.

– Nie jestem wdowcem, jestem singlem.

Singiel?! W twoim wieku?! – wyrwało mi się, a potem zapadła niezręczna cisza. – Przepraszam, nie powinnam… – zaczęłam się tłumaczyć.

– Cóż, nikt nie jest idealny. Faktycznie jestem sam, ale… po przejściach – powiedział niezrażony moim komentarzem Andrzej. – Moja żona odeszła, kiedy ja zarabiałem na wspólny dom w Korei.

– W Korei? – zdziwiłam się. – To naprawdę Cię poniosło!

– To przez mój nietypowy zawód – wyjaśnił, a widząc moją pytającą minę, dorzucił: – Zajmuję się projektowaniem statków pełnomorskich. Jestem inżynierem.

No, no! Powiało przygodą. Inżynier, okręty i orientalne klimaty... Muszę przyznać, że to połączenie zrobiło na mnie wrażenie. Pozwoliłam zaprosić się na kawę. I to była moja najlepsza decyzja. Mimo tego, że Andrzej nie obsypywał mnie komplementami, naprawdę miło spędziłam czas. Fantastycznie opowiadał. Okazało się, że zwiedził pól globu, mógł pochwalić się wieloma niesamowitymi przygodami, poznał wiele interesujących osób. I to nie to było w nim najlepsze.

A jednak przybył Amor

Przez cały wieczór ten niezwykle szarmancki i naprawdę rozmowny mężczyzna wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Kompletnie ignorował przy tym tęskne spojrzenia Bożenki, która siedziała przy stoliku obok. Mimo tego, że oczy miała aż czerwone od łez, próbowała zwrócić na siebie uwagę. Kiedy nasz turnus zbliżał się do końca, pozwoliłam mu na coś więcej niż tylko trzymanie mnie za rękę. Kiedy mnie pocałował, przypomniałam sobie dawne lata, kiedy byłam piękna i pełna energii. Czy na pewno byłam?

– Naprawdę się w tobie zakochałem! Nie ma na całym świecie piękniejszej od ciebie kobiety – powtarzał mi do ucha, a ja czułam, jak przy nim rozkwitam. – A może pojechałabyś ze mną do Korei? – zapytał nagle.

Kiedy to usłyszałam, ledwo się powstrzymałam od śmiechu. Niby co mnie tu trzymało? Przyjaciółki, które zajmowały się teraz głównie wnukami i nie miały dla mnie czasu? Dzieci mające swoje życie? Ciągnące się w nieskończoność telenowele? A może mój ulubiony park niedaleko bloku? Jakiś inwestor zdążył się już nim zainteresować i pewnie za kilka miesięcy nie będzie przypominał miejsca, w którym tak lubię spacerować. No to co mnie tu jeszcze trzyma?

– Proszę, pojedź ze mną – Andrzej naprawdę mocno nalegał.

– Wiesz, że to wcale nie jest takie nierealne – powiedziałam, szczerze się uśmiechając. – Ale mógłbyś mnie jeszcze trochę tak uroczo poprzekonywać. Naprawdę mi się to podoba.

Reklama

Irena, 58 lat

Reklama
Reklama
Reklama