„Powiedziałam mężowi, że mam romans z moim byłym. O mało nie padłam, gdy usłyszałam, co on sam ma za paznokciami”
„Kilka tygodni temu, kiedy poszłam na rynek po ogórki kiszone, usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i zamarłam – Wojtek. Mój pierwszy chłopak z liceum. Szeroki uśmiech, trochę więcej siwych włosów, ale te same oczy”.

- Redakcja
Mój dzień zaczyna się zawsze tak samo – zapach kawy, którą parzy Henryk, odgłos radia grającego w tle, cichy szelest gazety. On siada po lewej stronie stołu, ja po prawej. Jemy śniadanie w ciszy, jakby każde słowo miało kosztować zbyt wiele. Od lat nie pytamy się nawzajem, jak minęła noc – bo wiemy, że minęła tak samo jak poprzednia: spokojnie, samotnie, choć we wspólnym łóżku.
Żyłam w rutynie
Nasze życie nie jest nieszczęśliwe, ale też trudno powiedzieć, że jest szczęśliwe. Mamy ustalony rytm – zakupy w środę, obiad o trzynastej, wieczorne „Wiadomości”, herbata o dziewiątej. Henryk to pragmatyk. Emerytowany inżynier. Uporządkowany jak jego skrzynka na narzędzia w piwnicy. A ja dla sąsiadów – przykładna żona, dla dzieci – mama, która zawsze odbiera telefon, dla siebie – ktoś, kto nie pamięta, kiedy ostatni raz poczuł, że żyje.
Kilka tygodni temu, kiedy poszłam na rynek po ogórki kiszone, usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i zamarłam – Wojtek. Mój pierwszy chłopak z liceum. Szeroki uśmiech, trochę więcej siwych włosów, ale te same oczy.
– Elka? – zapytał i wtedy w sercu mi coś drgnęło. Jakby przez moment ktoś uchylił okno w dusznym pokoju.
Zaczęło się od jednej kawy. Potem było jeszcze jedno spotkanie, i kolejne. I zanim się zorientowałam, te spotkania z Wojtkiem stały się czymś, czego wyczekiwałam. Zaczęłam zadawać sobie pytanie – czy to źle, że chcę czegoś więcej niż tylko spokoju?
Tęskniłam za nim
Od tamtego spotkania na rynku, kiedy rzucił „Zadzwoń, jak znajdziesz chwilę”, nie mogłam przestać o nim myśleć.
– Nadal masz ten nawyk, że zawsze zostawiasz skórkę z ciasta? – zapytał i wskazał na mój talerzyk.
– Nadal. I nadal nie wiem, po co ją pieką – uśmiechnęłam się, a we mnie aż zadrżało. Bo czułam się jak wtedy, gdy miałam osiemnaście lat i pierwszą randkę w jego starym maluchu pod lasem.
Wspomnienia płynęły lekko. Jakby te wszystkie lata, w których nie mieliśmy ze sobą kontaktu, nie zostawiły żadnych zatorów w naszej rozmowie. Śmialiśmy się, gdy przypominał, jak zgubił się w moim bloku i zadzwonił do obcych ludzi, bo pomylił piętra. Ja z kolei przypomniałam mu jego czerwone spodnie z liceum – wstydliwy temat, którego unikał, ale który do dzisiaj krążył w rodzinnych anegdotach.
W środku miałam mętlik. Było mi przyjemnie. Henryk w tym czasie pewnie czytał gazetę albo podlewał fikusa. A ja siedziałam tu z innym mężczyzną i czułam, że ktoś patrzy na mnie z ciekawością. Że słucha nie dlatego, że trzeba, ale dlatego, że naprawdę chce.
Miałam wyrzuty sumienia
Wojtek opowiadał o restauracji, którą prowadzi sam po śmierci żony. O tym, jak trudno się wraca do pustego domu, gdy wcześniej było się w duecie przez tyle lat. Kiwałam głową, słuchałam uważnie, ale w głębi czułam coś jeszcze – ulgę, że nie jestem jedyna, która ma w sobie tę pustkę. I strach, że daję się porwać emocjom, które mogą wszystko wywrócić.
– Ale wiesz, fajnie cię znowu widzieć. Trochę się bałem, że się nie odezwiesz – powiedział, gdy już kończyliśmy spotkanie.
Próbowałam wmówić sobie, że to nic, tylko rozmowa, wspomnienia. Ale przecież wiedziałam, że znowu się spotkamy. Bo ja już byłam gdzie indziej – daleko od Henryka, od naszej herbaty o dziewiątej, od rozmów o rachunkach.
Siedzieliśmy przy kolacji. Na talerzu jajko w majonezie, plasterki pomidora, kromka chleba. Wszystko tak, jak zawsze. Tylko że ja czułam się, jakbym jadła z kimś zupełnie obcym.
– Znowu dzwonili z elektrowni, coś o rozliczeniu – mruknął Henryk, nie odrywając wzroku od gazety.
– Mhm – przytaknęłam, bo nie miałam siły pytać o szczegóły.
Pomiędzy nami było milczenie, które nie bolało już tak jak kiedyś. Było po prostu codziennością. Słowa o pogodzie, o sąsiadce z trzeciego piętra, o kończącej się herbacie – powtarzane jak formułki, bez emocji.
Byłam tym znużona
Patrzyłam na Henryka i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę. Nie o rachunkach, nie o zupie. O czymkolwiek, co by nas dotyczyło. W głowie słyszałam śmiech Wojtka z poprzedniego wieczoru. Tamta rozmowa miała smak. Tu – wszystko było letnie i rozwodnione.
– Czy my się w ogóle jeszcze lubimy? – zapytałam nagle, nie patrząc na niego.
Zamarł. Spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym mówiła w obcym języku.
– Co za pytanie. Przecież jesteśmy razem tyle lat.
– No właśnie – powiedziałam cicho.
Zrobiło mi się zimno. A w głowie kołatała się myśl: może to już koniec. Tylko nikt nie miał odwagi go ogłosić.
Wojtek zaprosił mnie do swojej restauracji. Wybrał stolik na uboczu, w półmroku, z widokiem na ogród. Pachniało bazylią i czymś, co przypominało mi lato.
– Dobrze, że przyszłaś – powiedział, stawiając przede mną kieliszek białego wina.
Odżyłam przy nim
– Tęskniłem za tobą – powiedział cicho Wojtek. – Lubię z tobą być. Tak po prostu.
Zanim odpowiedziałam, zadzwonił telefon. Henryk.
– Coś się stało? – spytałam.
– Nie, tylko pytam, o której wrócisz – rzucił chłodno.
Rozłączyłam się.
– Twój mąż wie – powiedział Wojtek po chwili. – Spotkałem go przypadkiem. Spojrzał na mnie i… nie musiał nic mówić.
Poczułam, jak serce mi przyspiesza. W jednej chwili – strach, w drugiej – ulga. Może nie tylko ja coś ukrywałam.
Henryk siedział przy stole, gdy weszłam. Miał przed sobą pustą filiżankę i te same oczy, które kiedyś znałam na pamięć, a teraz ledwie rozpoznawałam.
– Spotkałem Iwonę – powiedział, zanim zdążyłam usiąść. – Jakiś czas temu. Przypadkiem. Zaczęliśmy pisać. Potem się spotykać. Nic wielkiego.
Patrzyłam na niego w milczeniu. Chciałam się oburzyć, krzyknąć, a jednak nie potrafiłam. Bo czy ja byłam lepsza?
– Nie wiem, kiedy się to wszystko rozjechało – dodał. – Może wtedy, gdy dzieci wyjechały. A może dużo wcześniej.
Coś się zmieniło
Popatrzył na mnie z lekkim smutkiem. I wtedy po raz pierwszy od dawna oboje się roześmialiśmy. Cicho. Jakby z żalu i ulgi jednocześnie.
– Może pora przestać udawać – powiedziałam.
– Może pora zacząć mówić prawdę – odpowiedział.
– Pamiętasz, jak pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz? – zapytałam, opierając głowę o oparcie fotela.
– Pamiętam. W pociągu do Jastarni. Bałem się, że powiesz, że to za wcześnie – uśmiechnął się lekko.
Zamilkliśmy na chwilę, jakbyśmy sprawdzali, czy coś jeszcze w nas zostało. Potem Henryk wyjął z szuflady stary list. Mój. Pisałam go, gdy byłam w ciąży z naszą córką. Słowa pełne obaw, ale i nadziei.
– Zawsze go trzymałem – powiedział. – Bo przypominał mi, jak to było, zanim przestaliśmy rozmawiać.
– A jeśli jeszcze możemy? – zapytałam. – Jeśli przestaniemy się oszukiwać?
Nie odpowiedział od razu. Wstał, poszedł do kuchni i po chwili przyniósł filiżankę kawy.
– Na początek spróbujmy od tego – powiedział, podając mi ją z ostrożnością, jakby podawał coś kruchego i ważnego.
To nie był happy end. To była szansa. I może pierwszy raz od lat oboje naprawdę tego chcieliśmy.
Elżbieta, 62 lata
Czytaj także:
- „Teściowa kazała mi zostać w domu po porodzie, ale ja chciałam robić karierę. Mąż jej przyklasnął, ale się przeliczył”
- „Kumpela gardziła rolnikiem, bo nie wiedziała, że to łakomy kąsek. Póki ma kasę, nie przeszkadza mi, że pracuje w oborze”
- „Młoda wdówka czaiła się na mojego naiwnego męża. Podrywała go perfidnie, a ten leciał jak ćma do światła”