Reklama

Nie lubię zaczynać historii od złamanego serca, ale niestety – to ono wyrwało mnie z letargu, w którym tkwiłam zbyt długo. Paweł był moją pierwszą wielką miłością. Znałam każdy pieprzyk na jego ramieniu, każdy ton jego głosu. Wiedziałam, że nie był idealny. Ale ja nie szukałam ideału. Szukałam kogoś, kto zostanie. A on... odszedł. Tak po prostu. Bez wielkich awantur. Zwinął swoje rzeczy, powiedział, że „to nie to” i zniknął. Minęło pół roku. Sześć długich miesięcy, w których próbowałam zrozumieć, co poszło nie tak. Moja przyjaciółka Ewa – ta sama, która kiedyś uczyła mnie, jak się robi kreskę eyelinerem, a później – jak oddychać, kiedy zawala się świat – w końcu powiedziała dość.

Reklama

– Anka, ja cię naprawdę kocham, ale jak jeszcze raz usłyszę o Pawle, to oszaleję! Serio!

– Przepraszam... – mruknęłam. – Wiem, jestem męcząca.

– Nie jesteś męcząca. Jesteś... w zawieszeniu. I dlatego zapisałam nas na warsztaty. I nie marudź, bo już zapłaciłam.

– Co za warsztaty?

– Robienie świec.

– Świec?

– Tak, świec. Takich pachnących, domowych.

– Ewa... ja naprawdę nie wiem, czy...

– Masz iść. I masz się nie zakochiwać w prowadzącym. No dobra, może trochę – uśmiechnęła się. – Ale przede wszystkim masz się dobrze bawić.

I poszłam. Bez oczekiwań, bez planów. Z kubkiem kawy, zbyt dużym swetrem i cieniem Pawła pod powiekami. Weszłam do pachnącej lawendą sali i rozejrzałam się niepewnie. Przy jednym ze stołów siedział mężczyzna o spokojnym spojrzeniu i dłoniach, które wyglądały, jakby były stworzone do rzeczy delikatnych. Nasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się lekko. Nie wiedziałam jeszcze, że ten wieczór zapali nie tylko świece, ale coś znacznie bardziej niebezpiecznego – nadzieję.

Cisza nie była niezręczna

Usiadłam przy stoliku z tyłu sali, gdzie nikt nie musiał mnie zauważyć, ale oczywiście los miał inne plany. Ostatnie wolne miejsce było dokładnie obok niego – tego mężczyzny, którego wzrok spotkałam przy wejściu.

– Wolne? – zapytałam, wskazując krzesło.

Skinął głową. Jego głos był niski, ale ciepły, taki... spokojny. Usiadłam. Pachniał miętą i jakimś męskim, niewymuszonym zapachem, jak świeżo wyprany sweter po lecie.

– Michał – powiedział, podając rękę.

– Ania – odpowiedziałam cicho. Jego dłoń była sucha i ciepła. Miałam wrażenie, że trzymał ją chwilę dłużej niż trzeba.

Zaczęliśmy wybierać zapachy. Lawenda, wanilia, piżmo. Coś go rozbawiło, gdy powąchałam olejek o nazwie „noc w lesie” i skrzywiłam się odruchowo.

– Pachnie jak mokry koc po ognisku – mruknęłam.

Zaśmiał się. Krótko, ale szczerze.

– Zdecydowanie nie na romantyczny wieczór – przyznał. – Może cytrusy? Albo coś z imbirem? Lubię zapachy, które coś przypominają.

Zdziwiłam się. Mężczyzna, który lubi zapachy? I potrafi o nich mówić? W milczeniu rozgrzewaliśmy woski. Każde z nas było wpatrzone w swoje kubeczki. Ale cisza nie była niezręczna. Czułam, że ten człowiek siedzi obok i jest naprawdę. Nie żeby zagadać, nie żeby mnie podrywać. Po prostu... był.

– Często robisz świece? – zapytałam w końcu.

– Pierwszy raz – odpowiedział, nie odrywając wzroku od knotów. – Ale lubię, jak coś powstaje z niczego. Trochę jak odbudowywanie siebie po czymś.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Może zbyt długo patrzyłam. Odwróciłam wzrok.

– Przepraszam, czasem gadam za dużo – dodał po chwili. – Jakoś ten zapach wanilii tak mnie pobudził.

Uśmiechnęłam się. Może pierwszy raz od miesięcy tak naprawdę szczerze.

Coś we mnie zaskoczyło

Warsztaty dobiegły końca, ale Michał nie ruszał się z miejsca. Zamiast tego przyglądał się swojej świecy – tej, którą robiliśmy razem.

– Słuchaj... – zaczął, nie patrząc na mnie – nie musisz, ale... jeśli nie masz dziś nic do roboty, mógłbym skorzystać z twojej pomocy. Knot mi się trochę przekrzywił i... – urwał, w końcu spojrzał mi w oczy. – Właściwie nie chodzi o knot.

Przez sekundę chciałam odmówić. Zręcznie się wycofać. Ale coś we mnie... zaskoczyło. Może to przez tę jego nieśmiałość. A może fakt, że nikt od dawna nie mówił do mnie tak... miło i zwyczajnie.

– Jasne – odpowiedziałam cicho.

Po piętnastu minutach szliśmy w milczeniu do jego mieszkania, z papierową torbą, w której dygotały niedoschnięte świece. Jego mieszkanie było zaskakująco jasne i przytulne. Dużo drewna, regały z książkami i miękki, ciemnoszary koc na kanapie. Zapalił jedną z naszych świec i zapach wanilii z pomarańczą wypełnił przestrzeń.

– Masz ochotę na makaron? – zapytał. – Wiem, brzmi banalnie, ale umiem zrobić tylko makaron.

Lubię banalnie – przyznałam, siadając przy stole.

Kolacja była prosta, ale dobra. Makaron z pesto ze słoika. A rozmowa – zaskakująco szczera. Michał opowiedział mi o siostrze. O tym, jak zginęła w wypadku dwa lata temu. Jak od tamtej pory nie potrafi żyć „w pełni”. Jak świeca, która nigdy się do końca nie wypala. Słuchałam. Nie mówiłam o Pawle. Jeszcze nie. Ale w głowie brzmiało mi jego zdanie: „Lubię jak coś powstaje z niczego”. Może dlatego tak się tu czułam. Jakbym z niczego miała zbudować coś nowego. Nie całowaliśmy się. Nie trzymaliśmy za ręce. Ale gdy wychodziłam, zatrzymał mnie w drzwiach.

– Spotkamy się znowu?

Spojrzałam na jego dłonie, na świecę, na światło, które cicho pulsowało w tle.

– Tak – odpowiedziałam. – Na pewno.

Wiedział kim jestem już wcześniej

Łazienka w mieszkaniu Michała była ciepła, pachniała mydłem i czymś drzewnym. Przemywałam twarz chłodną wodą, patrząc w lustro, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, którego jeszcze nie zadałam. Czułam się lekko oszołomiona – nie winem, nie rozmową – tylko ciszą, która nie bolała. Właśnie wtedy usłyszałam, gdzieś w oddali jego głos. Ale dość wyraźny.

– Wiem, że to dziwne... ale nie wiem, czy powinienem to robić. Ona jeszcze nie wie.

Zamarłam. To nie było do mnie. Michał mówił przez telefon.

– Nie, nic jej nie powiedziałem. Spotkałem ją przypadkiem, naprawdę. Wyszło... naturalnie. Nie wiem, co dalej.

Moje serce zabiło mocniej.

– Ale przysięgam, że nie miałem żadnych zamiarów. To nie tak.

Zanim zdążyłam pomyśleć, co robię, pociągnęłam za klamkę i wyszłam z łazienki. Stał odwrócony plecami, telefon w dłoni. Usłyszał drzwi. Odwrócił się powoli, jak winny.

– Z kim rozmawiałeś?

– Ania...

– Z kim?

Chwilę milczał. Potem westchnął i opuścił wzrok.

– Z kolegą. Dawno się nie widzieliśmy. Z pracy. Z tej samej firmy, gdzie kiedyś pracował Paweł.

Zrobiło mi się gorąco.

– Znasz mojego Pawła?

Skinął głową. Nie próbował się tłumaczyć. Nie bronił się.

– Tak. Byliśmy kolegami. Nie bliskimi. Raczej takimi „przy automacie z kawą”. Ale... znałem go. Wiedziałem, kim jesteś, zanim cię poznałem.

Czułam, jak ściska mi gardło.

– Więc co? Obserwowałeś mnie? Czekałeś aż się rozpadnę, żeby mnie zebrać w kawałkach?

– Nie! – w jego głosie pierwszy raz pojawił się cień emocji. – Nie planowałem niczego. Przyszedłem na te warsztaty, bo miałem nadzieję, że... może cię zobaczę. Ale nie chciałem nic wymuszać. Aniu... ja się w tobie zakochałem. Nie przez Pawła. Mimo Pawła.

Poczułam, jak drży mi dłoń.

– Ja... muszę wyjść.

Zrobił krok do przodu, ale się zatrzymał. Wiedział, że nie może mnie teraz zatrzymać. Wyszłam. Na klatce pachniało kurzem. Wszystko nagle zrobiło się zbyt prawdziwe.

Czy mnie wykorzystał?

Noc była zimna, ale nie czułam chłodu. Szłam bez celu, jakbym miała do przejścia nie miasto, ale jakąś wewnętrzną pustynię. Po głowie kołatało mi jedno pytanie: czy on mnie wykorzystał? W parku, między pustymi ławkami i latarniami rzucającymi smugi bladego światła, usiadłam. Spojrzałam na swoje dłonie – zaciśnięte, jakby jeszcze przed chwilą coś trzymały. Jakby jeszcze były czyjeś.

Wyjęłam telefon. Przewinęłam w dół, tam gdzie był jego numer. I numer Pawła. Nadal go nie wykasowałam. Ktoś kiedyś powiedział, że pamięć w telefonie mówi więcej o nas niż pamięć w sercu. Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie Pawła. Jak krzyczał, kiedy był zły. Jak przestawał się odzywać na dwa dni, gdy miał „dość dram”. Moich oczywiście. Jak potrafił mnie przytulić, a potem zniknąć na weekend, bo „miał swoje sprawy”. Jak w końcu odszedł bez cienia walki. Po prostu... wyszedł. I teraz Michał. Cichy, spokojny, obecny. Ale z tajemnicą, którą trzymał pod skórą jak drzazgę. Nie wiedziałam, co myśleć. Czy jego spojrzenia były szczere? Czy rozmowy – prawdziwe? Czy ten wieczór... był tylko o świecach?

– Anka, przestań – powiedziałam sama do siebie na głos. – Nie wszystko na świecie jest spiskiem.

Ale nie potrafiłam uciec od wrażenia, że jestem historią, którą ktoś chciał dopisać. Może Michał mnie widział, zanim ja zobaczyłam jego. Może wyobrażał sobie ten moment. Ale ja... ja nie chciałam być czyimś planem. Wróciłam do domu o trzeciej w nocy. Położyłam się w ubraniu, nie gasząc światła. Na szafce nocnej stała świeca, ta, którą zrobiliśmy razem. Nadal pachniała. Zasypiając, poczułam ukłucie – jakby zapach nie był wspomnieniem czegoś dobrego, tylko ostrzeżeniem.

Byłam w emocjonalnym zawieszeniu

Usłyszałam dzwonek do drzwi. Przez sekundę miałam nadzieję, że to Ewa. Że przyniesie kawę, rzuci jakiś kąśliwy żart i wyrwie mnie z tego emocjonalnego zawieszenia. Ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Michała. Stał z papierową torbą. W niej była świeca – nasza.

– Wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz widzieć – zaczął cicho. – Ale nie mogłem... nie powiedzieć.

Nie zaprosiłam go do środka. Stał w progu. Ale też nie zamknęłam mu drzwi przed nosem.

Dlaczego to ukryłeś? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że mnie znasz?

Zacisnął usta. Potem skinął głową, jakby sam sobie przyznał rację w moim imieniu.

– Bo się bałem, że jak powiem prawdę, nigdy nie spojrzysz na mnie tak, jak spojrzałaś wtedy przy stoliku. Jak na kogoś nowego. Nie chciałem być cieniem Pawła. Chciałem być... sobą. Ale prawda jest taka, że przez miesiące nie mogłem o tobie zapomnieć. Pracowałem z Pawłem, widziałem cię kilka razy. Nigdy nie odważyłem się zagadać. I nagle... byliśmy na tych samych warsztatach.

Milczałam.

– Wiem, że nie mam prawa niczego oczekiwać. Ale chciałem, żebyś wiedziała – to, co się wydarzyło, to nie był plan. To było moje... najprawdziwsze „tu i teraz”.

Zrobił krok w tył.

Nie oczekuję odpowiedzi. Zostawię tę świecę. Jeśli nie chcesz, możesz ją wyrzucić. Ale jeśli jeszcze choć trochę... – zawiesił głos. – Po prostu daj znać.

Odszedł, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Stałam przez chwilę z tą torbą w dłoniach. Pachniała wanilią i cytrusami. Pachniała wieczorem, który był prawdziwy. I może właśnie to było najtrudniejsze – przyznać, że coś było prawdziwe, choć zaczęło się od niedopowiedzenia.

Jeszcze coś się tliło

Świeca stała na parapecie. Nie zapalałam jej od tamtej nocy. A jednak – za każdym razem, gdy mijałam okno, widziałam ją kątem oka, jakby przypominała, że coś się wydarzyło. Coś, czego nie potrafiłam do końca nazwać. Michał nie dzwonił. Nie pisał. Może zrozumiał, że potrzebuję przestrzeni. Może uznał, że stracił szansę. Może bał się jeszcze bardziej niż ja. Sama nie wiedziałam, czego chcę. Każda część mnie mówiła coś innego – jedna: „zaufaj”, druga: „nie ryzykuj więcej”, trzecia: „ale przecież coś poczułaś, coś prawdziwego...”

Pewnego wieczoru, po cichym dniu i zbyt głośnym biciu serca, usiadłam na podłodze. Zapaliłam świecę. Płomień był niestabilny, jakby nie był pewny, czy może tu zostać. Ale przetrwał. Wpatrywałam się w ogień. Przypomniałam sobie jego głos, jego dłonie, sposób, w jaki powiedział „mimo Pawła”. Jak patrzył, nie jak na kogoś do uratowania, tylko jak na człowieka. Obecnego. Równego sobie. Nie wysłałam wiadomości. Nie zadzwoniłam. Ale wiedziałam, że jeszcze nie wszystko we mnie zgasło.

Anna, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama