„Poznałam w internecie faceta z moich marzeń. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie w oczy, żebym miała ochotę wiać”
„Przyszłam chwilę przed czasem. Wybrałam stolik przy oknie, z którego widać było przechodniów. Zamówiłam herbatę z maliną i starałam się nie gapić w telefon co trzy sekundy, choć palce same wędrowały do torebki”.

- Redakcja
Randkowanie w Warszawie to osobna gałąź sportu ekstremalnego, zwłaszcza w aplikacjach. Poznałam już programistę, który chciał, żebym go nazywała „panem inżynierem” nawet w łóżku. Był też coach od rozwoju osobistego, który na pierwszym spotkaniu wręczył mi swój e-book. I najgorszy – Janek, który zaprosił mnie do restauracji, a potem zniknął w toalecie i nie wrócił. Zostawił rachunek i kelnerkę z miną, która już chyba widziała w życiu kilka podobnych sytuacji.
Miał coś w sobie
Kiedy trafiłam na profil Maćka, coś mnie tknęło. Nie chodziło o zdjęcie – chociaż jego uśmiech miał coś w sobie. Chodziło o to, jak pisał. Nie było w tym sztuczności. „Życie jest za krótkie, żeby nie kochać” – miał w bio. Takie zdanie, które brzmi banalnie, dopóki nie trafi w moment, kiedy zbyt długo siedzisz sama w kuchni.
Zaczęliśmy pisać. Najpierw bez szału, zwyczajne: „hej, jak mija dzień?”. Ale potem było coraz lepiej. „A jak to jest być graficzką?” – zapytał któregoś wieczoru. „W skrócie? Zawód między frustracją a zachwytem” – odpisałam. „Wiesz, myślę, że jesteśmy trochę podobni. Ja też ciągle balansuję między tym, co chciałbym, a tym, co wypada”.
Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam traktować tę rozmowę jak jedną z wielu. Może wtedy, gdy napisał, że ma za sobą ciężki rozwód, że długo był sam i że boi się, że przegapił „ostatnią szansę”? Poczułam coś. Może lęk, że on ma rację, a może nadzieję, że ja jej jeszcze nie przegapiłam.
Wreszcie umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni. „Nie mogę się doczekać” – napisał. „Ja też. Proszę, tylko nie bądź typem gościa, który nie przychodzi” – zażartowałam. „Nigdy. Wiesz… 15 lat temu zrobiłem coś takiego. I żałuję do dziś”.
Byłam podekscytowana
Przyszłam chwilę przed czasem. Lubię mieć moment, żeby się rozejrzeć, posiedzieć, wtopić się w otoczenie. Wybrałam stolik przy oknie, z którego widać było przechodniów. Zamówiłam herbatę z maliną i starałam się nie gapić w telefon co trzy sekundy, choć palce same wędrowały do torebki.
Byłam nerwowa. Zastanawiałam się, czy poznam go od razu. Czy będzie taki jak na zdjęciach. Czy jego głos będzie pasował do słów, które pisał. Nagle drzwi otworzyły się, ktoś wszedł, przystanął, rozejrzał się po sali.
Spojrzałam na niego i… nic. Nie znałam tej twarzy. Starszy mężczyzna koło pięćdziesiątki, siwe włosy nad czołem, twarz pociągnięta zmęczeniem. Szukał kogoś wzrokiem. Wstał i ruszył w moją stronę.
– Karina? – zapytał z niepewnym uśmiechem.
Zamarłam.
– Tak – ledwo wykrztusiłam.
– To ja… Maciek.
Usiadł naprzeciwko mnie. Dłoń, którą podał, była szorstka i chłodna.
– Przepraszam, że wyglądam inaczej niż się spodziewałaś – zaczął. – Te zdjęcia są sprzed piętnastu lat. W duszy nic się nie zmieniło. Po prostu… trochę mi się przytyło.
Nie mogłam uwierzyć
Uśmiechnął się nieśmiało, jakby to miało wszystko naprawić. Złapałam się na tym, że nie wiem, co powiedzieć. Patrzyłam na niego i próbowałam znaleźć choć cień tego uśmiechu ze zdjęcia. Ale nie potrafiłam. „A może dusza też zrezygnowała?” – przemknęło mi przez głowę.
Zamówił kawę. Mówił, że nie pił jej od rana, bo się denerwował, żeby zdążyć. Zaczęliśmy rozmowę o pracy. Powiedział, że jest nauczycielem w technikum, że kiedyś chciał być pisarzem. Pytał mnie, co ostatnio projektuję. Mówiłam o kampanii dla sklepu z kosmetykami, ale sama słyszałam, że mówię bez przekonania.
Czułam się, jakbym uczestniczyła w rozmowie, która miała się wydarzyć zupełnie gdzie indziej, między innymi ludźmi. Zastanawiałam się, dlaczego przyszedł i dlaczego wysłał mi zdjęcia sprzed tylu lat? Dlaczego myślał, że to nie będzie miało znaczenia?
– Dlaczego mnie oszukałeś? – zapytałam w końcu.
Zerknął na mnie z lekkim zmieszaniem, a potem westchnął.
– Bo się bałem, że jeśli zobaczysz, jak naprawdę wyglądam, nawet nie dasz mi szansy.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Czułam rozczarowanie, złość, a pod tym wszystkim żal. I wobec niego, i wobec siebie.
Byłam zawiedziona
Wróciłam do domu późnym popołudniem, bo spotkanie skończyło się po niecałej godzinie. Włączyłam telefon. Przewinęłam rozmowę z Maćkiem, te pierwsze wiadomości, które były lekkie i zabawne, a te późniejsze – bardziej osobiste. Naprawdę wierzyłam, że może się udać, a teraz czułam się, jakbym rozmawiała z duchem, z kimś, kto już dawno odszedł, ale nie zdążył o tym nikogo poinformować.
Otworzyłam jego profil. Uśmiechnięty, pogodny, z tym samym cytatem o miłości i z tym samym zdjęciem, które kiedyś mnie poruszyło. Patrzyłam na nie i nie potrafiłam połączyć go z mężczyzną, który dziś usiadł naprzeciwko mnie w kawiarni.
Zastanawiałam się, czy ja też czasem kłamię o sobie. Czy nie naciągam rzeczywistości, mówiąc o pasjach, których już nie mam? Czy nie udaję, że wszystko jest w porządku, kiedy samotność rozlewa się po całym mieszkaniu jak wieczorne światło? Może to nie zdjęcia bolały najbardziej, tylko ta myśl, że wszyscy tak desperacko próbujemy być kimś innym, zamiast po prostu być.
Kilka dni później, kiedy uznałam już, że temat Maćka jest zamknięty i wrzuciłam go do tej samej szuflady co faceci z kłamstwami i zniknięciami, dostałam od niego wiadomość. Pojawiła się nagle, między e-mailem od klientki i powiadomieniem z aplikacji do medytacji.
Miarka się przebrała
„Karina, wiem, że milczysz, bo jesteś rozczarowana. Przeczuwałem, że tak będzie, ale chciałem ci powiedzieć, że bardzo mi zależało. Naprawdę wierzyłem, że możemy coś zbudować. Może nie wyglądam jak dawniej, ale serce mam takie samo. Warto było spróbować, nawet jeśli to już koniec”.
Czytałam to w kółko, jakby między wierszami było coś jeszcze, co umknęło moim oczom. Ale tam nie było nic więcej. Nie wiedziałam, czy powinnam odpowiadać, czy ta wiadomość ma cokolwiek zmienić. Ale poczułam, że muszę dla siebie.
„Maciek – zaczęłam – to było za dużo i nie tak, jak się spodziewałam. Nie jesteś winny, że się postarzałeś, ja po prostu nie byłam gotowa zobaczyć w tobie innego człowieka”.
Wróciłam do tej wiadomości jeszcze kilka razy. Dopisałam kilka zdań, coś skasowałam, w końcu wysłałam, bez wielkich nadziei, bez oczekiwań. Po prostu chciałam, żeby wiedział, że nie chodziło o kilogramy ani o siwe włosy, ale o prawdę, o to, że zaczęliśmy od nieprawdy, a ja już nie mam w sobie miejsca na kolejne iluzje.
Kilka dni później usunęłam aplikację randkową. Nie z frustracji ani z rezygnacji, po prostu miałam dość. Nie chciałam już przeglądać kolejnych twarzy, które coś we mnie budziły tylko przez chwilę, zanim zdążyłam przeczytać opis. Nie chciałam znów zastanawiać się, czy to zdjęcie jest aktualne, czy wiadomość nie jest skopiowana, czy serduszko znaczy cokolwiek.
Karina, 34 lata
Czytaj także:
- „Dla matki nigdy nie byłam nikim więcej niż śmieciem. Nienawidziła mnie z całego serca, bo nie urodziłam się chłopcem”
- „Harowałam jak zaklęta na premię i awans, a szef się na mnie wypiął. Jeszcze zobaczy, że nie ze mną takie numery”
- „Gdy synek narysował męża z nianią, zapaliła mi się czerwona lampka. To nie była tylko dziecięca wyobraźnia”