Reklama

Proszę cię, nie wtrącaj się w ich sprawy! Uwierz mi, tak będzie lepiej – powiedziała mi ostatnio żona, która doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znowu aż mnie nosi ze złości.

Reklama

– Ewka ma swój rozum i wie, co robi – stwierdziła, a widząc moją niepewną minę dodała jeszcze. – A w każdym razie ona tak uważa i na pewno nie będzie chciała cię posłuchać. Ani ona, ani Michał. Narobisz sobie wrogów, zamiast mieć nadal przyjaciół…
No tak, w pewnym sensie Monika miała rację. Ale ja jakoś nie mogłem pozbyć się wrażenia, że nie reagując, pozwalam, aby mojej przyjaciółce działa się krzywda. Rzecz w tym, że Michał zaprzeczał, jakoby ją krzywdził. Ba! On jej wręcz pomagał.

Ewa, Michał i ja… Paczka z podwórka. Bawiliśmy się na tym samym trzepaku. Latem piliśmy oranżadę z jednej butelki, zimą jeździliśmy na sankach.

Połączyła nas silna więź, byliśmy dla siebie jak rodzeństwo

Kiedy dorośliśmy, nadal utrzymywaliśmy kontakt. Mieszkaliśmy w końcu w tym samym mieście. Mijały lata, zaczęliśmy pracę, poznaliśmy swoich życiowych partnerów, urodziły nam się dzieci. Różnie bywało…

Największą karierę zrobił Michał. Jest inżynierem na kierowniczym stanowisku. Ma ładny dom, piękną żonę, dzieci w prywatnych szkołach. Ale trzeba przyznać, że nigdy się nie wywyższał. Kiedy zaczynał się budować, to do mnie pierwszego zadzwonił, czy bym mu nie zrobił elektryki.

Czemu nie? Wprawdzie pracuję jako oświetleniowiec w teatrze, ale płacą tam marnie i zawsze przyda się każda fucha, i ekstra grosz. Tym bardziej że z żoną doczekaliśmy się czwórki dzieci. Na końcu urodziły się nam bliźniaki, Majka i Maciej. Wielkim były dla nas zaskoczeniem, bo uważaliśmy, że już z trójką będziemy mieć pełne ręce roboty, a tu nagle zrobiło się czworo pociech. Ale dzieci to dzieci, kocha się je jednakowo, bez względu na to, czy były oczekiwane, czy nie. Zwłaszcza że nasze dzieciaki są wyjątkowo udane. Najlepszym dowodem na to jest to, że choć dwoje z nich już opuściło rodzinne gniazdo, nadal dzwonią, wpadają i interesują się tym, co się dzieje u rodziców.

Dla mnie rodzina jest bardzo ważna. Dlatego chyba tak bardzo żal mi Ewy. Jej się życie przez ostatnie lata kompletnie posypało... Jako jedyna z naszej trójki nie znalazła szczęścia w małżeństwie. Jej mąż, Gabryś, porzucił ją i dziecko, kiedy Robercik miał zaledwie trzy latka! Strasznie nam było wtedy wszystkim żal i Ewy, i tego dzieciaka. Tym bardziej że Gabriel całkowicie zerwał kontakt z synkiem i wyjechał do Stanów. Podobno to było właśnie przyczyną rozpadu ich małżeństwa: on chciał jechać do brata, który od lat mieszka w Chicago, a Ewa bała się, że nie da sobie rady za granicą.

– Jestem noga z języków! Zresztą, co ja bym tam miała robić? Sama, bez rodziny i przyjaciół… – zdecydowanie nie podobał jej się pomysł męża.

Potrafiłem zrozumieć, że Gabryś się z nią rozwiódł, skoro nie było im razem po drodze. Ale za nic nie mogłem wybaczyć mu tego, że zerwał kontakt także ze swoim dzieciakiem! Widziałem dobrze, jak bardzo przez lata Robertowi brakowało ojca, jak się garnął to do mnie, to do Michała, swoich ulubionych „wujków”. Wyrósł na fajnego chłopaka i byłem pewny, że Gabryś byłby z niego dumny… Były mąż Ewy odezwał się niespodziewanie do syna dopiero wtedy, gdy ten skończył osiemnaście lat. Telefon zza oceanu był jak grom z jasnego nieba! Robert początkowo w ogóle nie chciał gadać ze swoim ojcem.

– Nie obchodziłem go przez tyle lat! – krzyczał. – I co? Nagle sobie przypomniał o moim istnieniu?! Niech spada na drzewo. Nie potrzebuję go!

Rozumiałem jego gorycz, ale uważałem, że lepiej jeśli ojcowskie uczucia odzywają się w człowieku późno, niż wcale. Sam podjąłem się roli mediatora, bo wydawało mi się, że mam lepszy kontakt z chłopakiem niż Michał i… udało mi się w końcu doprowadzić do tego, że Robert pojechał do Stanów na wakacje. I już nie wrócił.

Nikt z nas się tego nie spodziewał! Robert miał przecież właśnie zrobioną maturę i ambitne plany przed sobą, aby pójść na studia ekonomiczne. Jednak amerykański sen zawrócił mu w głowie i tak jak jego ojciec przed laty uznał, że nadarza mu się jedyna i niepowtarzalna okazja, aby zapewnić sobie łatwe i dostatnie życie.

Nie potrafię opisać tego, co znowu przeżyła Ewa. Myślę, że wtedy na moment nawet mnie znienawidziła, obwiniając o wyjazd Roberta, bo w końcu to ja go namówiłem na odnowienie kontaktów z wyrodnym ojcem. I wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałem od swojej żony:

– Nie trzeba było się wtrącać!

Potem jednak wszystko między mną a moją przyjaciółką z dzieciństwa jakoś się ułożyło… Znowu jej nienawiść zwróciła się ku temu samemu od lat wrogowi, byłemu mężowi, który teraz nie tylko porzucił ją i dziecko, ale zabrał jej syna. Tego jedynego syna, którego z takim poświęceniem samotnie wychowała. Ewa nigdy bowiem ponownie nie wyszła za mąż. Bo chociaż była naprawdę niebrzydką kobietą, to Robert zawsze niechętnie patrzył na mężczyzn, którzy ją adorowali. Nie mógł znieść u boku matki żadnego „wujka” (poza mną i Michałem, ale to co innego). Ewa była więc samotna, wspierana w swoich trudach jedynie przez matkę, która po śmierci taty Ewy przeprowadziła się do niej i ofiarnie pomagała w wychowywaniu jedynego i ukochanego wnuka.

Ewa musiała nagle zacząć zabiegać o miłość swojego jedynaka

Nic dziwnego, że Robert wyrósł na egoistę, który uważał, że skoro matka i babcia wiecznie wokół niego skaczą jak pasikoniki, to widocznie należy mu się coś więcej, niż innym, bo jest kimś wyjątkowym. Nawet za bardzo się nie zdziwiłem, że nie tylko nie przedyskutował wcześniej z matką swojej decyzji o pozostaniu w USA, ale w dodatku kiedy ją podjął, to praktycznie przestał do niej dzwonić. Jakby skalkulował na zimno, że mama już się mu nie przyda.

I tak Ewa, choć niczym sobie na to nie zasłużyła, została odstawiona na boczny tor i musiała nagle zacząć zabiegać o miłość swojego jedynaka. Myślę, że właśnie wtedy zaczęło się z nią dziać coś niedobrego. Niestety, nie od razu to zauważyłem…

Moja przyjaciółka miała za miastem ziemię, jeszcze po swoich dziadkach, która kiedyś była nieatrakcyjnym ugorem, a całkiem niedawno, po odrolnieniu, stała się działką budowlaną położoną niedaleko linii kolejowej. Ewa trzymała ją od lat, twierdząc, że kiedyś pewnie Robert wybuduje tam dom, gdy założy już własną rodzinę. A teraz nagle postanowiła zbudować tam dom sama! Plan był prosty – sprzedać mieszkanie mamy, która i tak przecież mieszka od wielu lat z nią, i za to sfinansować budowę. A potem „się zobaczy”.

– Po co jej ten dom? – decyzja mojej przyjaciółki bardzo mnie zaskoczyła i zachodziłem w głowę, dlaczego ją podjęła. – Przecież mieszka teraz tylko z matką, więc trzy pokoje dla nich to naprawdę wystarczająco dużo, a nawet nadto. Poza tym tutaj w mieście wszędzie mają blisko. I do sklepu, i do przychodni, a nawet do szpitala, jakby kiedyś zaszła taka potrzeba. Matka nie będzie przecież coraz młodsza, Ewka także nie…

Czułem, że na jej miejscu to ja bym się już nie porywał z motyką na słońce, nie w tym wieku… A przecież jako elektryk i facet, który niejedno potrafi sam zrobić w domu, na pewno bym sobie lepiej poradził z budową.

– Jak ona tam sobie sama da radę na tej dziczy? Kto jej przypilnuje robotników, gdy będzie przez cały dzień w pracy? – martwiłem się, chociaż żona jasno dała mi do zrozumienia, że nie powinienem się wtrącać.

Dobrze wiedziałem, z czym moja przyjaciółka będzie musiała się zmierzyć, bo teściowie mieli pół bliźniaka. Zbudowanie go to jedno, a ciągłe prace konserwatorskie to drugie. Przez wszystkie wakacje, które u nich spędzałem, narobiłem się jak koń, bo a to dach trzeba było łatać, a to po zimie poszły płytki na tarasie. Ja jestem majsterklepka i wiele rzeczy wykonywaliśmy razem z teściem sami, ale jakby tak przyszło za to zapłacić fachowcom… Straszne pieniądze!

Oczywiście nie posłuchałem żony i ostrzegałem Ewkę przed tym wszystkim, ale ona pozostała kompletnie głucha na wszelkie moje argumenty. Wbiła sobie do głowy obrazek pełen szczęśliwości: mały domek z ogródkiem, w ogródku kwiatki… A jak są kwiaty, to musi być i szczęśliwa rodzina. Prawie słyszałem jej myśli, że kiedy go zbuduje, to… Robert na pewno wróci do Polski! Kto by się nie skusił na takie luksusy?

Koszty takich pomysłów prędzej czy później ją przerosną

Z małego domku, o jakim myślała na początku, zrobiło się jednak nagle wielkie domiszcze… Projekt rozrastał się w tempie błyskawicznym, bo moja przyjaciółka wpadała na coraz to nowe pomysły, czego jej potrzeba.

Nagle dochodziła na przykład do wniosku, że w piwnicy musi być bilard i siłownia, bo „Robert zawsze lubił ćwiczyć”. Przy każdej sypialni zaplanowała także osobną łazienkę. Jak w jakiejś rezydencji bogacza!

Za głowę się łapałem, kiedy to słyszałem! Po co jej to wszystko? Przecież koszty takich pomysłów prędzej czy później ją przerosną! Próby życia ponad stan zawsze się tak kończą…

Zgodnie z moimi przewidywaniami mojej przyjaciółce dość szybko zabrakło pieniędzy, bo mimo że mieszkanie matki sprzedała w tak zwanym „szczycie cenowym”, to ileż mogła wziąć pieniędzy za trzy pokoje? Na pewno nie jakieś kokosy. Poza tym chyba nie przewidziała w swoich kalkulacjach tego, że nagle odpadły jej pieniądze za wynajmowanie mieszkania matki, które przecież sprzedała. A ten tysiąc z okładem był istotnym dodatkiem do jej pensji i emerytury rodzicielki.

Budowa więc stanęła, a Ewa zaczęła szaleć! Obwiniała o całe zło świata ekipę budowlaną i… ojca Roberta, który zabrał jej dziecko. Bez przerwy dzwoniła do syna i zapewniała go, że budowa wkrótce znowu ruszy, i będzie mógł wrócić do Polski „na swoje”.

– Ale ja nie zamierzam wrócić, mamo – tłumaczył jej po raz tysięczny Robert, lecz ona pozostawała głucha na wszystkie jego słowa.

Słała mu tylko zdjęcia, co w domu już zostało zrobione, a co jeszcze czeka na swoją kolei, licząc na to, że jednak go skusi tymi luksusami.

– Dałabyś sobie spokój! Sprzedaj dom w takim stanie, w jakim jest i ulokuj gdzieś te pieniądze na dobry procent. Będziesz zabezpieczona na przyszłość, a mieszkanie ci przecież wystarczy… – tłumaczyłem Ewie, przez co znowu stałem się jej wrogiem.

Ten dom miał być dla Ewy wyimaginowanym lekiem na całe zło, które ją spotkało w życiu. Wyobraziła sobie, że kiedy będzie gotowy, to jej sprawy rozwiążą się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki… Przeczuwałem, że za moment podejmie kolejną głupią decyzję i, niestety, miałem rację.
Nagle dowiedziałem się, że Ewa zamieszkała w tym swoim domu. I to od kogo? Od Michała! Mnie nawet nie raczyła zawiadomić o zmianie swojego adresu. Cudnie, prawda?

– Ale jak to? Dlaczego? Po co? – tysiąc pytań cisnęło mi się na usta. Przecież ten dom był niewykończony! Kiedy go ostatni raz widziałem, ponad wszelką wątpliwość nie nadawał się jeszcze do zamieszkania…

– Skąd podłapała pieniądze, aby go tak szybko wykończyć? Wygrała w lotto? – zapytałem przyjaciela.

– Nie… Sprzedała mieszkanie – wyjaśnił mi, a ta wiadomość uderzyła mnie jakby obuchem w głowę!

– To, w którym mieszkały obie z matką? Niemożliwe! To chyba najgłupsze, co mogła zrobić – oceniłem. – Dlaczego jej nie powstrzymałeś, skoro o tym wiedziałeś? Powinna była sprzedać dom i zostać w tym mieszkaniu, a nie odwrotnie!

Do głowy mi nawet nie przyszło, że Michał nie powstrzymał Ewy, bo… miał w tym swój interes! To on bowiem kupił jej mieszkanie i to, o ile wiem, w całkiem korzystnej cenie. Korzystnej dla siebie, oczywiście… Byłem w prawdziwym szoku!

– Jak mogłeś? – zdębiałem, gdy dotarła do mnie ta informacja. – Stary, to jest naprawdę nie w porządku!

Ale mogłem sobie tylko pogadać. Wiadomo, że facet nie przyzna się do błędu nawet sam przed sobą. Nikt nie chce przecież uchodzić za drania. Zaczął się więc głupio tłumaczyć: – I tak sprzedałaby to mieszkanie na chybcika, nie czekając na lepsze propozycje. Była zdesperowana, chciała błyskawicznie znaleźć kupca! To dlaczego miałem jej nie pomóc, kupując to mieszkanie? Przynajmniej nie trafiło w obce ręce!

I tak oto Michał wykręcił kota ogonem, jawiąc się nagle jako dobroczyńca naszej wspólnej przyjaciółki. Tak mnie zatkało, że naprawdę nie wiedziałem, co mam na to powiedzieć…

– Czy ja jestem jakiś nienormalny, że wydaje mi się to nieuczciwe? – zapytałem tego samego dnia żonę. Pokręciła tylko głową, jakby dziwiła się, na jakim świecie żyję. No cóż… Pozostało mi tylko wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze, i Ewa mając w ręku konkretne pieniądze doprowadzi dzieło swego życia do końca. Zupełnie jakbym jej nie znał!

Moja przyjaciółka bowiem kompletnie się pogubiła… Dysponując większą kwotą, zamiast wydawać ją rozsądnie, zaczęła szastać pieniędzmi na prawo i lewo! Uznała na przykład, że jej dom musi być pięknie i nowocześnie urządzony, więc wynajęła architekta wnętrz, który zrobił projekt specjalnie dla niej. Za kwotę kilkunastu tysięcy złotych rozrysował każde pomieszczenie, zaplanował kolory i inne rzeczy. Sam dokładnie zresztą nie wiem, co on tam powymyślał, skoro zgarnął za to takie pieniądze.

Potem sytuacja wyglądała tylko gorzej, bo przecież tę całą „wizję” trzeba było zrealizować. Ewa zaczęła więc przerabiać już gotowe pokoje, i podobno w pewnym momencie gnieździły się obie z matką w… kuchni! W pozostałych pomieszczeniach szalała bowiem ekipa budowlana.

Dość powiedzieć, że matka Ewy, starsza już mocno kobieta, zwyczajnie tego wszystkiego nie wytrzymała. Ciągle pootwierane okna, żeby wywietrzyć zapach farby, musiały zaowocować chorobą. Starsza pani zapadła zimą na grypę, której w tamtych warunkach nie mogła do końca wyleczyć. Niezauważenie przyplątało się więc jeszcze zapalenie płuc… Kiedy Ewa zorientowała się, że z mamą nie jest dobrze, wezwała karetkę, ale lekarze już niewiele mogli zrobić. Słabe serce nie wytrzymało i mama mojej przyjaciółki zmarła w szpitalu na intensywnej terapii. Przyjechałem na pogrzeb i… zapłakana Ewa rzuciła mi się w ramiona. Pogodzony z przyjaciółką zacząłem naiwnie sądzić, że mogę mieć jakiś wpływ na jej nierozsądne poczynania.

Przecież nawet głupi by już zrozumiał, że ten dom to samo nieszczęście i dlatego trzeba od niego uciekać jak najdalej! Sprzedać, kupić w mieście niewielkie mieszkanie, a resztę pieniędzy traktować jako zabezpieczenie na starość, bo Robert przecież do Polski na pewno już nie wróci.

– Wróci! – uparła się jednak Ewa.

Opadły mi ręce…

„To rozwal sobie głowę o ścianę! – pomyślałem zły. – Nic tu po mnie”.

Napędzana fałszywą nadzieją Ewa znowu zatraciła się w wykańczaniu domu, ładując w niego wszystkie pieniądze. Pracom nie było końca, bo stale jej się wydawało, że coś może być jeszcze lepsze i piękniejsze! Moja przyjaciółka zaczęła więc poprawki. I tak kółko się zamknęło, bo wykańczając swój nowy dom jednocześnie go… remontowała. Potrafiła na przykład po trzech, czterech miesiącach przemalowywać ściany w pokojach na zupełnie inny kolor, bo wydawało się jej, że tak będzie lepiej i modniej. Cały czas główkowała, co by się tak naprawdę spodobało ukochanemu synkowi.

– To nie ma końca! – łapałem się za głowę. – Ona się zachowuje jak chomik biegający w kole ustawionym w klatce. Kręci się w kółko, chociaż myśli, że posuwa się do przodu. No i te ciągłe dywagacje, co lubi Robert… On przecież ma w nosie kolory ścian, ma w nosie cały ten dom! Jak mu Ewa wysyła mejle ze zdjęciami, to potrafi nawet na nie nie odpowiadać! – denerwowałem się. – Albo pisze: „matka, daj sobie spokój”.

Doszedłem do wniosku, że mojej przyjaciółce nie tyle potrzebna jest kolejna jeszcze lepsza ekipa budowlana, ale zwyczajnie psychiatra.

– Powinna iść na terapię – oznajmiłem pewnego dnia mojej żonie.

– I co? Zamierzasz jej to powiedzieć? – wzruszała tylko ramionami.

Niby powinienem, ale… Wiedziałem, czym to się skończy. Ewa się na mnie obrazi, znowu zerwie kontakt, a potem i tak zrobi swoje. Po co mi to?
Czułem się strasznie samotny w swoich obawach, bo Michał ani trochę mnie nie wspierał, jakby nie widział głupot, które robi Ewa
Wiadomość, że nasza przyjaciółka zamierza jednak sprzedać dom spadła na mnie jak grom z jasnego nieba!

– Czyżby wreszcie wrócił jej rozum? – naprawdę się ucieszyłem.

Okazało się jednak, że z tym rozumiem to nie tak do końca… Ewa bowiem zamknęła dom na cztery spusty, wystawiając przed nim tabliczkę „Na sprzedaż”, a sama zamieszkała w mieście w wynajętym mieszkaniu. Kawalerce? Ależ skąd! W trzech pokojach! Tych samych, które dwa lata wcześniej sprzedała Michałowi…

Wróciła więc niby „do siebie”, przynajmniej ona tak to traktuje, ale płaci za to jak za zboże! Ponad dwa tysiące złotych miesięcznie… Fajnie, prawda?

– To jest normalna cena na wynajem świeżo wyremontowanego mieszkania. Zresztą powiedziałem Ewie, że może mnie spłacić jak sprzeda dom – twierdzi bezczelnie Michał.

Reklama

Nie chcę go znać. Jakim trzeba być człowiekiem, by żerować na cudzej naiwności. Zwłaszcza, gdy tą naiwnością wykazuje się przyjaciółka!

Reklama
Reklama
Reklama