Reklama

Niektórzy mówią, że samotność to wolność – wolność robienia tego, co się chce, bez tłumaczenia się nikomu. Ale gdy siadasz wieczorem z kubkiem herbaty i w mieszkaniu panuje taka cisza, że słyszysz tykanie zegara, wolność ta zamienia się w coś zupełnie innego – w ciężar. Miałam trzydzieści dwa lata, pracowałam zdalnie jako graficzka i niedawno przeprowadziłam się do nowego bloku na warszawskich Bielanach. Nowe miejsce, nowi ludzie – tak sobie to tłumaczyłam. Potrzebowałam świeżego startu po... no cóż, po nieudanym związku, który zakończył się nagle i zostawił po sobie nie tylko pustkę, ale i gorycz. Nie chciałam już popełnić tych samych błędów. Miałam być ostrożna. Twarda.

Reklama

Aż któregoś dnia, kiedy wracałam z paczką z paczkomatu, zobaczyłam go po raz pierwszy. Wysoki, ciemne włosy, kilkudniowy zarost, szare oczy – typ, na którego kobiety zazwyczaj odwracają głowy. I ja też, niestety, odwróciłam. Podniósł wzrok, uśmiechnął się krótko. Nic wielkiego, a jednak zrobiło mi się ciepło. Potem zaczęłam go widywać coraz częściej – na klatce, przy śmietniku, w windzie. Zawsze uprzejmy, ale nie wylewny. Uśmiech, „dzień dobry”, lekkie skinienie głowy.

Zaczęłam czekać na te przypadkowe spotkania. Czułam się głupio. Jak nastolatka. Nie mogłam się powstrzymać. Szłam po bułki, chociaż miałam chleb. Wychodziłam z psem sąsiadki, bo on też wtedy zwykle spacerował z jakimś czarnym kundelkiem. I nagle codzienność, która do tej pory była szara i cicha, zaczęła nabierać kolorów. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo ten sąsiad namiesza mi w głowie i sercu. Ani że za tym spokojnym uśmiechem kryje się coś, co wstrząśnie moim światem.

Nie chciałam się zakochać

Był piątek po południu. Siedziałam w dresie przy komputerze, kończąc projekt plakatu dla klienta, kiedy nagle zgasło światło. Z początku myślałam, że to chwilowe. Ale po chwili w całym mieszkaniu zrobiło się cicho. Nawet lodówka zamilkła. Zerknęłam przez okno – inne bloki świeciły jak choinki. Czyli to coś u mnie. Zanim zdążyłam zadzwonić do administracji, ktoś zapukał do drzwi.

– Dobry wieczór – usłyszałam znajomy głos. – Przepraszam, że tak późno… Wysiadł ci prąd?

To był on. Stał w progu, ubrany w czarną bluzę i dżinsy, z latarką w telefonie w ręku. Nawet w półmroku wyglądał jak wyjęty z reklamy perfum.

– U mnie chyba tylko – przyznałam, marszcząc brwi. – U ciebie działa?

– I u sąsiadów też. Pomyślałem, że mogę ci jakoś pomóc… Mam czajnik elektryczny i zapas herbaty. Może wpadniesz na chwilę?

Wahałam się tylko przez sekundę. Nie miałam nic przeciwko. Po chwili stałam w jego kuchni, a on stawiał przede mną filiżankę zielonej herbaty. Czułam się trochę jak na randce, chociaż to nie była randka. To był tylko sąsiad.

Fajnie masz tu urządzone – powiedziałam, rozglądając się po jego mieszkaniu.

Wszystko było schludne, ale bez przesady. Trochę książek, jakaś stara gitara w rogu, czarno-białe zdjęcia na ścianach.

– Dziękuję. Sam robiłem remont. Potrzebowałem czegoś swojego.

Uśmiechnął się, ale nie do końca wesoło.

– A ty? Niedawno się wprowadziłaś, prawda?

– Tak. Trzy miesiące temu. Po… rozstaniu. Chciałam zacząć od nowa.

Pokiwał głową.

– Wiem, jak to jest.

Rozmawialiśmy długo. O przeprowadzkach, o psie, którego przygarnął z fundacji, o tym, że pracuję w domu i czasem brakuje mi ludzi. Adam mówił oszczędnie, ale z uważnością. Był inny niż mężczyźni, których znałam. Był… cichy, ale nie w sposób nudny. Tylko jak ktoś, kto wiele przeżył i nauczył się nie mówić wszystkiego od razu. Kiedy wyszłam od niego po dwóch godzinach, na korytarzu znowu świeciło się światło. Prąd wrócił, ale mnie ogarnęło coś zupełnie innego. Drżenie. Uczucie lekkiego napięcia w klatce piersiowej. Nie chciałam wracać do pustego mieszkania.

– Tylko się nie zakochuj. Nie tym razem.

Czułam się przy nim spokojnie

Zaczęło się od drobiazgów. On dzwonił do drzwi z pytaniem, czy nie chcę kawy, bo właśnie zrobił za dużo. Ja z kolei zaglądałam do niego z zapytaniem, czy może nie potrzebuje czegoś ze sklepu, bo i tak idę. Po jakimś czasie nie musieliśmy już udawać, że to przypadek. Spędzaliśmy razem wieczory, raz u mnie, raz u niego. Rozmawialiśmy o filmach i o miejscach, do których chcielibyśmy pojechać. Czasem po prostu siedzieliśmy w milczeniu i słuchaliśmy muzyki. Czułam się przy nim spokojnie. Jakby wszystko w moim życiu miało znów jakiś sens. Pewnego wieczoru przyszedł w odwiedziny. Powiedział, że miał ciężki dzień i potrzebuje towarzystwa. Usiadł na mojej kanapie. Przez chwilę milczeliśmy. Miał zamyśloną twarz.

Nie chcę być wścibska, ale... czasem mam wrażenie, że nosisz coś ciężkiego w sobie – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Jakbyś nie do końca był tu, ze mną.

Uśmiechnął się lekko, ale jego oczy nie uśmiechały się wcale.

– Niektórych rzeczy nie da się tak po prostu opowiedzieć – odpowiedział. – A czasem lepiej, żeby nie padły w ogóle. Nie jestem typem, który zwierza się przy winie.

– A może powinieneś spróbować. W końcu jesteśmy sąsiadami.

Zabrzmiało to głupio. Chciałam powiedzieć coś innego, coś, co pozwoliłoby mu się otworzyć, ale wyszło niezręcznie. Spojrzał na mnie uważnie. Miał w sobie coś, co sprawiało, że można było się w tym spojrzeniu zatracić. Ciepło i mrok jednocześnie.

– Jesteś mi bardzo bliska, ale nie chcę cię wciągać w coś, czego sama byś nie chciała. Więc... nie pytaj, dobrze?

Poczułam, jak ściska mnie w środku. Nie wiedziałam, co to znaczy. Czy coś ukrywa, czy po prostu jest ostrożny, jak ja kiedyś? A może miał kogoś? Może nadal ma? Tego wieczoru się nie całowaliśmy. On wstał, podziękował za towarzystwo i wyszedł, a ja długo nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż słyszałam jego słowa. Nie pytaj. Zaczęłam się bać, że im bardziej się zbliżamy, tym mniej wiem. Tylko że było już za późno. Czekałam na niego codziennie. Jakby bez niego mieszkanie znowu było tylko pustym miejscem.

Zrobiło mi się duszno

To był zwykły wtorek. Wracałam z zakupów, a że pogoda była wiosenna, postanowiłam się przejść. Adam napisał, że dziś wróci późno, więc nie spodziewałam się go w okolicy. Gdy wróciłam, pod jego drzwiami siedziała pani Irenka z trzeciego piętra.

– Dzień dobry, pani Anetko. Widziała pani Adama? Chciałam mu oddać klucz do mieszkania, bo podlewałam mu kwiatki.

– Klucz? – zdziwiłam się. – A on nie był tu ostatnio codziennie?

– Może i był – machnęła ręką. – To i nikogo do podlewania nie potrzebuje. Ale wcześniej... jak żona była za granicą, to się czasem do mnie zgłaszał. Chyba Magda miała na imię. Taka ładna, blondynka.

Zrobiło mi się duszno. Nie odpowiedziałam nic. Zdołałam tylko się uśmiechnąć i powiedzieć, że nie widziałam Adama. Potem weszłam do swojego mieszkania i przez chwilę nie wiedziałam, co robić. Wzięłam głęboki oddech. Przecież to nie musiało nic znaczyć, ale w głowie wciąż brzmiało jedno słowo: „żona”. Nie wytrzymałam. Następnego dnia, gdy Adam przyszedł wieczorem, nie dałam mu nawet dobrze się przywitać.

– Kim jest Magda?

Zamarł. Przez sekundę wyglądał jak ktoś, kto dostał zimnym prysznicem. Ale szybko się pozbierał.

– Skąd znasz to imię?

– Pani Irena wspomniała. Że podlewała kwiatki, kiedy wyjeżdżałeś do niej.

Zapanowała cisza. Patrzył na mnie, jakby ważył, czy warto powiedzieć prawdę.

– Magda to... moja żona. Formalnie nadal jesteśmy małżeństwem. Ale już nie jesteśmy razem. Od dwóch lat. Wyjechała, miała być chwilę, została tam. Rozjechaliśmy się.

Głos miał spokojny, ale w oczach była złość. Może do siebie.

– I nie sądzisz, że powinieneś mi o tym powiedzieć? – starałam się nie podnosić głosu, ale drżałam.

– Może. Ale... nie chciałem, żeby to cię odstraszyło. To już nic nie znaczy.

Nie odpowiedziałam. Chciałam mu wierzyć, ale coś się zmieniło. Coś przestało być czyste. Wyszłam na balkon i stałam tam długo, aż w końcu usłyszałam, jak cicho zamyka za sobą drzwi. Zostałam sama. Znowu.

Aneta, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama