Reklama

Moja przyjaciółka kompletnie zwariowała. Wpadła do mnie po południu, kiedy zamierzałam właśnie obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu.

Reklama

– Ubieraj się, rób na bóstwo – rzuciła od progu. – Masz randkę! – oznajmiła z taką radością, jakby właśnie informowała mnie o wygranej w totka, którą chce się ze mną podzielić. I to bardzo wysokiej wygranej.

Odpowiedź mogła być jedna

Niech sobie sama idzie na to spotkanie. Owszem, skończyłam trzydziestkę, a wielka miłość jak dotąd nie pojawiła się na horyzoncie. Nawet nie musiałaby być wielka, byle prawdziwa, wierna… Ech, nie ma co roztrząsać mojego pecha do facetów. Więc może ostatnio dokuczała mi samotność, ale nie byłam aż taką desperatką, żeby chodzić na jakieś randki w ciemno. Jednak Gośka nie odpuściła. Zaczęła mnie przekonywać, namawiać, a wreszcie marudzić. Dla świętego spokoju w końcu się zgodziłam.

– Ile mam czasu? – spytałam.

– O dwudziestej musisz być w kawiarni „Bajka” – oznajmiła mi.

Odetchnęłam z ulgą. Dopiero dochodziła siedemnasta, a kawiarnia znajdowała się niedaleko. Może nawet zdążę się jeszcze wymigać od przymusowej randki? Gośka przewidziała mój plan. Siedziała uparcie i czekała, aż się przebiorę, zrobię makijaż.

– Załóż te buty na obcasie – zarządziła, wyciągając z szafki nieszczęsne kozaczki z czarnej skóry.

– To ma być randka w szpitalu? – mruknęłam tylko ironicznie. – Przecież nogi sobie w nich połamię.

Nie wiem, co mnie napadło, gdy je kupowałam. Może spodobały mi się ozdobne klamerki? Bo na pewno nie obcas, który mierzył prawie dziesięć centymetrów. Włożyłam je tylko dwa razy: raz w sklepie, drugi raz w domu. Gośka jednak nie chciała mnie słuchać. Wystrojoną w płaszczyk, spódniczkę do kolan i kozaki, wypchnęła za drzwi. Wypchnęła! Za drzwi mojego mieszkania! Jej bezczelność nie miała granic. Dobrze, że zdążyłam do torebki wcisnąć czasopismo dla kobiet. Będę udawać zaczytaną, a nie desperatkę na randce w ciemno.

Facet miał piękny filmowy uśmiech

O dziwo, udało mi się nie wywrócić w drodze do windy. A nawet dojść do kawiarni. Gośka mi towarzyszyła.

A raczej pilnowała, czy nie zwieję. Przed kawiarnią pożegnała się.

– Powodzenia! – popchnęła mnie w kierunku drzwi. Znowu. Oby nie weszło jej to w nawyk.

– Jasne – mruknęłam.

Westchnęłam ciężko. Trudno. Przynajmniej kawę wypiję sobie w spokoju. Albo może gorącą herbatę. Parzyli tu przepyszny karmelowy czaj. Weszłam do kawiarni, bo co miałam zrobić? Gośka pożegnała się, ale stała przed kawiarnią i obserwowała, czy wchodzę do środka. Zostawiłam płaszcz w szatni i ruszyłam w stronę sali. Na szczęście świeciła pustkami. Domniemanego adoratora ani śladu. Uspokojona, zamówiłam herbatę i usiadłam przy stoliku w kącie. Wyjęłam z torebki gazetę i zaczęłam czytać. Ploteczki, informacje z życia celebrytów. Na kilka chwil przenosiłam się w ich świat. Kelnerka przyniosła zamówienie. Popatrzyłam na nią półprzytomnie. Zamrugałam zdziwiona.
Kelnerka…?

– Pani herbata, proszę – z góry dobiegł mnie miły męski głos.

Nie kryłam zaskoczenia. Przecież zawsze gości obsługiwały tu dwie sympatyczne kelnerki.

– Dzię…kuję – zająknęłam się.

Stojący przy stoliku mężczyzna może nie był przystojny jak model, choć niczego mu nie brakowało, ale miał piękny filmowy uśmiech. Jedni zwracają uwagę nad dłonie, buty albo włosy, ja patrzę na zęby. Może dlatego, że jako dziecko paradowałam z aparatem, a szczękę szorowałam kilka razy dziennie. Po takich przejściach doceniałam ludzi równie starannie dbających o swoje uzębienie. Nie bez znaczenia był również fakt, że pracowałam jako asystentka dentystyczna, i aż za dobrze wiedziałam, że facet ze zdrowymi ładnymi zębami to rzadkość. A teraz jeden z takich unikatów postawił filiżankę z herbatą na moim stoliku i zamiast odejść, stał i uśmiechał się, szczerząc te swoje ładne zęby.

– Ach! – zrozumiałam, że nie uregulowałam rachunku i drżącymi rękami sięgnęłam po torebkę, po czym przez dłuższą chwilę szamotałam się z zapięciem. – Już, już – mruknęłam, widząc, że kelner nie odchodzi.

Wydawał się rozbawiony moimi poczynaniami. Szczególnie kiedy portfel wypadł mi z dłoni i plasnął na podłogę, zasypując ją drobnymi.

– Oj – pisnęłam zawstydzona.

Odsunęłam krzesło i przykucnęłam, żeby pozbierać monety. Pech chciał, że przy okazji zrzuciłam torebkę, z całym mieszczącym się w niej bałaganem. Tylko dziada z babą w środku brakowało. Nie wysypało się wszystko, ale co nieco wypadło, łącznie z tamponami i jakąś starą, zapomnianą, pewnie przeterminowaną prezerwatywą. Policzki paliły mnie tak, że chyba świeciłam jak czerwona latarnia.

– Przepraszam – ze ściśniętego gardła wydobyło się kocie miauknięcie.

Pospiesznie zgarniałam swoje manele z powrotem do torebki. Z góry dobiegł mnie cichy śmiech.

– Herbata jest na koszt firmy – mężczyzna przyklęknął. – Proszę się tak nie denerwować. Zdarza się.

– Ja się denerwuję? Ależ skąd! – skłamałam i sięgnęłam po świecącą dwugroszówkę, ale zamiast na monetę, trafiłam palcami na jego palce.

Przeskoczyła między nami iskra

– Oj, przepraszam! Tak mi się czasem zdarza, jestem naładowana.

Cofnęłam prędko dłoń, patrząc niepewnie na kelnera. Uśmiechnął się kolejny raz. Ale jakoś znacząco. Czy ja powiedziałam: „naładowana”? Czy „napalona”? Boże, nie pamiętam!

– Może ja pozbieram resztę – wskazał głową na monety. – A pani sobie spokojnie usiądzie – zaproponował.

Przytaknęłam prędko. Zerwałam się z podłogi, zapominając, że mam na nogach chybotliwe kozaczki na wysokim obcasie. Na dokładkę od gwałtownego ruchu zakręciło mi się w głowie. Efekt mogłam przewidzieć, ale nie przewidziałam. Zachwiałam się i wymachując rękami, aby złapać równowagę, wylądowałam na mężczyźnie, który jakimś cudem zdążył wstać.

Nie należał do mięśniaków, ale przytrzymał mnie bez trudu. Wpasowałam się miękkim biustem w jego twardy tors i złapałam dłońmi za napięte bicepsy. Było za co łapać… Musiał coś trenować. Sama biegałam na zumbę, dbałam o kondycję. Pan kelner widać też należał do osób, które nie pozwalają sobie na rozlazłość. Niby szczupły, ale silny. Podobało mi się to. Tkwiąc w objęciach obcego faceta, który uratował mnie przed upadkiem, powinnam ponownie oblać się rumieńcem. A ja dywagowałam nad jego umięśnieniem. Sytuacja była tak absurdalna, że zachichotałam.

Mężczyzna zawtórował mi cichym, niskim i diabelnie seksowym śmiechem. Miałam nadzieję, że moja randka nie przyjdzie, bo musiałaby się okazać Bradem Pittem, by przebić pana kelnera. Z prawdziwą niechęcią wyswobodziłam się z jego objęć. To uczucie przyszło tak nieoczekiwanie!

– Bardzo pana przepraszam i dziękuję. Uratował mnie pan przed losem kobiety upadłej – powiedziałam.

– Zawsze do usług – odparł i ująwszy moją dłoń, zgrabnie usadził mnie przy stoliku. – A skoro już mamy za sobą pierwszy kontakt fizyczny, to może się przedstawię – zaproponował z łobuzerskim uśmiechem. – Michał.

– Ola – zrewanżowałam się.

– Wiem – odparł i uśmiechnął się.

Wciąż trzymał mnie za rękę. Może powinnam ją uwolnić, ale jakoś nie miałam na to najmniejszej ochoty. Z dłoni Michała płynął przyjemny prąd. Niewątpliwie coś się między nami budziło… Pasowaliśmy do siebie. Nagle mnie olśniło.

– Ty jesteś moją randką!

– Zgadza się. Gośka szukała lokalu na jakieś spotkanie firmowe. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale na pocieszenie obiecała, że umówi mnie ze swoją przyjaciółką na randkę. Stwierdziła, że byłbym w jej typie, bo jestem szczupły, ale nie chudy, i mam ładne zęby. Reszta zależy ode mnie.

– Boże… – jęknęłam zażenowana. – Co ona ci jeszcze nagadała?

– Gdy zapytałem, czy chodzi o tę rudą rozedrganą dziewczynę, która czasem tu przychodzi, nic więcej nie musiała mówić – uśmiechnął się.

– Rozedrganą? To niby ma być komplement? – oburzyłam się.

– Tak sądzę. Mnie się podoba sposób, w jaki siedzisz, jesz, pijesz. Nigdy nie zastygasz w bezruchu. Zawsze czymś poruszasz, stopą, palcami, ustami, to… słodkie – zaśmiał się.

– Słodkie to są bezy – obruszyłam się, by ukryć wrażenie, jakie zrobiły na mnie jego słowa i intymny śmiech.

Faktycznie byłam nadpobudliwa

– Okej, nie słodkie, urocze.

W moim życiu panuje nudny ład, przyda mi się trochę chaosu, a ciebie ktoś musi pilnować.O tak! Zdecydowanie chciałam, by się mną zaopiekował, i z radością nabałaganiłabym w jego uporządkowanym świecie. To pragnienie pojawiło się tak nieoczekiwanie i było tak silne, że poczułam strach.

– Cudownie, ale kiedy niby mnie widziałeś? – spytałam. – Ja cię nie kojarzę. Sądziłam, że pracują tu tylko kelnerki. Jesteś jakimś podglądaczem?

Znów się uśmiechnął.

– Nie, to moja kawiarnia – odparł.

– Aha! – bąknęłam niezbyt mądrze.

– Mam propozycję – powiedział. – Napij się herbaty, ochłoń, przemyśl sprawę, a ja pozbieram drobne…

Uwinął się szybko, ledwie zdążyłam upić jeden łyk karmelowego czaju. Położył monety na stoliku i usiadł obok.

– I co, spróbujemy?

Chciałam powiedzieć, że przecież nie można żadnej poważnej decyzji podjąć w parę sekund, ale odparłam:

Reklama

– Oczywiście.

Reklama
Reklama
Reklama