Reklama

Niby nikt mnie nie pogania, ale coraz częściej mam wrażenie, że powinienem się już „ustatkować”, „znaleźć tę jedyną” – albo przynajmniej kogoś, kogo można by oficjalnie przedstawić mamie i znajomym. Presja? Może. Ale kiedyś myślałem, że z Olą to będzie na zawsze. Skończyło się dziwnie cicho – żadnych dramatów. Tylko jedno zdanie, które cały czas we mnie siedzi:

Reklama

– Ty nigdy nie byłeś sobą, Marcin. Zawsze próbujesz się dopasować, grać kogoś, kim nie jesteś.

Nie zrozumiałem tego wtedy. Dopiero teraz powoli zaczynam się domyślać, co miała na myśli. Anię poznałem przez znajomych. Mieliśmy iść na wspólną kolację w piątkę, ale dwie osoby w ostatniej chwili odpadły. Zostaliśmy tylko my – trochę jak na randce w ciemno. Ale jak tylko weszła do knajpy, wiedziałem, że to będzie ważny wieczór. Miała w sobie coś nieoczywistego – uśmiechnięte oczy, szary płaszcz i ten lekko zdyszany oddech, jakby wbiegła tu z innego świata. I właśnie wtedy obiecałem sobie, że wszystko musi być idealne.

Jeszcze przed spotkaniem długo wybierałem koszulę – klasyczna biel czy błękit? Stanęło na granatowej, tej z delikatnym wzorem. Kupiłem kwiaty – niezobowiązujące, nie za dużo. Sprawdziłem trzy restauracje, zanim zarezerwowałem tę jedną, z wegetariańskim menu i cichą muzyką. Przećwiczyłem kilka tematów rozmowy: podróże, książki, śmieszne historie z pracy. Byłem gotowy.

Ale już wtedy, patrząc na siebie w lustrze przed wyjściem, czułem, że to nie do końca ja. Jakbym zakładał kostium Marcina-Idealnego. Bo bałem się, że jeśli pokażę prawdziwego siebie – mogę jej nie spodobać się wcale.

Randka „z podręcznika”

Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Czekałem w restauracji kilka minut wcześniej, sprawdzając po raz dziesiąty, czy na pewno zamówiłem stolik w odpowiednim miejscu. W myślach jeszcze raz powtarzałem sobie kilka żartów, które miały zabrzmieć naturalnie. Gdy Ania weszła, wstałem szybko i uśmiechnąłem się szeroko.

– Wyglądasz świetnie – powiedziałem, podając jej krzesło. – Dzięki, że przyszłaś mimo tej deszczowej pogody.

Skinęła głową z lekkim uśmiechem, usiadła i rozejrzała się po sali. Było cicho, kameralnie, dokładnie tak, jak planowałem. Zaczęliśmy rozmowę od bezpiecznych tematów – praca, seriale, podróże. Zadawałem pytania, kiwałem głową, opowiadałem ciekawostki, które wcześniej zapisałem sobie w telefonie. Kiedy mówiłem o tym, jak pewnego razu pomyliłem bagaże na lotnisku, zaśmiała się krótko, ale szybko wróciła do spokojnego tonu.

Czułem, że to wszystko jest poprawne, ale coś między nami nie grało. Ania wydawała się uprzejma, ale zdystansowana. Przenosiła wzrok z mojego talerza na swoje ręce, czasem uśmiechała się uprzejmie, ale nie zadawała pytań. A ja... ja czułem się jak aktor, który pomylił przedstawienie. Starałem się wcisnąć w rolę kogoś, kto wie, jak oczarować kobietę. Ale im bardziej się starałem, tym mocniej miałem wrażenie, że ona to widzi.

Kiedy podeszła kelnerka i zapytała, czy chcemy deser, spojrzałem na Anię z pytającym wzrokiem. Pokręciła głową. Uśmiechnąłem się, choć czułem, jak cały ten wieczór zaczyna mi ciążyć. Pod restauracją pożegnaliśmy się grzecznie. Uścisk dłoni był szybki, niemal niezręczny, jakbyśmy oboje nie chcieli przeciągać tej chwili. Zanim odjechała, jeszcze raz uśmiechnąłem się w jej stronę. Nie odwzajemniła uśmiechu. Wracałem pieszo, powoli. Myślałem tylko o jednym. Czy ja naprawdę chciałem, żeby ona mnie polubiła, czy po prostu zależało mi na tym, by dobrze wypaść?

Jesteś fajnym facetem, ale chyba nie dla mnie

Następnego dnia długo nie zaglądałem do telefonu. Udawałem, że nie zależy mi na żadnej wiadomości. Chodziłem po mieszkaniu, robiłem pranie, wyciągałem książkę, ale niczego nie potrafiłem dokończyć. W końcu zerknąłem na ekran. Była tam. „Cześć Marcin. Dziękuję za wczoraj. Chciałam tylko powiedzieć, że to było bardzo miłe, ale… jakoś czułam się spięta. Wydajesz się świetnym facetem, naprawdę się starałeś, tylko… nie wiem. Chyba potrzebuję czegoś bardziej swobodnego. Prawdziwego. Bez napięcia.”

Przeczytałem to trzy razy. Zamiast złości, poczułem ulgę. Przez moment siedziałem w ciszy, a potem napisałem: „Dziękuję, że napisałaś. To było fair. I masz rację. Nie byłem sobą. Próbowałem udowodnić, że jestem kimś, kto może ci się spodobać. Wymyśliłem sobie plan na ten wieczór, jakbym miał coś wygrać. A przecież nie o to chodzi. Prawdę mówiąc... zapomniałem, jak się po prostu rozmawia.”

Kliknąłem „wyślij” i oparłem się o krzesło. Przez kilka minut tylko siedziałem i czułem, jak coś we mnie cichnie. Dotarło do mnie, że podobnie było w poprzednich związkach. Zawsze chciałem być tym lepszym, spokojniejszym, mądrzejszym. Zakładałem kolejne wersje siebie jak koszule – tylko po to, żeby przypodobać się drugiej osobie. Zastanowiłem się, dlaczego właściwie tak bardzo się boję, że ktoś mnie pozna takim, jakim jestem. Może dlatego, że sam do końca nie wiem, kim jestem. Ale tym razem nie chciałem się już zgrywać. Coś we mnie pękło. I po raz pierwszy od dawna poczułem, że nie muszę walczyć o nic więcej.

Druga szansa

To Ania napisała pierwsza. Krótkie: „Hej. Może jednak kawa? Bez scenariusza.”. Nie musiałem się długo zastanawiać. Odpisałem tylko: „Chętnie. Park, jutro?”. Usiedliśmy na ławce pod starym klonem. Było ciepłe popołudnie. Tym razem nie miałem żadnych przygotowanych tematów. Nie założyłem nawet tej granatowej koszuli, tylko zwykły t-shirt i bluzę. Zamiast kwiatów kupiłem sobie wodę i dwa banany. Jeden podałem Ani.

– Myślałam, że dzisiaj będzie kawa. – powiedziała z uśmiechem.

Przez chwilę po prostu siedzieliśmy, patrząc na przechodzących ludzi. Potem zaczęliśmy rozmawiać. O niczym konkretnym. Ona wspomniała, że ma psa, który szczeka tylko na rowerzystów. Ja opowiedziałem o tym, jak kiedyś prawie dostałem mandat za jedzenie drożdżówki w autobusie. Śmiała się. I ja też się śmiałem – nie dlatego, że chciałem wypaść zabawnie, tylko dlatego, że naprawdę było mi lekko. Z czasem rozmowa zeszła na temat naszej pierwszej randki. Nie musieliśmy niczego udawać.

– Już po pięciu minutach wiedziałam, że się stresujesz – powiedziała. – Byłeś taki... uprzejmy, aż za bardzo.

– Przećwiczyłem wszystko. Dosłownie wszystko. Miałem nawet w głowie kilka żartów i anegdot, w razie gdyby było nudno.

– Wyszło jak castingi do reklamy. I miałeś tę koszulę... – spojrzała na mnie porozumiewawczo.

– Tak. Właśnie tę, którą zawsze zakładam, gdy chcę zrobić dobre wrażenie. Moja była mówiła, że dobrze w niej wyglądam. Ona też mówiła, że gram. Że nigdy nie wie, który Marcin jest prawdziwy. I może miała rację. Ale teraz... teraz chcę zobaczyć, co będzie, jak przestanę grać.

Ania przez chwilę nic nie mówiła. Patrzyła na mnie spokojnie.

– No to zobaczmy.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę w ciszy. Nie była niezręczna. Po prostu... była. I to też było dobre.

Bez masek

Spacerowaliśmy długo wśród drzew. Nie spieszyliśmy się. Mieliśmy cały czas świata, a przynajmniej tak to wtedy czułem.

– Czasem mam ochotę wrzasnąć komuś prosto w twarz, że nie jestem taka grzeczna, jak myśli – powiedziała nagle Ania, nie patrząc na mnie.

– Wszyscy mają mnie za tę miłą, poukładaną, co zawsze dziękuje i nikomu nie podskakuje. Ale to nie cała ja.

– A jaka jesteś?

Zastanowiła się chwilę.

Lubię prowokować, śmiać się z głupot, czasem po prostu nie mieć racji. I męczy mnie, jak próbuję wszystkim się podobać.

– To mamy coś wspólnego – odpowiedziałem cicho. – Tylko że ja już nie wiem, kto we mnie się komu próbował podobać.

Przyjęła to bez oceny. Po prostu przyjęła. I to mnie uspokoiło. Nie czułem potrzeby mówić dużo. Nie siliłem się na mądrości. Po raz pierwszy nie miałem wewnętrznego monologu pełnego pytań: „Jak wypadam?”, „Czy jej się podobam?”, „Czy to dobrze, że milczę?”. W pewnym momencie nasze dłonie się spotkały. Najpierw przypadkiem, jakby mimochodem. Potem została już tylko jedna – wspólna, spleciona. Szliśmy tak w ciszy, obok siebie. Patrzyłem na jej profil, na lekko uniesiony kącik ust, który nie był ani uśmiechem, ani grymasem. Tylko spokojem. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim murku. Usiadła pierwsza, ja obok. Spojrzała na mnie.

– Zastanawiałam się, czy w ogóle się jeszcze odezwiesz.

– Ja też. Ale nie dlatego, że nie chciałem. Bałem się, że jak znowu zacznę udawać, wszystko się rozpadnie.

– To nie zaczynaj. Po prostu bądź.

Spojrzałem jej w oczy. Nie spuszczała wzroku. Nie było w tym napięcia, tylko jakaś cicha zgoda. Bliskość bez planu. Cisza, która nie domagała się wypełnienia. Została z nami aż do zmierzchu.

Nareszcie prawdziwy ja

Kiedy wróciłem do mieszkania, wcale nie czułem się jak po randce. Nie miałem wrażenia, że coś zdobyłem ani że coś straciłem. Usiadłem na kanapie, zapaliłem tylko jedną lampkę, a reszta pokoju tonęła w półcieniu. Patrzyłem w przestrzeń i próbowałem zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Nie umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Nie padły żadne deklaracje. Nawet nie przytuliliśmy się na pożegnanie. Ale w tej spokojnej ciszy, gdy nasze dłonie leżały obok siebie, czułem więcej niż przez wszystkie te wieczory, kiedy starałem się komukolwiek przypodobać.

Może to nie będzie wielka historia. Może jeszcze się nie uda. Ale coś we mnie się przesunęło. Jakby po raz pierwszy ktoś zobaczył mnie takim, jakim jestem naprawdę – trochę chaotycznym, trochę niepewnym, zbyt cichym, zbyt wycofanym. I mimo to – został. Zawsze wydawało mi się, że trzeba kogoś przekonać. Przemyśleć, jak wypaść, jak brzmieć, jak wyglądać. A teraz? Teraz poczułem coś zupełnie innego. Chciałem, żeby ona mnie polubiła.

Nie przekonała się do mnie, nie oceniła jako dobry wybór. Po prostu – żeby mnie polubiła. Tego chłopaka, który kupuje banany zamiast kwiatów i nie potrafi się wygadać, kiedy powinien. Położyłem się na łóżku i w końcu niczego nie analizowałem. Nie miałem w sobie niepokoju. Była tylko jedna myśl. Powtarzała się jak rytm. Nie chciałem cię do siebie przekonać. Chciałem, żebyś mnie polubiła. I może po raz pierwszy – dałem sobie na to szansę.

Marcin, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama