Reklama

Nigdy nie powiedziałem ojcu, że studiuję malarstwo. Wynajmuję pokój na Pradze, w kamienicy, gdzie w zimie czuć dym z pieca, a latem wszystko lepi się od farby. Wmawiam rodzicom, że to „bliżej firmy”, że „tak będzie wygodniej”. Ale prawda jest inna – uciekłem. Od ich domu, od ojca, od jego wizji na moje życie.

Reklama

Ojciec widzi we mnie dziedzica. Kogoś, kto włoży kiedyś jego marynarkę i poprowadzi transportową firmę dalej. A ja... ja chcę malować. Studiuję w tajemnicy, żyjąc w dwóch światach. W dzień – Janek, odpowiedzialny syn, który „myśli o przejęciu interesu”. Wieczorem – Janek, student malarstwa, który przemyca szkicownik w teczce i marzy, żeby kiedyś wystawiać w galerii.

W dzieciństwie rysowałem po kartonach. Ojciec wtedy mówił: „ładne, ale weź coś pożytecznego porób”. I tak zostało. W jego oczach jestem zlepkiem niewykorzystanych oczekiwań, projektem do poprawki. Kamil – starszy brat – kiedyś też próbował się wyrwać. Uciekł do Norwegii i nie wraca. Ja nie miałem odwagi. Jeszcze nie. Każdego dnia udaję. I wiem, że długo tak się nie da.

Kłótnia z ojcem

– Znowu cię nie było w biurze. Marek mówił, że miałeś coś załatwić z dokumentacją dla logistyki, a telefon wyłączony – głos ojca był spokojny, ale w tej ciszy było coś duszącego.

Stałem w kuchni, z kubkiem zimnej kawy w ręku, jak dzieciak przyłapany na kłamstwie.

– Miałem... miałem zajęcia... – palnąłem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.

Ojciec zmrużył oczy. – Jakie zajęcia?

Zaciąłem się. W głowie szum. Odpowiedź, która miała zakleić całą prawdę, nie przyszła.

– Janek, co to ma być, ty mnie robisz w balona? – warknął. – Co ty sobie myślisz, że ta firma będzie na ciebie czekać? Że możesz się tak wymigiwać?

– Może nie chcę tej firmy! – wyrwało mi się. – Może nigdy nie chciałem!

Zamarł. Jego twarz nagle opustoszała.

– Co ty powiedziałeś?

– Nie chcę tej firmy. Nigdy nie chciałem. Nie obchodzi mnie transport, nie obchodzi mnie rozpiska kursów, nie obchodzi mnie Marek i jego logistyka. Mam dość udawania, że mi zależy!

Przez chwilę sądziłem, że krzyknie. Albo rzuci kubkiem. Ale nie. Stał tylko. I patrzył na mnie jak na coś, co się właśnie zepsuło i nie da się już naprawić.

– Wiedziałem – powiedział cicho. – Wiedziałem, że coś ukrywasz.

Wtedy coś we mnie pękło. Bo to nie była złość. To był zawód. Taki, który ścina z nóg.

– Co wiesz? – spytałem ostrożnie, już ciszej.

Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni, zostawiając za sobą ciszę gęstszą niż krzyk. Stałem tam jeszcze chwilę, z sercem dudniącym w skroniach. I z pytaniem, które dudniło mi w głowie: Czy on wie, że studiuję malarstwo?

Konfrontacja z matką

Zadzwoniłem do niej tego samego wieczoru.

– Mamo, mogę wpaść na chwilę?

– Coś się stało?

Chcę tylko pogadać. Na chwilę.

Otworzyła drzwi. Pachniało herbatą i jakąś maścią na ból stawów. Uśmiechnęła się niepewnie, jak zawsze, gdy nie wiedziała, z kim właśnie będzie rozmawiać – z „grzecznym Jankiem”, czy z tym, który ma w oczach wściekłość.

– Ojciec powiedział ci coś? – rzuciłem od razu.

Zmieszała się.

– Nie wiem, o co pytasz...

– Mamo, przestań. Coś się dziś wydarzyło i czuję, że on coś wie. O mnie. O tym, że... że nie robię tego, czego on chce.

Usiadła ciężko przy stole. Spojrzała na mnie z tym swoim cichym zmęczeniem. – Janek... Andrzej od jakiegoś czasu się domyśla. Że nie jesteś „tam”, gdzie powinieneś. Ale nie mówił nic wprost.

– A ty? Ty też się domyślasz? – zapytałem.

Zamilkła. Potem skinęła głową.

– Boisz się mu powiedzieć, prawda? – spytałem, ostrzej niż zamierzałem.

– Ja... nie wiem, co powiedzieć. Nie chcę być między wami.

– Ale jesteś. Zawsze byłaś. Tylko nigdy po mojej stronie – wyrzuciłem.

Drgnęła.

– To nie tak... Ja po prostu... on całe życie myślał, że ty przejmiesz firmę...

– A ja całe życie udawałem, że to możliwe – przerwałem. – Wiesz, co to znaczy malować coś, co czujesz, a potem to chować, żeby nikt się nie dowiedział?

Zaczęła płakać. Tak jak wtedy, gdy Kamil wyjechał. Jak wtedy, gdy ojciec trzaskał drzwiami, a ona milczała. Zacisnąłem pięści. I pomyślałem: znowu jestem sam.

Podsłuchana rozmowa rodziców

Nie mogłem spać. W mieszkaniu rodziców zawsze czułem się jak widmo. Wyszedłem do kuchni po wodę, bezszelestnie, jak kiedyś, gdy wracałem po nocnym malowaniu w parku Skaryszewskim. Wtedy też nikt nie mógł wiedzieć, że byłem gdzieś, gdzie nie powinienem. I wtedy ich usłyszałem.

– Janek nie chce tej firmy. – Głos ojca był cichy, zrezygnowany.

– Andrzej... nie mów tak, może to tylko chwilowe... – Matka, jak zwykle, próbowała łagodzić.

– On ją olewa. Marek mówi, że nie pojawia się od tygodni. Kłamie. Wykręca się. Ja już wiem. Już wszystko wiem.

Zamarłem. Stałem w półcieniu, dłoń z szklanką zamarła mi w powietrzu.

– Wiedziałeś?

Od kiedy znalazłem te jego rysunki. Schował w piwnicy. Jacyś ludzie bez twarzy, farby, szkicowniki. I te papiery z akademii.

Zapiekło mnie za mostkiem. Czyli jednak. Przeczytał. Zobaczył wszystko. Moje życie, moje „nie dla ciebie”.

– A może to nic złego? – Matka mówiła łamiącym się głosem. – Kamil też nas zawiódł... może Janek po prostu...

– Nie chcę stracić drugiego syna – przerwał jej ojciec.

I wtedy nie wytrzymałem. Wszedłem do kuchni.

– Za późno, tato. Wszystko słyszałem.

Ojciec zamarł. Patrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy.

– Więc już wiesz. Studiuję malarstwo. I nie mam zamiaru przejmować twojej firmy.

– Ty... – zaczął, ale mu przerwałem.

– Lepiej powiedz, co zamierzasz z tym zrobić.

Cisza. Matka zaczęła płakać. Ojciec spuścił głowę. A ja pierwszy raz poczułem, że to ja mam kontrolę. Choć bolało. Bardziej niż się spodziewałem.

Chcę być artystą

Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Talerze postawione jakby od niechcenia. Zupa była niemal zimna. Ojciec patrzył w jeden punkt. Matka miażdżyła chleb w dłoni. Ja siedziałem naprzeciwko nich – napięty, gotowy na kolejne uderzenie.

– Studiujesz malarstwo – odezwał się w końcu ojciec. Bez pytania. Bez tonu. Stwierdzenie faktu.

– Tak.

– I nie zamierzasz nic z firmą?

– Nie – odpowiedziałem spokojnie. – Nie chcę tego życia.

Kiwnął głową. Wciąż bez spojrzenia. Potem odłożył łyżkę.

– Wiesz, Janek... jesteś moim synem. Ale mnie zawiodłeś.

Zrobiło mi się zimno. Nie przez słowa – przez to, jak spokojnie je wypowiedział. Jakby mówił o niespełnionym kontrakcie. O błędzie w fakturze.

– Kamil nas zostawił. Myślałem, że ty będziesz inny – dodał.

– Nie zostawiłem was. Próbuję tylko żyć po swojemu – warknąłem.

– Żyć po swojemu? Na cudzy rachunek? Udając? Kłamstwem? – teraz podniósł głos. – Studiujesz w tajemnicy. Chowasz się po kątach. I chcesz, żebym to szanował?

– Chcę, żebyś mnie zobaczył – wybuchłem. – Mnie, nie projekcję! Nie firmowego klona!

Matka już płakała. Ojciec patrzył na mnie z takim zawodem, że chciałem stamtąd uciec.

– Nie jesteś stworzony do bycia artystą – powiedział w końcu. – Jesteś słaby.

Zatkało mnie. Podniosłem się z krzesła.

– Dziękuję za obiad – syknąłem. – Nie martw się. Zniknę ci z oczu, jak Kamil. Może tak jest łatwiej.

Zostawiłem ich tam. I wyszedłem. Nie wiedząc, gdzie iść. Włóczyłem się godzinami. Po głowie tłukły mi się jego słowa. Słaby. A jednak... czułem coś innego. Coś, co można pomylić z wolnością.

Czuję się sobą

Pociąg do Gdańska jechał ponad pięć godzin. Nie uprzedzałem Kamila, że przyjadę. Po prostu stanąłem pod jego klatką z plecakiem i ciężkim sercem.

– No, nie wierzę... – powiedział, gdy otworzył drzwi. Zmarszczył brwi. – Co się stało?

– Wszystko.

Wpuścił mnie do środka. Kawalerka była ciasna, ale pełna światła i ciszy. Pachniało farbą, kawą i czymś... spokojnym. Jakby nikt tu nie musiał niczego udawać.

– Ojciec wie – rzuciłem, gdy usiedliśmy przy stole. – Że studiuję. Że nie chcę tej firmy. Wszystko się wydało.

Nie zdziwił się.

– I co, dramat?

– W zasadzie tak.

Westchnął. – Wiesz, dlaczego wyjechałem?

– Bo miałeś dość?

– Nie. Bo któregoś dnia spojrzałem w lustro i nie poznałem siebie. Myślałem: „jeszcze chwilę i obudzę się z żoną, dzieckiem i tirem w garażu, jak ojciec”. I co? Nawet nie wiem, czy tego chcę. Ale wiem, że nie chcę jego życia.

Patrzyłem na brata i pierwszy raz poczułem, że ktoś naprawdę mnie rozumie.

– A teraz? Nie tęsknisz?

– Tęsknię. Ale już za czymś innym. Za tym, żeby mieć z nimi relację bez tego całego dziedziczenia. Bez warunków.

Zamilkliśmy.

– I co teraz robisz? – spytałem.

– Sklejam modele samolotów, maluję ściany, robię zdjęcia ludziom na plaży. I... jakoś żyję.

Uśmiechnął się.

Ty też możesz. Ale musisz przestać czekać, że ojciec cię pochwali. Bo nie pochwali.

Spojrzałem na niego. I zrozumiałem. Nie będę synem, jakiego on chciał. Ale może mogę być sobą. Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze z nim usiądę przy jednym stole. Czy wybaczy. Czy ja wybaczę. Ale wiem jedno: już nie kłamię. Nie udaję. Nie próbuję być synem z jego marzeń. Teraz jestem tylko sobą. A to i tak więcej, niż miałem wcześniej. Siedzę sam w pokoju pełnym farby, dłonią rozmazuję czerń na płótnie. To nie jest szczęśliwe zakończenie. Ale jest prawdziwe. I moje.

Janek, 22 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama