„Rodzice pękali z dumy, gdy wydali mnie dobrze za mąż. Nie wiem, jak spojrzeć im w oczy i wyznać, co zrobiłam”
„Ostatnio tata zaproponował, żebym wpadła w weekend. Skłamałam, że mam za dużo pracy. Prawda jest taka, że nie potrafię tam pojechać i patrzeć im w oczy. Za każdym razem, gdy słyszę w telefonie ich głos, czuję ukłucie winy. Mam trzydzieści cztery lata i nie potrafię powiedzieć im, że nie jestem już mężatką”.

- Redakcja
Od tamtej rozmowy minęło już siedem miesięcy, a ja wciąż nie powiedziałam im prawdy. Każdego dnia budzę się w tym samym mieszkaniu, w tej samej ciszy, która wieczorami zjada mnie od środka. Po rozwodzie wszystko jakby się rozmyło – znajomi zniknęli, rutyna stała się moją towarzyszką, a kontakt z rodzicami ograniczyłam do telefonów raz na tydzień. Zazwyczaj odbiera tata. Pyta, jak praca, czy jadłam, i kończy rozmowę czymś w stylu: „To ucałuj Marcina”.
Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam odpowiadać automatycznie: „Ucałuję”. Nie wiem, co mnie powstrzymuje, by wyznać im prawdę. Może to wcale nie lęk, tylko coś bardziej skomplikowanego – niechęć do ich reakcji, strach przed ciszą, jaka mogłaby po tym zapaść. Zawsze byli mili. Ale nigdy nie rozmawialiśmy szczerze na trudne tematy. Nie, tego nigdy nie było.
Ostatnio tata zaproponował, żebym wpadła w weekend. Skłamałam, że mam za dużo pracy. Prawda jest taka, że nie potrafię tam pojechać i patrzeć im w oczy. Za każdym razem, gdy słyszę w telefonie ich głos, czuję ukłucie winy. Mam trzydzieści cztery lata i nie potrafię powiedzieć im, że nie jestem już mężatką. Pamiętam, jak jeszcze parę lat temu przyjeżdżaliśmy do nich razem. Mama robiła rosół z makaronem własnej roboty, a tata wyciągał z barku nalewkę. Wtedy było łatwiej – był ktoś, kto trzymał mnie za rękę. Teraz… jestem tylko ja. I to milczenie między słowami.
Telefon od ojca
Telefon zadzwonił późnym popołudniem, kiedy kończyłam poprawiać prezentację dla klienta. Na wyświetlaczu – „Tata”. Odebrałam bez wahania, choć odruchowo już zaczęłam układać w głowie gotowe zdania.
– No cześć, córeczko. Przeszkadzam?
– Nie, nie. Pracuję z domu, mam luźniejszy dzień – skłamałam bez większego wysiłku.
Tata opowiadał przez chwilę o tym, jak walczył z przeciekającym kranem w łazience. Potem wspomniał coś o nowym sąsiedzie z góry, który ponoć grał na gitarze. Słuchałam, przytakując co jakiś czas. Znałam już ten rytm rozmów. Wreszcie padło pytanie:
– A co słychać u Marcina?
Zamarłam. Na ułamek sekundy wstrzymałam oddech. Palce zsunęły mi się z klawiatury, wzrok uciekł gdzieś za okno. Odpowiedź przyszła szybko, jakby miała już gotowy scenariusz.
– Wszystko dobrze – powiedziałam. – Właśnie wyszedł na spacer.
– To fajnie. Dobrze, że ma trochę ruchu. To do usłyszenia, Basiu. Trzymajcie się.
– Pa, tato – szepnęłam i odłożyłam telefon.
Siedziałam tak jeszcze dłuższą chwilę. Cisza w mieszkaniu była nagła i lepka. Zerknęłam na telefon, jakby miał mi coś jeszcze powiedzieć, coś wyjaśnić. Wiedziałam, że skłamałam. Ale to nie było tylko kłamstwo – to było całe przedstawienie, którego grałam nieprzerwanie od miesięcy. Zaczęłam analizować każde jego słowo. Powiedział: „co słychać u Marcina”, nie: „jak wy się macie”, ani „jak wam razem”. Czy to było przypadkowe? Czy on coś podejrzewał? Czy to była próba?
A może wiedział i czekał, aż sama powiem? Poczułam znajome uczucie, jakby wstyd wymieszany z żalem. Ile jeszcze razy zamierzam udawać? Ale zaraz potem pojawiła się inna myśl – może on naprawdę nie chce wiedzieć. Może dla niego łatwiej jest trwać w tej wersji, którą mu podałam. W której wszystko jest w porządku, dom jak z obrazka, uśmiechnięta córka i idealny zięć.
Rozwód to porażka, prawda?
Anka przyszła z butelką wina i siatką z serami pleśniowymi, chociaż mówiłam jej, że nie mam apetytu. Rozsiadła się na kanapie jak u siebie, zrzuciła buty, wyciągnęła nogi na stolik i westchnęła.
– No i jak tam? – zapytała, nalewając nam po lampce. – Pracujesz dalej po nocach, czy już trochę odpuściłaś?
Wzruszyłam ramionami, ale nie odpowiedziałam. Zresztą nie czekała na to. Włączyła jakąś muzykę z telefonu, cicho, ledwo słyszalnie, a potem usiadła bliżej i spojrzała na mnie uważnie.
– Jesteś coraz chudsza. I jakby mniej... obecna.
– Nie przesadzaj – mruknęłam.
– No to może wreszcie mi powiesz, dlaczego ty im w ogóle nie powiedziałaś?
Zanim zdążyłam pomyśleć, słowa same wyszły z moich ust.
– Bo... bo chyba nie chcieli wiedzieć. – Bo mama zawsze mówiła, że „miłość to odpowiedzialność”, a tata się martwił, jak nie miałam pracy. A ja nie chciałam ich martwić kolejną porażką. Bo przecież rozwód to porażka, prawda?
Anka tylko patrzyła. Nie przerywała.
– I... bo jakoś... jakoś tak wyszło. Najpierw nie powiedziałam, bo było zbyt świeżo. Potem uznałam, że może lepiej będzie, jeśli wszystko najpierw sama ogarnę. A potem... było już za późno. Co miałam im powiedzieć? Że przez pół roku udawałam?
– Przez pół roku? Basia, to już prawie rok.
Nie odpowiedziałam.
– Bo cię nigdy nie słuchali, tylko oceniali – powiedziała spokojnie. – Zawsze trzeba było być tą uśmiechniętą córką. Ładną, grzeczną, bezproblemową. A ty się tego trzymałaś jak kotlet panierki.
– Ale to przecież nieprawda – zaprotestowałam słabo. – Oni mnie kochają. Zawsze byli dla mnie dobrzy. Nigdy nie podnieśli głosu.
– Może – przyznała. – Ale nie widzą cię. Nie chcą widzieć. Tylko tą wersję, w której wszystko gra. Wszystko poukładane. A jak coś się psuje, to lepiej przemilczeć. Może samo się naprawi.
Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Sięgnęłam po lampkę, wypiłam łyk, potem drugi.
– Wiesz... – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – Czasem się zastanawiam, czy ja w ogóle potrafię być słaba przy nich. Czy ja kiedykolwiek pozwoliłam sobie przy nich zapłakać. Albo powiedzieć, że coś mi nie wychodzi.
– Nie – odpowiedziała Anka. – Bo zawsze miałaś być dzielna. I cicha. Taką cię wychowali. A ty po prostu robisz to dalej.
Usiadłam obok niej, bliżej niż zwykle. Nie chciałam płakać, ale nie miałam już siły się powstrzymywać. Anka mnie przytuliła, jakby wiedziała, że nie trzeba mówić już nic więcej. Milczenie też potrafi być prawdą.
Podróż do domu
Nie spałam prawie całą noc po rozmowie z Anką. Przekładałam się z boku na bok, przewijałam w głowie zdania, które mogłabym wypowiedzieć, gdyby zapytali. Ale nigdy nie pytali wprost. W końcu wstałam przed świtem, zaparzyłam kawę, wzięłam długi prysznic i zaczęłam pakować torbę. Postanowiłam pojechać do nich. Droga minęła mi na półprzytomnym autopilocie. Las za oknami pociągu zmieniał się w pola, potem w osiedla, wreszcie w znajome bloki. Na dworcu czekał tata. Machał z daleka i uśmiechał się, jakby wszystko było po staremu.
– No chodź, córeczko – powiedział i zabrał mi torbę z ręki. – Mama zrobiła twój ulubiony makaron z serem. Tylko nie mów, że przeszłaś na dietę.
– Nie przeszłam – odpowiedziałam cicho. – Jem normalnie.
W domu wszystko pachniało jak kiedyś. Mama w fartuchu, kot zwinięty na parapecie, ciepło, którego od dawna nie czułam. Zjedliśmy obiad, rozmawialiśmy o pogodzie, o pracy sąsiadki z góry, o tym, że nowe lampy w kuchni źle rozpraszają światło. Nikt nie zapytał o Marcina. Przez chwilę pomyślałam, że może jednak niczego się nie domyślają. Aż do kolacji. Siedzieliśmy przy stole, mama kroiła chleb, a tata nagle rzucił:
– W wakacje możecie wpaść razem, jak zawsze. Może nad jezioro? Marcin lubi tam jeździć, nie?
Nie odpowiedziałam. Chyba nawet nie drgnęłam. Słyszałam, jak nóż przesuwa się po desce do krojenia, jak wskazówki zegara tykają w kuchni. Potem rozmowa potoczyła się dalej, jakby nic się nie stało. Po kolacji zamknęłam się w pokoju, w którym kiedyś spałam jako nastolatka. Usiadłam na łóżku, ale nie zapaliłam światła. Przez uchylone drzwi słyszałam rozmowę z kuchni.
– Myślisz, że wszystko u niej w porządku? – zapytał tata.
– Jakaś inna się zrobiła – odpowiedziała mama po chwili. – Cicha, ale nie taka jak zwykle. Trochę jakby... nieobecna.
– Może nie nasza sprawa. Jak będzie chciała, to powie – dodała cicho.
Podniosłam się powoli. Przeszłam przez korytarz i stanęłam w drzwiach kuchni. Oboje zamilkli, gdy mnie zobaczyli. Patrzyli z oczekiwaniem, ale też niepewnością.
– Nie. Nie wszystko jest dobrze – powiedziałam. Głos mi się trząsł. – Rozwiodłam się. Już dawno.
– Dlaczego nam nie powiedziałaś? – zapytał cicho tata.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Bałam się. Albo... nie umiałam. Sama nie wiem. Bo było mi wstyd.
Stałam, nie ruszając się z miejsca. A oni patrzyli na mnie tak, jakby zobaczyli mnie pierwszy raz od lat.
Cisza przy stole
Usiedliśmy przy kuchennym stole. Mama bez słowa postawiła przed nami herbatę. Nikt nie pił.
– Myśleliśmy, że skoro nie mówisz, to nie chcesz – powiedział tata, patrząc w blat. – Nie chcieliśmy na Ciebie naciskać.
– Tak, woleliśmy się nie narzucać – dodała mama. – Może to błąd.
– Przez to czułam się, jakbym musiała udawać – odpowiedziałam. – Jakbyście chcieli tylko tę wersję mnie, która się uśmiecha i mówi, że wszystko gra.
Mama odwróciła wzrok. Ojciec westchnął, jakby próbował coś zrozumieć, ale nie umiał zapytać.
– To nie był dramat – powiedziałam spokojnie. – Rozeszliśmy się. Cicho. Po prostu... przestaliśmy być razem. Nie chciałam was zawieść. I sama siebie też. – Nie chcę, żebyście czuli się winni – dodałam. – Ale chciałam, żebyście wiedzieli.
Zapadła cisza. Nie było krzyku, płaczu, tylko to dziwne uczucie, jakby wszyscy byli w tym samym pokoju, ale nie potrafili do siebie dojść.
Barbara, 35 lat
Czytaj także:
- „Rozwiodłam się z mężem, ale wciąż mieszkamy razem. Nie mogę patrzeć, jak migdali się z nową dziewczyną”
- „Po rozwodzie znalazłam miłość na nowo, ale srogo się zawiodłam. Mój były postanowił mnie ukarać”
- „Myślałam, że po rozwodzie moje życie się skończyło. Dziś żałuję, że nie miałam odwagi, by wcześniej zawalczyć o siebie”