Reklama

Z zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. Miałam męża, który nigdy nie zapominał o rocznicy ślubu, dwoje dzieci, które dobrze się uczyły i co niedzielę siadały z nami do obiadu, mieszkanie z balkonem pełnym pelargonii, wspólne wakacje nad jeziorem, kolacje przy kuchennym stole. Razem na wywiadówki, razem do IKEA, razem planowaliśmy święta. Kamil był kolegą Marka z biura – taki z tych, co potrafią rozbawić każdego, nawet gdy opowiadają o fakturach. Spotkaliśmy się na jednej z firmowych imprez. Marek się śmiał z jego żartów, a ja nie mogłam przestać patrzeć. Kamil wiedział, że jestem żoną Marka, a mimo to, tydzień później napisał: „Szkoda, że nie zdążyliśmy dłużej pogadać tamtego wieczoru”.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam żyć w dwóch światach. Rano śniadania, zakupy, odkurzanie. Wieczorem – SMS-y spod koca, wymówki, że idę „na jogę”. I spotkania. Krótkie, intensywne. Kamil nie pytał o moje dzieci, ja nie pytałam, czy ma kogoś. To nie miało znaczenia.

Najgorsze było to, że wtedy czułam się żywa. Przez te dwie godziny raz na tydzień, gdy jego ręce przesuwały się po mojej talii, a oddech urywał się na moim ramieniu – byłam nie matką, nie żoną, nie sąsiadką z bloku, ale kobietą, której ktoś pragnął.

– Iwonka… nie wiem, jak ty to robisz, ale wariuję, gdy cię nie ma – szeptał, wtulając się we mnie.

Wpadłam po uszy

Czasem, wracając do domu, zatrzymywałam się pod drzwiami. Wdychałam zapach pieczonego kurczaka na klatce i miałam ochotę uciec, zniknąć na zawsze. Innym razem pragnęłam, by to wszystko runęło. Bo ile można balansować między dwoma światami?

Weszłam do kuchni, kiedy Marek nakładał na talerze kluski z gulaszem. Pachniało dobrze, domowo, tak jak powinno pachnieć. On zawsze dbał, żeby obiad był na czas. Ja z kolei udawałam, że wszystko inne też jest tak, jak powinno.

– Siedźcie prosto, nie jedzcie tak łapczywie – upomniał dzieci, kiedy usiadłam. – Mama zaraz do nas dołączy, prawda?

Skinęłam głową, choć wcale nie byłam głodna. Zmusiłam się, żeby wziąć widelec do ręki. Miałam wrażenie, że moje ciało robi te wszystkie rzeczy mechanicznie – uśmiech, przeżuwanie, potakiwanie. W środku byłam gdzieś indziej.

– Dobrze poszło w pracy? – zapytał Marek, zerkając na mnie. Nie czekał na odpowiedź, a może nie chciał jej usłyszeć.

– Tak, spokojnie – odpowiedziałam szybko.

Zaskoczył mnie

Zapanowała cisza, którą zakłócał tylko brzęk sztućców. Dzieci przekomarzały się o to, kto zmywa, Marek tylko pokręcił głową i wtedy, jakby mimochodem, rzucił:

– Wiesz, czasem myślę, że cię nie znam. Ale dobrze się ukrywasz, to też coś.

Uniósł szklankę do ust, jakby powiedział właśnie coś o pogodzie. Ja zamarłam z widelcem w połowie drogi do talerza. Patrzyłam na niego i nie mogłam wyczytać z twarzy ani ironii, ani złości. Powiedział to tonem, jakim opowiada się o promocji na ser w markecie. Dzieci tego nawet nie zauważyły. Marek zajął się zmywaniem, a ja siedziałam dalej, choć jedzenie już zdążyło wystygnąć.

Wieczorem, kiedy dzieci zamknęły się w swoich pokojach, usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Obok mnie Marek przeglądał telefon. Cisza była nieznośna, a jednak żadne z nas jej nie przerywało.

On wie? Od jak dawna? Jak długo obserwuje mnie z tym chłodnym dystansem? Czy kiedykolwiek chciał mnie złapać za rękę i zapytać, gdzie jestem, kiedy mówię, że idę na spotkanie z koleżanką? A może od początku grał w to samo co ja – tylko lepiej?

Chciałam go rozgryźć

Rano nie mogłam patrzeć mu w oczy. Ubrałam się w pośpiechu, udając, że się spieszę, choć nie miałam żadnych planów. W pracy nie potrafiłam się skupić. Miałam w głowie jedno zdanie, które rzucił poprzedniego wieczoru. Przekręcałam je w myślach, jakby coś miało się z niego wyłonić. Nie wyłoniło się nic poza narastającym lękiem.

Po południu weszłam do mieszkania i usłyszałam, jak dzieci się śmieją. Marek był w kuchni, gotował. Pachniało tak samo jak zawsze, a ja nagle poczułam, że nie dam rady udawać kolejnego wieczoru. Minęłam ich bez słowa. W sypialni otworzyłam szafę i sięgnęłam po walizkę.

Nie miałam planu. Po prostu wrzucałam ubrania, ładowarkę, kosmetyki. Zatrzymałam się tylko raz, patrząc na zdjęcie dzieci na półce. Potem odwróciłam je tyłem do ściany. Napisałam Kamila. Odpisał dopiero po godzinie: „Wpadnij, ale nie chcę teraz poważnych rozmów”. I wtedy zrozumiałam, że nie mam dokąd pójść. Pojechałam mimo to.

Kiedy otworzył drzwi, wyglądał, jakby nie był specjalnie zdziwiony. W środku było zimno, w lodówce piwo i jogurt, na kanapie koc i jego bluza. Przesiedziałam u niego noc.

– Co z dziećmi? – zapytał raz.

– One i tak wolą Marka – odpowiedziałam, sama nie wierząc w to, co mówię.

Nie próbował mnie zatrzymać. Rano wyszłam pierwsza. Ulice były mokre od nocnego deszczu, niebo niskie. Nie chciałam wracać, ale nie wiedziałam też, dokąd iść. Wróciłam do domu bez walizki. Weszłam cicho. W kuchni pachniało pomidorową, na stole stały trzy talerze. Nie cztery. Marek spojrzał na mnie krótko.

– Dzieci nie chcą cię widzieć.

Usiadłam. Ręce mi drżały. Chciałam coś powiedzieć, zapytać, czy mogę z nimi porozmawiać.

– Nie chcą. Powiedziały, że mają dość – powiedział spokojnie.

Przez moment nie czułam nic. Nie on mnie odrzucił, ale one, moje dzieci. Czułam, jak znika coś, co jeszcze niedawno wydawało się pewne. Marek nalał zupę do talerzy i wyszedł z kuchni. Zrozumiałam wtedy, że nie wróciłam do domu. Wróciłam do miejsca, gdzie nikogo już nie obchodziłam.

Zrozumiałam swój błąd

Dni mijały. Rano wstawaliśmy jak zwykle, każde o swojej porze. Marek robił śniadanie dzieciom, ja chowałam się w pokoju. Gdy wychodzili, siadałam przy stole. Czasem kot wskakiwał na krzesło obok, jedyny, który jeszcze mnie zauważał.

Próbowałam się jakoś wpasować. Zaproponowałam wspólny film – nikt nie odpowiedział. Zrobiłam kolację – nie przyszli. Zaczęłam się czuć jak ktoś, kto pomylił adres i nie ma odwagi zapytać, czy może zostać.

Nie było awantur, płaczu, wybuchów. Była obojętność. To bolało bardziej niż wszystko inne. Marek patrzył na mnie z dystansem, rozmawialiśmy tylko o tym, co konieczne. Dzieci nie pytały mnie o nic, nawet już nie patrzyły w moją stronę. Dom stał się miejscem, przez które przechodziłam cicho, bez śladu.

„Czasem jedno zdanie potrafi zniszczyć życie” – pomyślałam. I wtedy dotarło do mnie – nie powinnam była wracać. Nie dlatego, że nie zasłużyłam na przebaczenie, tylko dlatego, że sama podjęłam decyzję o odejściu.

Iwona, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama