Reklama

– Dobra chłopaki, to gdzie dzisiaj uderzamy na piwo? – rzuciłem temat, gdy ostatni piątkowy wykład powoli zbliżał się ku końcowi. – Dziś w kampusie nic ciekawego się nie dzieje…

Reklama

– Słuchajcie, kolega ostatnio mówił, że zaliczył fajną miejscówkę. „Meduza”, czy jakoś tak to się nazywało. Gdzieś w okolicach portu – rzucił jeden z chłopaków.

– Może być „Meduza” – zgodziłem się, zaintrygowany nazwą. Wszyscy koledzy przystali na ten pomysł. Zapowiadało się ciekawie.

O umówionej godzinie ruszyliśmy tramwajem do centrum. Klub „Meduza” przywitał nas wystrojem i klimatem nieco z poprzedniej epoki. Nad wejściem wisiał żarzący się neon z przepaloną mrugającą literką „U”. Ochroniarz zmierzył nas wzrokiem i wpuścił do środka, gdzie zaraz po wejściu szatniarka wzięła od nas kurtki wydając mosiężne breloczki z wygrawerowanymi numerkami.

Dochodziła dwudziesta, w środku było już trochę towarzystwa, ale udało nam się zająć miejsce w jednej z loży. Pod sufitem kręciła się lustrzana kula, rzucając barwne odblaski na pusty jeszcze fragment parkietu.

Była starsza, ale niezła z niej laska!

Jeden z kolegów poszedł do baru zamówić pierwszą kolejkę. Po chwili wrócił podekscytowany.

– Słuchajcie, jakaś babeczka zaczepiła mnie przy barze. Trochę starsza, ale całkiem do rzeczy. Sama do mnie zagadała, pytała się, czy jesteśmy studentami, i co w ogóle tutaj robimy – mówił rozentuzjazmowany.

Spojrzeliśmy niemal jednocześnie w stronę baru, na co siedząca tam kobieta, jakby wyczuwając nasz wzrok skierowany w jej kierunku, odwróciła się do nas i pomachała ręką.

Pierwsza kolejka browaru poszła w mgnieniu oka. Rozejrzałem się po klubie i rzuciło mi się w oczy coś, na co wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi – tutaj naprawdę sporo było takich trochę starszych, na oko czterdziestoletnich babeczek. Siedziały w dwu-, trzyosobowych grupkach, sącząc swoje kolorowe drinki. Niektóre z nich „zrobione” na bóstwo tak, że nie ustępowały urodą młodszym dziewczynom, w dodatku ubrane dość wyzywająco, w krótkie obcisłe spódniczki i bluzki z głębokim dekoltem.

Nagle zarejestrowałem, że jedna z tych kobiet, siedząca trzy stoliki dalej, uśmiechała się do mnie… Najpierw tłumaczyłem to sobie zbiegiem okoliczności: pewnie akurat coś ją rozbawiło i przypadkiem na siebie spojrzeliśmy. Jednak gdy po chwili kątem oka ponownie zerknąłem w jej kierunku, ona wciąż się do mnie uśmiechała, a nawet… puściła do mnie oko!

– Panowie, już chyba wiem, o co chodzi z tą „odmianą od standardowego imprezowego towarzystwa”. W tym klubie są żony marynarzy albo jakieś rozwódki do wzięcia! Babeczki, co to nudzą się bez swoich mężów w rejsie czy delegacji i szukają zajęcia. – mówił jeden z kolegów, ale ja ledwo słyszałem jego głos zafascynowany wymianą uśmiechów z ponętną brunetką. Akurat w tym momencie didżej puścił bardziej taneczną muzykę, jednocześnie zapraszając wszystkich na parkiet. Widziałem, jak „moja” adoratorka ruszyła w tany, więc przechyliłam do końca kolejny kufel piwa i pobiegłem na parkiet.

– Student, prawda? Niech zgadnę, politechnika? – pierwsza zaczęła rozmowę, gdy znalazłem się obok niej.

– A student, student, ale z uniwerku. Mateusz – przedstawiłem się i chcąc być nieco bardziej szarmancki, pocałowałem jej dłoń.

– Mariola – odpowiedziała. – I czego tutaj szukasz z kolegami? – zapytała.

– Czego szukamy? Dobrej zabawy, pięknych kobiet, fajnych wrażeń… Ja już chyba je znalazłem – powiedziałem, jednocześnie obejmując Mariolę w tańcu. Nie protestowała.

Resztę wieczoru spędziliśmy razem, pląsając na parkiecie albo rozmawiając na przeróżne tematy przy stoliku. Mimo dzielącej nas różnicy wieku – na oko jakieś 15, 20 lat – rozmowa nam się kleiła. Zaczęło się od filmów i muzyki, przez politykę, aż do relacji damsko-męskich, i to tych w najróżniejszym wieku… Postawiłem jej jednego drinka, który niestety kosztował mnie fortunę. Gdy Mariola go dopiła, być może dojrzała moją lekką konsternację na twarzy wynikającą z pustki w portfelu, bo wstała od stolika, po czym przyniosła dwa wypasione kolorowe koktajle.

– Nie krępuj się, na zdrowie! – oznajmiła, podnosząc szklankę.

Tego wieczora postawiła mi jeszcze kolejne cztery drinki… Wraz z upływem czasu i wzrostem alkoholu we krwi, zdecydowanie kurczył się fizyczny dystans pomiędzy nami. Podczas kolejnych tańców obcierała się o mnie biodrami, rozmowy zbaczały na coraz bardziej pikantne tematy. W pewnym momencie usiadła mi na kolanach i pocałowaliśmy się...

– Stary, idź z nią na całość, ona leci na ciebie! – pamiętam przez mgłę słowa kolegi, z którym minąłem się w toalecie.

Długo nie trzeba było mnie namawiać, bo ilość wypitego alkoholu rozluźniła wszelkie hamulce.

– Odprowadzisz mnie do domu? – zaproponowała o pierwszej w nocy.

Po chwili znaleźliśmy się w taksówce. Zacząłem ją namiętnie całować po szyi i piersiach. To, do czego prawie doszło w taksówce, stało się faktem w jej mieszkaniu. I to trzy razy… Zasnęliśmy dopiero nad ranem, zlani potem.

Kupowała mi ciuchy, zapraszała na obiady

Następnego ranka cały w skowronkach wracałem tramwajem do akademika. „Trzy punkty zaliczone!” – napisałem w SMS-ie koledze. Pierwszy raz trafiłem do łóżka z dojrzałą babką i było rewelacyjnie. Mariola wiedziała, czego chce i robiła w łóżku takie rzeczy, o jakich z dziewczynami w moim wieku mogłem tylko pomarzyć. Wymieniliśmy się numerami telefonów i obiecaliśmy sobie kolejne spotkanie.

Mariola zaproponowała randkę już następnego dnia: „Zapraszam na małe zakupy, chcę się odwdzięczyć za wrażenia ostatniej nocy…” – napisała w SMS-ie. Umówiliśmy się po południu w jednym z centrów handlowych. Mariola wyglądała szałowo i tak seksownie, że miałem ochotę zrobić to z nią gdzieś w zacisznym zaułku galerii.

– Spokojnie, kowboju! – powstrzymywała mnie Mariola. – Na wszystko przyjdzie kolej. Najpierw małe zakupy – dodała, zmierzając w stronę luksusowego sklepu odzieżowego, do którego ja nigdy nie wszedłbym ze „studenckim” portfelem.

– Zobacz, jaka elegancka koszula. Wyglądałbyś w niej rewelacyjnie – powiedziała, wskazując na łososiową koszulę, która faktycznie ładnie się prezentowała. – Musisz koniecznie ją przymierzyć – oznajmiła Mariola, ciągnąc mnie do przymierzalni.

Rzeczywiście wyglądałem całkiem nieźle w tej koszuli, ale wystarczył rzut oka na cenę, abym stracił na nią ochotę.

– Może jakiś inny model, ta jest cholernie droga – powiedziałem bez owijania w bawełnę.

– Podoba ci się? – zapytała.

– No fajna jest, ale… – nie zdążyłem dokończyć zdania, gdy ona zbliżyła się do mnie w przymierzalni i szepnęła tym swoim słodkim głosikiem:

– Gorąco mi się robi, kiedy widzę, jak świetnie w niej wyglądasz. Pozwól, że ci ją kupię… – mówiła, jednocześnie dotykając mojego rozporka. Nie mogłem oprzeć się tej perswazji.

Po zakupach poszliśmy na obiad do fajnej restauracji, gdzie również Mariola uparła się, że zapłaci rachunek. Wieczór zakończył się w jej mieszkaniu. W drodze do sypialni zdążyliśmy zerwać z siebie wszystkie ubrania, w tym moją nową koszulę… Spotkaliśmy się jeszcze kilkakrotnie w ciągu kolejnych tygodni. Schemat był zazwyczaj podobny: wieczorem namiętne spotkanie u niej w mieszkaniu, a co jakiś czas zakupy czy obiad na mieście na jej koszt. Raz Mariola kupiła mi eleganckie buty, innym razem pasek do spodni czy spinki do mankietów, a nawet tablet.

Szczerze mówiąc, wcale nie czułem się z tym dobrze. Po pierwsze, nie lubię mieć świadomości, że jestem komuś coś winien – a tak się czułem, a po drugie. No cóż, zrozumiałem, że Mariola staje się dla mnie ważna. Ale nie protestowałem, tym bardziej że studenckie życie nie jest usłane pieniędzmi, i czasem już po trzech grubszych imprezach brakuje kasy do końca miesiąca. Poza tym miałem już pomysł na znacznie większy i poważny prezent dla niej. Taki od serca.

Nie wiem, w którym momencie zacząłem podchodzić do naszej relacji w bardziej poważny sposób. Zacząłem po prostu traktować nasze spotkania jako coś więcej niż tylko upojne schadzki. Tak to już bywa, że człowiek spędzając więcej czasu z jedną osobą, nawet głównie w łóżku, zbliża się do niej i zaczyna traktować w szczególny sposób. Poza tym jej finansowe wsparcie również miało dla mnie istotne znaczenie: póki sam nie skończę studiów i nie znajdę dobrej pracy, mogę tylko pomarzyć o obiadkach w drogich restauracjach czy innych bajerach, jakie mi fundowała.

– Chłopie, ogarnij się! Przecież ona mogłaby być twoją ciotką – próbował przemówić mi do rozsądku jeden z kolegów, gdy zwierzyłem mu się z mojego rosnącego zaangażowania.

– Korzystaj, ile możesz, a potem fruń na inny kwiatek – radził inny.

Ale serce nie zawsze słucha mniej czy bardziej rozsądnych rad. Faktycznie mocno się zaangażowałem. Jakoś szczególnie nie przeszkadzała mi różnica wieku, nie przejmowałem się tym, co rodzice powiedzą, bo zwyczajnie czułem, że coś z tego może być. Zresztą słyszałem i czytałem o wielu udanych związkach, w których kobieta była starsza, więc czemu nam miałoby się nie udać?

Postanowiłem jej okazać swoje uczucia

Zacząłem namawiać Mariolę na częstsze spotkania, już nie tylko w jej sypialni w mieszkaniu.

– Może pójdziemy na spacer do parku? – proponowałem, a gdy ona odmawiała, zasłaniając się kiepskim samopoczuciem, czekałem dzień, dwa i ponownie proponowałem spacer.

Udało mi się wyciągnąć ją na kilka takich randek i okazało się – przynajmniej w moim odczuciu – że bez finału w łóżku też może być fajnie i ekscytująco. Byłem dobrej myśli, choć widać było, że Mariola nie traktowała tego tak samo. Ciekawe, bo o ile w „tych” pikantnych sprawach była wyjątkowo otwarta, to gdy spacerując próbowałem chwycić jej rękę – wyraźnie ją to peszyło. „Pewnie też boi się angażować” – tłumaczyłem sobie po cichu. Jednocześnie chciałem ją do siebie czymś przekonać, udowodnić, że naprawdę mi na niej zależy.

Przypomniałem sobie, jak kiedyś w centrum handlowym zachwycała się jakimś wisiorkiem na wystawie sklepu jubilerskiego. Choć jego cena przyprawiała mnie o zawrót głowy, to postanowiłem właśnie w ten sposób, kupując to cacko, dać jej dowód swojego zaangażowania. Odłożyłem pieniądze ze stypendium, a także trochę kasy przesłanej od rodziców, parę groszy pożyczyłem od kumpla i kupiłem biżuterię.

Tę sobotnią noc, jak wiele minionych weekendów, miałem spędzić u niej. Najpierw usiedliśmy do kolacji – Mariola zrobiła pyszną sałatkę z krewetek. Gdy napełniliśmy kieliszki winem, wyciągnąłem z kieszeni lśniący wisiorek. W najczarniejszych koszmarach nie przewidziałbym takiej reakcji.

– Mateusz, zabierz ten wisiorek i lepiej stąd idź. Proszę, idź już! Idź! – powiedziała bardzo stanowczym tonem.

– Nie podoba ci się? – zapytałem kompletnie zdezorientowany.

– Nie pytaj o nic więcej… Po prostu zabierz swoje rzeczy i wyjdź – mówiła z kamiennym wyrazem twarzy.

Próbowałem coś jeszcze powiedzieć, ale wreszcie wyszedłem, jak prosiła, chociaż zupełnie nie rozumiałem, co się stało. W ciągu kolejnych dni nie odpowiadała na SMS-y, nie odbierała telefonów. Nie miałem pojęcia, co mam o tym wszystkim myśleć. „Może ją czymś uraziłem, zraniłem jakimś słowem?” – zachodziłem w głowę.

Dobrze, że w porę się opamiętałem

W piątkowy wieczór znad lektury książki w akademiku wyrwał mnie telefon od mojego kolegi.

– Mateo, słuchaj, jestem dzisiaj znowu w „Meduzie” i widzę tę twoją Mariolkę… Bawi się z jakimś młodym typkiem – usłyszałem w słuchawce.

Nie zwlekając ani chwili, ruszyłem do baru. Musiałem wreszcie to wyjaśnić, dowiedzieć się, o co chodzi. Dlaczego tak się zachowała i złowiła jakiegoś nowego młodego kolesia?

– Widzisz, tam siedzą. Tylko spokojnie Mateo, nie zrób niczego głupiego – próbował uspokajać mnie kolega, gdy znaleźliśmy się w zatłoczonej „Meduzie”. Ruszyłem prosto do ich stolika. Mariola dostrzegła mnie z oddali. Sama wstała z miejsca i wyszła mi naprzeciw.

– Mateusz, to nie jest tak, jak myślisz – zaczęła.

– To o co chodzi? Czy było ci ze mną źle? Czy nie traktowałem cię poważnie? – pytałem cały w emocjach.

– No właśnie, za poważnie… Zacząłeś się angażować. Za daleko to zaszło. Rozumiesz? – wyrzuciła z siebie.

Nadal nic nie rozumiałem.

– Ten wisiorek to był dla mnie sygnał alarmowy, że za bardzo wkręcasz się w związek! A ja nie szukam poważnego związku. Byłam kiedyś w takim przez wiele lat, on mnie skrzywdził, rozstaliśmy się i koniec – nie chcę tego nigdy więcej! Zrozum – ty mi dawałeś satysfakcję w łóżku, ja ci dawałam prezenty i było OK, każdy miał, co chciał. Ale potem ty chciałeś już czegoś więcej, a ja nie, więc po prostu musiałam to szybko skończyć – powiedziała, odwracając się na pięcie.

Wróciła do stolika, gdzie bez skrępowania pozwalała się dotykać swojemu nowemu adoratorowi.

A więc jednak koledzy mieli rację. Niepotrzebnie zacząłem się tak angażować, niepotrzebnie oczekiwałem czegoś więcej od babki, która chciała się po prostu zabawić…

– Pewnie jakaś majętna rozwódka… Ma swoje potrzeby i spełnia je, szastając pieniędzmi, kupując sobie takich jak ty, napalonych młodzieniaszków – podsumował mnie przy piwie jeden ze znajomych.

Reklama

Wisiorek na szczęście udało mi się zwrócić. Od teraz na imprezach rozglądam się tylko za dziewczynami w moim wieku…

Reklama
Reklama
Reklama