Reklama

Stop. Taki znak. Stał tam gdzie zawsze, czyli przed niestrzeżonym przejazdem kolejowym, ale tym razem udałem, że go nie widzę. Przejechałem przez tory, nawet nie zwalniając. To był przełom. Zrozumiałem, jakie to proste. Wystarczy po prostu stanąć na tym przejeździe, uprzednio sprawdziwszy rozkład jazdy PKP…

Reklama

Widziałem kampanię społeczną namawiającą kierowców do ostrożności – jasno z niej wynikało, że w zderzeniu z pociągiem samochód nie ma najmniejszych szans. Zostaje rozniesiony niemal w pył, a jego części można znaleźć w promieniu kilkuset metrów. Szczątki kierowcy zresztą też.

Wtedy narodził się plan

Jak na ironię, jakieś dwieście metrów za przejazdem musiałem mocno zwolnić z powodu rozległych kałuż po jesiennej burzy. Jechałem ledwie dwadzieścia na godzinę. To chyba dlatego ta dziewczyna pomyślała, że zabiorę ją na stopa.

Od dawna nie zabieram autostopowiczów, bo po prostu nie lubię rozmawiać z ludźmi. Nie tylko z obcymi; z żadnymi. Ale kiedy zobaczyłem, jak ona na mój widok niemal podskakuje, a potem zaczyna biec, żeby mnie dogonić, zwyczajnie nie umiałem przyśpieszyć i uciec.

– Dzień dobry, mogę się z panem kawałek zabrać? – zapytała, gdy uchyliłem szybę.

Zobacz także

– Ale dokąd pani jedzie? Ja na Zalesie, potem skręcam w lewo…

Była szansa, że ten kierunek jednak nie będzie jej odpowiadał i zrezygnuje z jazdy.

– Może być – ukręciła łeb moim nadziejom i otworzyła drzwi.

Na szczęście nie była rozmowna. Siedziała sztywno, wpatrzona w dal przed przednią szybą. Na kolanach trzymała sfatygowany plecaczek z rozdartą kieszenią zapiętą na agrafkę. Zerknąłem na nią ze dwa razy. Miała utlenione na jasny blond włosy i bladą cerę z ciemnymi kołami pod oczami. Może gdyby się umalowała, wyglądałaby nawet atrakcyjnie, a tak robiła wrażenie kogoś, kto nie spał od kilku nocy. I była młoda, bardzo młoda…

– Dokąd pani właściwie jedzie? – wbrew sobie zacząłem rozmowę.

– Kawałek – mruknęła i zaczęła szukać czegoś wzrokiem za szybą.

Ścisnęło mi się serce, bo Gabrysia robiła tak samo, kiedy nie chciało jej się ze mną gadać podczas jazdy. Odegnałem tę myśl. Tak, dziewczyna miała pewnie z osiemnaście lat, ale przecież w niczym nie przypominała mojej córki. Gabi miała czarne włosy, kolczyki w uszach, brwi, języku i bałem się myśleć, gdzie jeszcze. Ta była ubrana w znoszoną, brzydką kurtkę i okropne białe kozaczki na wysokim obcasie, a Gabrysia chodziła w wojskowych buciorach, a wszystkie ubrania miała nowe i markowe. Nie, dziewczyna nie była ani trochę podobna do mojej córki, a jednak poczułem ucisk w krtani, myśląc o tym, ile może mieć lat, i że życie jeszcze przed nią.

– Może mnie pan wysadzić tutaj– odezwała się; spojrzałem na nią zdziwiony.

– Tutaj? Jesteśmy w środku lasu…

– Tutaj! – zjeżyła się nagle. – Niech mnie pan wysadzi!

Weź te pieniądze i chociaż dzisiaj nie pracuj… Proszę

Zrobiła gwałtowny ruch i plecak przekrzywił się na jej kolanach. Z kieszonki z zepsutym zamkiem coś powypadało. Zerknąłem odruchowo i dostrzegłem między innymi szminkę, jakieś kobiece rzeczy do makijażu i… dwie paczki prezerwatyw. Dziewczyna pochyliła się i błyskawicznym ruchem zebrała wszystko z podłogi. Kiedy się podniosła, była czerwona na twarzy, a mnie coś zaczęło świtać.

– No już, może się pan zatrzymać?

Była wyraźnie speszona, wręcz rozzłoszczona, więc zacząłem hamować, pozwalając, by minęły mnie dwa TIR-y.

– Posłuchaj… – zacząłem, chociaż nie wiedziałem, co powiedzieć. – Nie musisz tego robić. Przynajmniej nie dzisiaj…

Nie zaszczyciła mnie odpowiedzią, tylko zmieniła pozycję, jakby chciała wyskoczyć z samochodu w czasie jazdy. Niewiele myśląc, zablokowałem drzwi. Na ten dźwięk podskoczyła.

– Jasne, mogłam się domyślić – mruknęła, patrząc na mnie wrogo. – Podwiózł mnie pan… ile? Dziesięć kilometrów? Mogę dać panu zniżkę, ale za darmochę nie ma mowy!

Mówiąc to, wysunęła wojowniczo podbródek, co wyglądało w sumie dziecinnie i przez to komicznie. Natychmiast zapewniłem ją, że źle mnie zrozumiała. Tak, domyśliłem się, kim była, ale nic od niej nie chciałem.

– Posłuchaj – spróbowałem jeszcze raz.

– Nie znam cię i nie wiem, co cię do tego skłoniło, ale to okropna praca, a ty jesteś bardzo młoda. Życie przed tobą, możesz robić cokolwiek innego…

Chciałem dodać, że nie wszyscy mają taką szansę. Że inne młode dziewczyny nie będą już mieć żadnego wyboru, bo leżą dwa metry pod ziemią, ale ostatecznie zamilkłem. Czułem, że ta młoda nie potrzebuje kazań.

– Dam ci pieniądze! – sięgnąłem po portfel. – Czekaj, mam tu… trzysta, o, trzysta sześćdziesiąt złotych. Weź je! – wyciągnąłem do niej dłoń z banknotami, a ona patrzyła na nią, jakbym trzymał jadowitego węża. – Nic za to nie chcę! Naprawdę! Po prostu weź te pieniądze i… Nie będę ci mówił, co masz robić… Sama zdecyduj.

Powiedziałem to, bo pamiętałem, jak reagowała Gabrysia, kiedy do czegoś próbowałem ją przekonać. Zawsze zrobiła dokładnie odwrotnie. Na myśl o tym, niemal stanęło mi serce. Bo wtedy też usiłowałem jej zabronić. Mówiłem, że ma przestać spotykać się z tym chłopakiem. Boże, może gdybym wtedy odpuścił…

– Nic pan o mnie nie wie! – odezwała się drżącym głosem moja pasażerka. – Nic a nic! Nie ma pan prawa mnie oceniać!

A potem porwała z mojej ręki banknoty i wyskoczyła z auta, na wszelki wypadek odbiegając parę kroków dalej.

Moja była żona doszła do siebie, mnie się pogorszyło

Westchnąłem i odjechałem, obserwując w lusterku, jak znika w krzakach, zapewne, żeby się umalować „do pracy”. „Taka młoda” – pomyślałem jeszcze i puściłem muzykę na cały regulator. Nie chciałem myśleć o młodych kobietach rujnujących sobie życie. Wolałem pomyśleć o końcu własnego.

O dziwo, te myśli nie przyszły od razu po śmierci Gabrysi. Skupiałem się na Olce, mojej byłej żonie. Nie byliśmy ze sobą od lat, ale wtedy stałem się dla niej najbliższą osobą na świecie. Tylko ja rozumiałem rozmiar bólu i udręki Olki. Zostawienie jej z tym samej byłoby aktem okrucieństwa.

– To przez to, że się rozwiedliśmy – mówiła Olka, a ja słabo zaprzeczałem, aby ją pocieszyć. – Gabi wtedy zaczęła się buntować. To wszystko, żeby nam pokazać, jak przeżywa nasze rozstanie… To przez nas…

Nastolatki często się buntują, ale nie wszystkie dzieci rozwiedzionych rodziców robią sobie tatuaże, przekłuwają języki i znikają na długie godziny z jakimiś szemranymi typami…

– Gabriela szukała mocnych wrażeń, testowała granice – mówił terapeuta.– To, co się stało, nie jest państwa winą. Zresztą ona miała osiemnaście lat, naprawdę niewiele mogliście państwo zrobić.

A stało się to, że Gabi zaczęła chodzić z jednym chłopakiem, który na moje oko był wiecznie na haju. Olka starała się jej uświadomić, że miękkie używki też uzależniają, ja – kiedy córka spędzała u mnie weekendy – zabraniałem jej spotykać się z tym łachudrą. Skutek był taki, że Gabi uciekała z domu, kłamała nam obojgu i dalej randkowała z tym typem.

A któregoś razu wracała z nim z imprezy. Samochód wypadł z drogi i uderzył w drzewo. Gabi zginęła na miejscu, jej chłopak zmarł w szpitalu dwa dni później. Oboje byli pod wpływem. Przez wiele tygodni nie docierało do mnie to, co się stało. Wszystko było niczym jakiś film, który nie do końca mnie dotyczył. Tylko płacz Olki był realny. Obwiniała się o śmierć Gabi, uważała, że gdyby coś zrobiła inaczej, najlepiej wszystko – nasza córka byłaby szczęśliwą maturzystką planującą studia na medycynie, spotykającą się z porządnym chłopakiem z dobrej rodziny. Olka zadręczała tymi myślami siebie i mnie. Właśnie po to był nam psycholog.

Od pogrzebu minęło prawie pięć lat

Terapia podniosła Olkę z kolan, moja była żona miała nowego partnera i pracowała w hospicjum. Już od dawna nie dzwoniła do mnie z płaczem. Jak na ironię, kiedy jej się poprawiło, mnie się pogorszyło. Zostałem sam ze swoim bezbrzeżnym bólem.

Miałem wrażenie, że żyję wśród przedstawicieli obcego gatunku: nikt na Ziemi mnie nie rozumiał, nikt nie był taki jak ja. Zacząłem unikać ludzi. Poświęciłem się pracy i zarabianiu pieniędzy, których nawet nie wydawałem, bo nic nie sprawiało mi radości. Ale przynajmniej harując po piętnaście godzin na dobę, mogłem myśleć o czymś innym niż to, że byłem kiepskim ojcem, i przez to moje dziecko nie żyje.

– Jest pan naszym najlepszym pracownikiem – mówili szefowie i dawali mi awanse, które odrzucałem, wybierając sute premie.

– Nie mam kompetencji, by zarządzać ludźmi. Kiepsko idą mi kontakty interpersonalne – tłumaczyłem im.

– Ale jest pan znakomitym ekspertem – dodawali. – Mamy nadzieję, że zostanie pan z nami na długo.

Zostałem więc z nimi i zarabiałem dla nich miliony. Sam wydawałem niewiele. W portfelu miałem zazwyczaj tyle, by zrobić zakupy albo zatankować. Tak jak wtedy, te głupie trzysta sześćdziesiąt złotych. Może gdybym dał tej dziewczynie więcej, nie wyszłaby na szosę chociaż tego jednego dnia?

Prychnąłem, bo znowu pojawiła się ta głupia myśl, że w czymś zawiniłem. A przecież to, że ona oddawła się za pieniądze, nie było ani moją winą, ani nawet moją sprawą. Nie byłem odpowiedzialny za wszystkie młode dziewczyny na świecie.

Nikt cię nie prosił, żebyś mnie ratowała!

Przez kolejny tydzień pracowałem tak dużo, że w końcu udało mi się zapomnieć o autostopowiczce. Ale nie o moim planie. Moje życie nie miało ani celu, ani sensu. Było tylko bólem i udręką. Olka była otoczona troską nowego mężczyzny, moje pieniądze miały posłużyć hospicjum, w którym pracowała. Zapisałem im w testamencie cały swój majątek: mieszkanie, samochód, oszczędności. To była świadoma decyzja.

– Olka? – zapytałem, słysząc jej zaspany głos. – Słuchaj, chciałem ci tylko powiedzieć…

– Bartek, po co tu dzwonisz? – naskoczyła na mnie niespodziewanie. – Ktoś ci powiedział, tak? I nie możesz tego wytrzymać? Tak, jestem w ciąży! Żyję dalej i ty też powinieneś! Ułóż sobie życie od nowa i daj mi spokój! Już dość krzywdy mi zrobiłeś! Mnie i… – głos jej się załamał – i jej… Gdyby nie to, że nas zostawiłeś, to wszystko by nie… Nieważne. Po prostu nie dzwoń tu więcej!

Rozłączyła się, a ja ze zdumieniem odkryłem, że ekran smartfona jest mokry. Płakałem. Tak, po twarzy ciekły mi łzy, bo Olka jeszcze nigdy nie powiedziała mi tego wprost. Mówiła: „rozwiedliśmy się”, „podjęliśmy decyzję o rozstaniu”, ale nigdy nie powiedziała „zostawiłeś nas”. A więc to naprawdę była moja wina…

– Ty głupi ch… ty porąbany s…, ty nienormalny k…! – kobieta, która leżała pod nasypem obok mnie już się podnosiła, nie przestając obrzucać mnie wyzwiskami.

– Co? Dlaczego…? – wymamrotałem, a potem przyjrzałem się jej dokładniej. – Ej, to ty? Znam cię! Pamiętasz, niedawno…

– Pewnie, że pamiętam, idioto! – znowu wrzasnęła, już stojąc nade mną, i trzymając się za policzek, który chyba krwawił.

Mój nowy plan chyba jest dużo lepszy niż poprzedni

Tym razem miała na sobie krytycznie kusą mini, te same okropne białe kozaczki i jakieś sztuczne futerko. Pewnie była też mocno umalowana, ale ciężko było stwierdzić, bo jej twarz, tak jak zresztą cały przód ubrania, pokrywała warstwa błota. I ta krew na policzku…

– Poznałam twój samochód – wyjaśniła już spokojniej, kiedy i ja wstałem. – A potem zobaczyłam, jak gadasz przez telefon z kochanką. Panna cię rzuciła?! Kretyn!

– Nic o mnie nie wiesz! – teraz ja krzyknąłem. – Rozmawiałem z matką mojego dziecka, które przeze mnie nie żyje! Zabiłem moją córkę.

To był pierwszy raz od śmierci Gabi, kiedy straciłem nad sobą kontrolę. Wtedy musiałem być silny dla Olki, wszystko tłamsiłem w sobie. A teraz, ścierając z twarzy błoto, wykrzykiwałem do obcej dziewczyny wszystko, co tak potwornie wrzodziało mi od pięciu lat we wnętrznościach.

Wrzeszczałem, że byłem złym mężem i ojcem, że ciągle pracowałem, a żona narzekała, że nie ma mnie w domu, więc odszedłem, żeby mieć spokój. Że po rozwodzie rozpieszczałem córkę, zamiast ją wychowywać, bo bałem się, że przestanie mnie lubić. Że jestem złym człowiekiem, zerem, śmieciem… Ona stała tylko naprzeciw mnie i czekała, aż skończę. Nie przerwała mi ani razu. Kiedy wyrzuciłem z siebie wszystko, zapadła dźwięcząca w uszach cisza. Nagle dotarło do mnie, że stoimy na poboczu szosy w środku nocy, oboje sponiewierani i ubłoceni, do tego ona krwawi.

– Trzeba to opatrzyć – pokazałem na jej policzek. – Zawiozę cię do szpitala.

Kiedy Gosia, bo tak się przedstawiła, wyszła z gabinetu, wyglądała jak ofiara pobicia. Twarz miała posiniaczoną, na policzku opatrunek, jedno oko zapuchnięte. Do tego okazało się, że ma złamane żebro. Nie miała dokąd wracać w takim stanie. W domu, we wsi, miała matkę pijaczkę, agresywnego ojczyma i piątkę rodzeństwa. Nie miała co liczyć na współczucie i opiekę.

Zabrałem ją do siebie. Mam sześć pokoi, dałem jej ten na końcu apartamentu, z osobną łazienką. Przez cztery pierwsze dni wychodziła z niego tylko, kiedy byłem nieobecny. Potem zawiozłem ją na kontrolę u lekarza. Kiedy wracaliśmy, zapytała nieśmiało, do kiedy może u mnie zostać.

– Ile chcesz – odpowiedziałem. – Możesz poszukać sobie pracy, ale nie musisz. Ja praktycznie mieszkam w firmie, więc będziesz mieć dom dla siebie. Możesz zamawiać jedzenie, ściągną mi płatność z karty. I tak to funkcjonowało przez jakiś miesiąc. Prawie się nie widywaliśmy. Dopiero po jakimś czasie spotkałem ją w kuchni.

– Wezmę tylko piwo – minąłem ją przy lodówce. – Nie przeszkadzaj sobie.

– Właściwie to… – zrobiła zawstydzoną minę – gotuję coś na kolację. Dla ciebie.

Długo wtedy rozmawialiśmy. O jej smutnym życiu, o moim dramacie. Miała dwadzieścia lat, ale była chyba dojrzalsza niż ja. Życie ją do tego zmusiło. Zaproponowałem jej pomoc w szukaniu pracy, ale powiedziała, że już coś sobie znalazła.

– Będę kelnerką – oznajmiła. – A jak trochę zarobię, zapiszę się do liceum wieczorowego od przyszłego semestru.

Powiedziałem, że nie ma mowy. Bo ma się zapisać od tego. Ja zapłacę czesne.

– Nie jestem twoją córką i nie jesteś mi nic winien – powiedziała wtedy, patrząc mi smutno w oczy. – To moje życie i ja decyduję, co z nim zrobię. Ale dzięki za pożyczkę, oddam ci, jak dostanę dobrą pracę.

Przystałem na to. Powiedziałem też, że może u mnie mieszkać, ile zechce. Została jeszcze pół roku, potem wyprowadziła się do swojego chłopaka. Poznałem go. Miły gość, informatyk. Wziąłem go na bok i powiedziałem, że Małgosia jest dla mnie jak córka, więc ma ją dobrze traktować, bo inaczej po niego przyjdę. Przysiągł, że będzie ją traktował jak księżniczkę.

Reklama

Robię to, co kazała mi Olka: próbuję żyć dalej. Przygarnąłem psa, z którym codziennie biegam. Chcę przebiec maraton. Nie wiem, czy mi się uda, ale zawsze to jakiś plan.

Reklama
Reklama
Reklama