Reklama

Nikt nie darzył jej szczególną sympatią

Po raz kolejny to zrobiła. Identycznie jak zawsze, niczym każdego innego dnia – za wyjątkiem tych skrajnie lodowatych, w środku zimy – sąsiadka, pani Halinka, udekorowała sobie parapet poduchami i usadowiła się wygodnie w okiennej wnęce. Nie ze względu na zdrowie, nie z uwagi na rześkie powietrze, nie dla pięknych krajobrazów. Wszyscy mieszkańcy klatki schodowej doskonale zdawali sobie sprawę, z jakiego powodu to czyni. Ona po prostu pragnęła mieć baczenie na sąsiedztwo, gdyż przepadała za ploteczkami.

Reklama

Plotkowanie o sąsiadach stanowiło sens jej egzystencji, niezależnie od tego, czy wieści były mniej, czy bardziej pikantne. W dodatku, ponieważ cechowała ją dość wybujała fantazja, zazwyczaj rozpowszechniała wokoło mieszankę faktów z własnymi przypuszczeniami. Plotkowanie pani Haliny doprowadzało wszystkich w sąsiedztwie do szewskiej pasji, ale mimo to staraliśmy się być dla niej wyrozumiali. Znaliśmy bowiem jej życiowe perypetie.

Nigdy nie wyszła za mąż ani nie stworzyła własnej rodziny. Kiedy ona i jej siostra miały około trzydziestki, ich rodzice odeszli z tego świata. Siostra związała się z mężczyzną i wzięła ślub, natomiast pani Halina zamieszkała razem z nimi. Jako niezamężna kobieta została niejako ich służącą, dbającą o dom i wykonującą codzienne obowiązki.

Porządkowała mieszkanie i opiekowała się dziećmi, a przy tym dorzucała się do wspólnej kasy. Zbyt się bała, żeby zacząć wszystko od nowa na własną rękę, dlatego przystała na taki dziwaczny układ. To sprawiło, że zrobiła się rozżalona. I w końcu ten żal popchnął ją do tego, by zacząć obgadywać inne osoby.

Wraz z upływem czasu ta tendencja stała się jeszcze bardziej widoczna. Dzieci siostry opuściły rodzinne gniazdko, a jej ślubny pogrążył się w nałogu i przepadł jak kamień w wodę. Po dwóch latach ona sama zmarła, doświadczając udaru. Pani Halina została sama jak palec, a jedyną rozrywką było dla niej podglądanie, jak inni wiodą swój żywot.

Nikt nie miał przed nią tajemnic

– Dzień dobry pani – rzuciłam na powitanie, przechodząc obok jej parteru.

– Witam serdecznie. Jak leci w pracy, pani Małgorzato? – zagadnęła.

– Wszystko gra, dzięki za pytanie.

– Udało się w końcu wynegocjować większą kasę?

– Skąd pani ma takie informacje…?

– Sąsiadka wspominała, że walczycie z przełożonymi o lepsze warunki – wyjaśniła.

– No tak, rzeczywiście udało się coś wyszarpać… Doceniam pani zainteresowanie – odrzekłam trochę zmieszana i przekroczyłam próg bramy.

Pani Halina doskonale orientowała się w sprawach innych ludzi. Jej wiedza pochodziła nie tylko z bystrych spostrzeżeń, ale też z pogawędek z sąsiadami. Niektórzy chętnie z nią gawędzili, inni byli bardziej powściągliwi. Jednak prawie każdy ostatecznie coś jej wyznał, uchylił rąbka tajemnicy. Gdy chodziło o kwestie zawodowe, jak moja podwyżka, to jeszcze nie najgorzej. Problem pojawiał się, gdy pani Halina wchodziła na grząski grunt spraw osobistych, a niekiedy wręcz intymnych – na przykład relacji damsko-męskich.

Idąc w dół klatki schodowej, wychodząc ze swojego mieszkania, usłyszałam jakieś krzyki. W miarę jak schodziłam niżej, w stronę lokalu zajmowanego przez panią Halinę, kłótnia była coraz lepiej słyszalna. Udało mi się wyłapać dwa głosy – jeden należał do naszej osiedlowej amatorki sensacji, a drugi do młodej kobiety, która raptem dwa lata temu zamieszkała tu ze swoim mężczyzną. To ona krzyczała głośniej.

Przystanęłam na schodach prowadzących na drugie piętro, przysłuchując się awanturze. „Jak pani może wygadywać takie brednie?! Co to w ogóle za pomysł, żeby oczerniać ludzi?! Pani sobie coś ubzdurała, ma jakieś urojenia, a przez to komuś można skomplikować życie!” – krzyczała młoda kobieta. Na odchodne rzuciła jeszcze: „Wredna, zramolała jędza!”.

Zaczęła snuć różne domysły

Gdy trzasnęły drzwi i dziewczyna zaczęła piąć się po schodach, ja z kolei zaczęłam schodzić. Sądziłam, że miniemy się bez słowa, ale tamta była tak wzburzona, że musiała się przed kimś wyżalić. Zatrzymała mnie, gdy byłam na pierwszym piętrze.

– Czy pani też nasłuchała się tych bzdur na nasz temat od tej wścibskiej, starej jędzy? – rzuciła w moim kierunku.

– Eee... Nie mam pojęcia, o czym pani mówi – wymamrotałam, czując się niezręcznie.

– Ona wszędzie chodzi i trąbi ludziom, że mam kochanka! – usłyszałam od niej. – Że niby jakiś przystojniak podwozi mnie z pracy wypasioną furą i obściskujemy się pod blokiem.

– Coś jej się chyba pokręciło w głowie, w końcu to już wiekowa pani... – starałam się usprawiedliwić zachowanie pani Haliny, choć sama nie byłam pewna, dlaczego.

– No pokręciło jej się, dokładnie tak! Owszem, przywozi mnie pewien mężczyzna i faktycznie żegnamy się buziakiem, ale przecież to mój brat! Pracujemy w rodzinnym biznesie! – sąsiadka nie kryła oburzenia.

– No właśnie, sama pani widzi!

– Ale przez tę plotkującą babę inni pomyślą, że on naprawdę jest moim kochankiem?! Czemu ona tak opowiada? Nawet nie raczy zapytać! – irytowała się kobieta.

Kobieta słusznie zauważyła, że pani Halina bez potrzeby wtrącała się w sprawy związku młodej damy i rozpuszczała pogłoski na ten temat. Nie miała prawa wtykać nosa w cudze życie. Robiła to jednak nagminnie. Chociażby wtedy, kiedy bezpodstawnie posądziła chłopaka od sąsiadów o to, że w towarzystwie kolegów ciskał kamykami w szyby staruszki mieszkającej po drugiej stronie ulicy. Ponoć wypatrzyła go podczas jednego ze swoich rutynowych podglądań przez okno.

Natychmiast zawiadomiła o zdarzeniu rodziców nastolatka, którzy mocno się zaniepokoili i pomimo zaprzeczeń dzieciaka, zrobili mu karczemną awanturę. Zaciągnęli go nawet do owej kobiety, której szyby miał podobno obrzucać kamieniami. Wtedy okazało się, że to nie on. Po prostu miał pecha. Kobieta potwierdziła, że chłopak tylko przesiadywał w pobliżu. Nie miał nic wspólnego z chuliganami, którzy ją napadli. Rodzice czuli się zawstydzeni. Musieli przeprosić syna, ale do pani Haliny już się nie pofatygowali. Nie chcieli wszczynać burdy.

Wszyscy mieli tego dość

Niezły raban wszczął za to senior spod dziesiątki. Wybrał się z awanturą do pani Halinki, ledwie tylko do niego dotarło, że ta straszna gaduła po całym bloku opowiada o odwiedzinach, które regularnie składa mu jakaś młodziutka, zjawiskowa paniusia. Kilka razy ją widziała i snuła domysły, że musi to być jakaś córa Koryntu, bo po co taka młódka miałaby cyklicznie zachodzić do mieszkania tego niemłodego już gościa?

Sąsiad miał już serdecznie dosyć tych bzdur. Poszedł prosto do Halinki, żeby z nią pogadać i wszystko wytłumaczyć. Gadał i gadał, aż się wydzierał, bo ta babka, co do niego przychodziła, to była mecenaska od jakichś tam spraw spadkowych w jego rodzinie. Ale plotki już poszły, bez sensu i obrzydliwe.

Podobnych przypadków nie brakowało. Pani Halina bez przerwy gadała o okolicznych mieszkańcach, wymyślając różne dziwne opowieści. Niektóre bardziej wiarygodne, inne bazujące na pewnych faktach, a jeszcze inne zupełnie zmyślone. Próbowaliśmy sobie tłumaczyć, żeby nie zwracać na to uwagi, ale nie zawsze było to możliwe.

Pani Halina nie ograniczała się tylko do tego. Jej historie docierały do uszu koleżanek z całej dzielnicy. To było nie do zniesienia. Godzinami przesiadywała przy oknie, wyglądając kolejnych ofiar i obgadując każdego w zasięgu wzroku. Kiedyś padło również na mnie. Jedna z sąsiadek przyszła do mnie z wieścią, że według pani Haliny jestem niezłą gadułą! Byłam w totalnym szoku.

– Co takiego!? Ja gaduła? Tak twierdzi!? – poczułam się zirytowana.

– Też w to wątpię, droga sąsiadko – kobieta wykrzywiła usta. – Ale pani Halinka wczoraj mnie zaczepiła na schodach i stwierdziła, że większość tych opowieści, które zna, usłyszała od pani. Że to pani je wszystkie wymyśla, a ona jedynie powtarza. Czułam, że muszę panią o tym poinformować.

– Ona chyba oszalała! – wydusiłam z siebie.

– Obawiam się, że to już ta faza… – sąsiadka głęboko westchnęła.

Zastanawiałam się sporo czasu, czy powinnam ją odwiedzić, wygarnąć jej, co o tym myślę albo zrobić jej awanturę. Ostatecznie dałam sobie spokój. Konflikty to nie moja bajka, kłótnie mnie męczą i kiepsko się wtedy czuję. Postanowiłam to przemilczeć, mając nadzieję, że sąsiedzi okażą się na tyle mądrzy, by nie wierzyć w te bzdury. Zrezygnowałam też z zemsty na wścibskiej sąsiadce. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pani Halina i tak oberwie za swoje, że sama wpadnie we własne sidła.

Nie powinnam się z tego cieszyć

Po pewnym czasie od momentu, kiedy posądziła mnie o obgadywanie innych, przepadła jak kamień w wodę. Przez parę dni nie dostrzegałam jej sylwetki w oknie i zaczęło mnie to intrygować. Co mogło być tego powodem? Przecież nigdy nie opuszczała swoich dyżurów obserwacyjnych. Jednak nie wypytywałam nikogo o szczegóły. W końcu wisiało nade mną oskarżenie o rozpuszczanie plotek. Musiałam zachować czujność i ostrożność.

Zupełnie niespodziewanie dotarła do mnie ta informacja. Akurat byłam w drodze powrotnej ze sklepu i na klatce schodowej natknęłam się na dwie kobiety z sąsiedztwa. Plotkowały przyciszonymi głosami, lecz, gdy je mijałam, nagle zamilkły. Posłałam im przyjazny uśmiech, rzuciłam krótkie „dzień dobry” i już miałam iść dalej, kiedy jedna z pań mnie zagadnęła.

– Pani Małgorzato, pani Małgorzato! – wykrzyknęła podniecona.

– Słucham? – spojrzałam na nią.

– Nie zastanawia się pani czasem, co mogło spotkać panią Halinę?

– Rzeczywiście, trochę mnie to intryguje, że nie widać jej w oknie jak zwykle – przyznałam.

– My już wiemy, co się stało. Od dzieciaków jej siostry. Moja koleżanka je spotkała. Nasza wścibska sąsiadka wylądowała w szpitalu! – wyrzuciła z siebie kobieta.

– W szpitalu? O mój Boże, a cóż takiego się wydarzyło? – zareagowałam z zaskoczeniem.

– Niech się pani nie przejmuje, to nic poważnego – odpowiedziały z uśmiechem. – Pewnie pani w to nie uwierzy, ale od tego ciągłego przesiadywania przy oknie i wystawiania się na przeciągi doznała paraliżu nerwu na twarzy.

– A co się stało?

– No wie pani, przyczyny mogą być różne, ale czasem wywołuje to po prostu przeciąg. Wyobraźcie sobie, że ktoś tuż po tym, jak wziął prysznic i umył włosy, usiądzie przy otwartym oknie. I podejrzewam, że tutaj mogło być właśnie tak...

– Rozumiem, ale może pani powiedzieć dokładnie, jak to wygląda?

– Policzek i kącik ust zwisają bezwładnie, a jedno oko cały czas pozostaje otwarte. Dość uciążliwa dolegliwość. Słyszałam, że za parę dni mają ją wypisać, ale powrót do pełni zdrowia potrwa sporo czasu.

– A przy okazji, koniec z jej podglądaniem przez okno – parsknęły śmiechem jak nastolatki.

Nie miałam powodów do radości. Nasza sąsiadka przecież zmagała się z kłopotami zdrowotnymi, a gdy kogoś dopadnie choroba, to raczej nie ma w tym nic śmiesznego. Udałam się zatem do mieszkania i wszystko zrelacjonowałam mojemu mężczyźnie. Skwitował to jedynie gorzkim uśmiechem, co było całkiem trafną reakcją. W gruncie rzeczy można rzec, że panią Halinę dosięgnęła pewnego rodzaju karma. Ale czy powinno nas to napawać zadowoleniem? Sama mam co do tego wątpliwości.

Reklama

Małgorzata, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama