Reklama

Zawsze byłam tą „inną” siostrą. Magda miała męża, dziecko, dom z ogródkiem i kredyt, który w jej ustach brzmiał jak medal za odwagę. Ja — Kasia — miałam wynajmowaną kawalerkę, wiecznie niedopitą kawę na parapecie i marny etat, który zjada mi życie. I choć mówiłam sobie, że jestem zadowolona, że każdy ma swoje, to zbliżająca się Komunia mojej siostrzenicy Zosi bolała mnie jak drzazga w sercu. Nie dlatego, że nie lubię Magdy. Przeciwnie — była moją najlepszą przyjaciółką w dzieciństwie. Ale wiedziałam, że nie dam rady włożyć do koperty tych „trzech stówek minimum”, które w naszej rodzinie są świętością. Ledwo mi starczało do dziesiątego. Kiedy Magda przysłała mi zaproszenie, poczułam ukłucie paniki. Wiedziałam, że to się źle skończy. Ale i tak poszłam.

Reklama

Miałam skromny prezent

Sala była pełna ludzi, zapachy obiadu mieszały się z dźwiękami śmiechu i stukaniem kieliszków. Magda chodziła między stołami jak królowa, w białej marynarce i czerwonych szpilkach, a Robert – jej mąż – milcząco jej towarzyszył. Zosia wyglądała pięknie. Dziecko w sukience z falbankami, z włosami jak z reklamy szamponu. Czułam się jak przybysz z innej planety, w mojej starej sukience i z duszącym ciężarem w torebce.

– Kasiu! – Magda uśmiechnęła się na mój widok. – Cieszę się, że przyszłaś.

– No przecież bym nie opuściła – odpowiedziałam, całując ją w policzek.

Podeszłam do Zosi, uściskałam ją mocno i podałam jej zapakowany prezent.

– Dla ciebie, kochanie.

Zosia zerknęła na pakunek, uśmiechnęła się grzecznie, ale jej matka od razu uniosła brwi.

Tylko medalik?

Zamarłam.

– Tak... to coś od serca – powiedziałam cicho, czując, jak oblewa mnie wstyd.

– Widać – rzuciła Magda chłodno, odwracając się na pięcie.

Przez resztę imprezy siedziałam przy końcu stołu, obok wujka Edwarda, który i tak zasnął po dwóch kieliszkach. Obserwowałam, jak wszyscy otwierają koperty, jak pieniądze znikają w torbach z uśmiechem. Nikt nie zauważył, że znikam, kiedy wyszłam na zewnątrz zapalić papierosa, dusząc w sobie łzy.

Siostra była na mnie zła

Minął tydzień. Żadnego „dziękuję”, żadnej wiadomości. Dzwoniłam do Magdy – nie odbierała. Wysłałam SMS-a z pytaniem, jak się czuje Zosia – zero odpowiedzi. W końcu spakowałam słoik domowych ogórków i pojechałam do niej osobiście, bo nie znoszę wisieć w powietrzu.

Drzwi otworzyła po chwili. Bez uśmiechu.

– Cześć – rzuciłam. – Wpadłam na chwilę. Wszystko okej?

– A co ma nie być?

Weszłam do środka, postawiłam ogórki na blacie.

– Martwiłam się. Nie odzywasz się.

Może nie miałam ochoty?

Zaskoczyła mnie. Spodziewałam się chłodu, ale nie otwartej wrogości.

– Magda, powiedz wprost, co się dzieje. Chodzi o prezent?

– Nie o prezent. O brak szacunku. Każdy coś dał, tylko ty uznałaś, że nie musisz.

– Bo nie miałam z czego! Ledwo ciągnę od wypłaty do wypłaty! To nie znaczy, że nie szanuję Zosi...

– Serio? To nie przychodź, jak cię nie stać. Nikt cię nie zmuszał. A tak najadłaś się za darmo.

– Ale to moja chrześnica, do cholery! – wybuchłam. – Naprawdę sądzisz, że pieniądze są ważniejsze niż to, że byłam?

– Tak, Kasiu. W tym wypadku – tak.

Zamarłam. W tej jednej chwili coś we mnie pękło. Poczułam się jak śmieć, jak ktoś, kto nie ma prawa do uczuć, bo nie ma odpowiedniej kwoty w kopercie.

– Wiesz co? To ty się zastanów, co tak naprawdę jest dla ciebie ważne.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Cała się trzęsłam.

Mama mnie nie rozumiała

– Wejdź, dziecko, woda już się gotuje – powiedziała mama, kiedy pojawiłam się bez zapowiedzi. Wiedziała, że coś jest nie tak, bo nie odwiedzam jej w środku tygodnia bez powodu.

Usiadłam w kuchni, nie zdejmując nawet kurtki. Po kilku minutach milczenia powiedziałam cicho:

– Pokłóciłyśmy się z Magdą.

Mama odwróciła się od czajnika i spojrzała na mnie tym swoim matczynym wzrokiem, który niby nie ocenia, ale zawsze coś w nim siedzi.

– Przez komunię?

– Przez pustą kopertę. A raczej jej brak.

Zamieszała herbatę i podała mi filiżankę.

– Kasiu... wiesz, że w naszej rodzinie to był zawsze taki symboliczny gest. Magda tego nie wymyśliła.

– Symboliczny?! – parsknęłam. – Wiesz, ile ona dostała tych „symbolicznych” gestów? Osiem tysięcy, mamo. Osiem! A ja nie miałam nawet dwustu złotych. Ale przyszłam. Dałam prezent od serca. To za mało?

Mama milczała chwilę, potem westchnęła.

– Może to nie o samą kopertę chodzi. Może o to, że... z Magdą zawsze było ci trudno?

Bo zawsze byłam gorsza, prawda? Nie mężatka, bez dzieci, z wynajmu. Zawsze coś.

– Kasiu...

– Nie, mamo. Ja nie jestem zła o te pieniądze. Ja jestem zła, że przez chwilę poczułam się jak nikt. Że siostra, którą kochałam, spojrzała na mnie jak na jakiegoś pasożyta – powiedziałam.

Mama nie odpowiedziała. Siedziała tylko cicho i gładziła mnie po dłoni. I pierwszy raz od dawna, popłakałam się przy niej jak dziecko.

Chciałam się pogodzić

Napisałam list. Długi, szczery, z tym wszystkim, czego nie potrafiłam powiedzieć Magdzie prosto w twarz. O moim strachu, że stracę ją zupełnie. O poczuciu gorszości, które rosło we mnie od lat, nawet jeśli sama sobie próbowałam wmówić, że to nieprawda. O tym, że w tej rodzinie czasem czułam się jak nieproszony gość. Zostawiłam list w skrzynce, nie dzwoniłam. Czekałam.

Minął dzień, dwa, tydzień. Cisza. W końcu weszłam na profil Zosi na Instagramie. Dodała zdjęcie z komunii – ona z rodzicami, uśmiechnięta. Serce mi zmiękło. Napisałam jej krótką wiadomość: „Było pięknie. Przepraszam, że nie mogłam dać więcej. Ale bardzo cię kocham.” Kliknęłam „wyślij”.

Po godzinie dostałam powiadomienie: „Nie można wysłać wiadomości do tego użytkownika”. Zablokowała mnie.

Usiadłam jak zamurowana. Nawet nie wiem, czy sama to zrobiła, czy Magda miała w tym udział. W tej jednej chwili przestałam mieć dostęp do Zosi, do jej życia, zdjęć, śmiesznych relacji z TikToka, które podsyłała mi kiedyś co drugi dzień.

Wbiłam wzrok w ekran i po prostu zamknęłam telefon. Tak jakby ten jeden klik miał uciąć coś, co we mnie drgało od miesięcy.

A może to nie jest relacja, którą warto ratować? – wyszeptałam do siebie. – Może to zawsze była droga jednokierunkowa?

I poczułam coś dziwnego.

Muszę to przeboleć

Długo zastanawiałam się, czy pojechać na grilla rodzinnego u kuzynki. Magda miała być z całą rodziną. Mama mówiła, że „może to będzie okazja, żeby porozmawiać”. Ale ja nie miałam już siły próbować. Kiedyś bym pojechała – z uśmiechem, z bólem w sercu i miską sałatki pod pachą. Tym razem zostałam w domu. Zrobiłam sobie kakao, włączyłam starą komedię i… po prostu byłam. Sama, ale spokojna.

W ciągu kolejnych tygodni zapisałam się do grupy wsparcia dla osób z trudnymi relacjami rodzinnymi. Nie chodziło o terapię – bardziej o to, żeby wreszcie ktoś powiedział: „Rozumiem cię. Miałam tak samo.” Poznałam tam Basię, nauczycielkę, którą siostra wyrzuciła z życia, gdy ta nie chciała zostać matką chrzestną jej kolejnego dziecka. Poznałam Marka, który od dziesięciu lat nie rozmawia z bratem, bo ten „nie dołożył się do pogrzebu mamy”. Takie historie jak moje. Albo gorsze.

Katarzyna, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama