„Siostrzenica to lekkoduch, której tylko praca i imprezy w głowie. Na pewno zostanie stara panną”
„Mela przekroczyła już trzydziestkę, a jej biologiczny zegar nieustannie odmierzał czas, a tu nadal żadnej zmiany. Ale pewnego dnia zauważyłam, jak prowadzi wózek z maluchem po parku. To dziwne, skąd wzięła to dziecko? Przecież na pewno nie stała się nagle matką. Na pewno bym o tym wiedziała”.
- Bożena, 58 lat
Nie potrafiła się ustatkować
Melania miała skórę o brzoskwiniowym odcieniu, wyróżniające się duże oczy o zielonym kolorze oraz długie, szczupłe dłonie. W naszym klanie, pełnym starowinek i zgarbionych wdów, wyróżniała się smukłą sylwetką i urokiem młodości. Obserwując, jak dorasta ta moja siostrzenica, zastanawiałam się, jaka przemiana nastąpi w tym pięknym motylu. Chłopcy zawsze się za nią uganiali, ale ona tylko ich oceniała. Żaden z nich nie zyskał jej zainteresowania.
Wszyscy w naszej rodzinie mieli dużo obowiązków, dlatego najczęściej spotykaliśmy się podczas różnego rodzaju rodzinnych uroczystości. Na ślubach, chrztach czy pogrzebach, Meli zawsze towarzyszył jakiś chłopak, ale za każdym razem był to inny mężczyzna. Cztery lata temu, kiedy zasiadaliśmy do obiadu z okazji jakiejś uroczystości, podeszłam do niej i zapytałam:
– Meluś, co słychać? Czy jest jakaś ważna osoba w twoim życiu?
– Nie, ciociu, same niewłaściwe osoby dookoła... – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Mama Meli, Marzena, później delikatnie mi to wyjaśniła, że już nie może znieść, jak jej córka „marnuje się w panieństwie”.
Zobacz także
– Nie mogę tego zrozumieć – mówiła mi wtedy Marzena. – Mela jest urocza, inteligentna, dobrze wykształcona. Ma wielkie serce. Ale wciąż nie może znaleźć odpowiedniego chłopaka. Jest już po trzydziestce. Przecież zegar biologiczny kobiety nieubłaganie tyka. Kiedy zdecyduje się na dziecko? Przed czterdziestką? – westchnęła moja siostra.
Chociaż Marzenie było ciężko na duszy, nie ingerowała w życie córki. Tym bardziej ja nie powinnam tego robić...
Nie mogłam uwierzyć, że to ona
Tak więc nie kryłam swojego zdziwienia, kiedy kilka miesięcy później zauważyłam Melę na spacerze w parku z małym, może 3-letnim chłopcem. Miała na sobie kurtkę i dżinsy, a wiatr plątał jej rozwichrzone włosy. Prezentowała się zupełnie inaczej niż na spotkaniach rodzinnych. „Co to za dziecko? – zastanawiałam się. – Przecież to chyba nie jej syn?”. Przywitałyśmy się ciepło.
– To jest Józio – powiedziała od razu, widząc moje zdziwienie. – Po długiej chorobie postanowiliśmy pójść na spacer do parku. Zamierzamy nakarmić kaczki.
– Wspierasz kolegę? – zapytałam.
– Nie, koleżankę – zaśmiała się. – Wojtek nie mógł wybrać się ze swoim synem na świeże powietrze, więc zasugerowałam, że mogę to zrobić za niego.
– Ale ty przecież nie lubisz chodzić na spacery – zwróciłam uwagę. – Zawsze mówiłaś, że to najbardziej nudna rzecz na świecie, że nie możesz sobie wyobrazić, jak można ciągle turlać wózek po parku. Czuję, że cię nie poznaję!
– No cóż, ja siebie też nie – odparła z uśmiechem.
To był maj, kiedy wyjechałam do Holandii, aby pracować. Przez ponad rok moim obowiązkiem było opiekowanie się starszą kobietą. Pomimo odległości, utrzymywałam kontakt z rodziną przez internet. Pewnego dnia, zadzwoniła do mnie moja siostra.
– Nie wiesz co się u nas dzieje – krzyknęła Marzena na powitanie.
– Coś się stało? Ktoś jest chory? – od razu się zaniepokoiłam.
– Nie, nie! To o Melę chodzi! – powiedziała moja siostra. – Ona jest w ciąży!
– Co ty mówisz? – nie mogłam uwierzyć. – To przecież dobre wieści... – doszłam do siebie po chwili.
– Martwię się o nią – przyznała Marzena. – Jest teraz z młodym lekarzem. Jego żona umarła dwa lata temu na nowotwór i zostawiła małego synka. Mela zapewnia, że wszystko będzie w porządku, ale ja nie mogę przez to spać...
Starałam się pocieszyć Marzenę. Dałam jej słowo, że skontaktuję się z Melą.
Była zmęczona dotychczasowym życiem
Postanowiłam zrobić to kilka dni później.
– Słuchaj, co u ciebie słychać? Mama jest naprawdę zmartwiona – powiedziałam bez ogródek.
– Ciociu, rozumiem, że mama się niepokoi, ale jestem przekonana, że wszystko wróci do normy – odpowiedziała Mela ze spokojem. – W moim życiu wiele się zmieniło, chciałabym, żebyś te zmiany zrozumiała. Przez ostatnie lata czułam, jakbym żyła w pustce. Miałam dobrą pracę w agencji, zarabiałam sporo, często bywałam na imprezach, ale zauważyłam, że coraz mniej istotnych rzeczy dzieje się dookoła mnie. Moje przyjaciółki wychodziły za mąż, miały dzieci, nie miały już dla mnie czasu, a fajni faceci gdzieś zniknęli. Pojawiło się kilku gości „z drugiego obiegu”. Albo pili za dużo, albo brali narkotyki, albo robili obie te rzeczy. Wolałam być sama.
Wojtek odwiedził agencję, aby załatwić pewną sprawę dla firmy medycznej, gdzie dorabiał. Krótko rozmawiali, planował wrócić za kilka dni. Wtedy jednak Mela była chora. Była zaskoczona, kiedy dwa tygodnie później Wojtek zjawił się ponownie. Następnie powiedział jej, że musiał porozmawiać z kimś, a zdawało mu się, że ona go wysłucha. I tak się wszystko zaczęło... Później Mela poznała małego Józia.
– Zawsze byłaś taka ostrożna, a teraz nagle jesteś w ciąży – odparłam.
– No, niezupełnie nagle, ciociu – Mela odpowiedziała z uśmiechem. – Oczywiście, że bałam się tej całej nowej sytuacji. Zastanawiałam się, jak zareagują teściowie Wojtka, którzy nadal mu pomagają w opiece nad Józiem. Co powiedzą, kiedy w rodzinie pojawi się macocha? Ojej, jakie to straszne słowo! I jeszcze nowe dziecko? Czy nie będę dla nich obca w domu, który kiedyś był domem ich córki? – zastanawiała się Mela. – Ale naprawdę miło mnie zaskoczyli. Powiedzieli, że ich zięć teraz jest dla nich jak ich własny syn, że był najlepszym partnerem dla ich Agnieszki, zarówno w dobrych, jak i w trudnych chwilach. I że chcą, aby był szczęśliwy.
– No nieźle... – odparłam.
– Rozumiem, że to może brzmieć jak zdanie z romansidła, ale tak naprawdę się wydarzyło. Myślę, że oni naprawdę mocno kochali swoją córkę i tę miłość przekazali tym, którzy po niej zostali. Po prostu powiedzieli mi: „Mamy nadzieję, że będziecie szczęśliwi”. Wkrótce Wojtek i ja weźmiemy ślub.
Kilka miesięcy po tym, jak wróciłam z Holandii, umówiłam się z Melanią w Parku Ujazdowskim. Moja siostrzenica przesuwała ciężki wózek na zaśnieżonej ścieżce. W środku, owinięta w kocyku, leżała mała Celinka. Obok wózka, pełen dumy z powodu swojej młodszej siostry, kroczył Józio.
– Cześć, ciociu! – Mela przywitała mnie uściskiem. – Kiedyś uważałam, że chodzenie na spacery jest nudne – powiedziała ze śmiechem. – Ale teraz, kiedy chodzę na nie z moimi dziećmi, naprawdę je lubię.
– Miło mi, że zmieniłaś swoje podejście, kochana – odpowiedziałam cicho.