Reklama

Gdy patrzyłam na siebie w lustrze – kobieta w idealnie skrojonym żakiecie, z pierścionkiem wartym tyle, co kawalerka na Mokotowie – powinnam czuć dumę. Udało mi się. Wyszłam z chaosu, ze studenckiego życia pełnego rachunków nie do zapłacenia i złamanych serc. Edward był dużo starszy. Dojrzały, spokojny. Dał mi wszystko: spokój, prestiż, przyszłość, poczucie bezpieczeństwa.

Reklama

A jednak coś we mnie się buntowało. Nie była to wątpliwość, raczej echo. Echo czegoś, co próbowałam zagłuszyć przez lata. Śmiechu nad Wisłą. Ciepła dłoni, kiedy świat się walił. Słów, które nigdy nie padły. Bo on zniknął. Po prostu. Marek. Nie myślałam o nim od dawna. Tak przynajmniej sobie wmawiałam. Aż tu nagle – wiadomość. Jedno zdanie. Tydzień przed ślubem.

„Muszę cię zobaczyć”.

I wtedy wszystko zaczęło się sypać.

Spotkałam się z nim

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Powiślu, tej z ceglaną ścianą i starym gramofonem grającym jazz. Weszłam pierwsza, serce waliło mi jak oszalałe. Usiadłam przy oknie i patrzyłam na swoje odbicie w szybie, jakby próbując sobie przypomnieć, kim byłam, zanim wszystko zaczęło się układać.

Przyszedł spóźniony. Zawsze się spóźniał.

– Cześć, Julka – powiedział, jakby nie minęły cztery lata od ostatniego „kocham cię”.

Podniosłam wzrok. Marek wyglądał inaczej. Dojrzał. Jego twarz była zmęczona, ale w oczach… w oczach był ten sam ogień.

– Cześć – odpowiedziałam cicho, oschle. Nie chciałam, żeby widział, jak bardzo trzęsą mi się dłonie.

Przez chwilę milczeliśmy. On zamówił espresso, ja udawałam, że czytam menu.

– Nie mogłem już tak dłużej – powiedział nagle. – Musiałem cię zobaczyć. Nie przestałem myśleć o tobie. Ani na chwilę.

– Marek, co ty sobie wyobrażasz? – zapytałam z nerwowym śmiechem. – Że wrócisz po czterech latach i wszystko będzie jak dawniej?

– Nie… Ale chcę, żebyś wiedziała, że wtedy odszedłem, bo się bałem. Byłem głupi. I nigdy nie przestałem cię kochać.

Serce mi stanęło. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale gardło miałam ściśnięte.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Marta czekała w kuchni z winem.

– Gdzie byłaś? – zapytała, patrząc podejrzliwie.

– Spotkałam się z Markiem.

– Zwariowałaś? Tydzień przed ślubem?!

– Nie wiem… Może zwariowałam.

A może właśnie wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam, że żyję.

Wciąż mnie kochał

Drugi raz spotkaliśmy się dwa dni później. Napisał, że musi mi wszystko wyjaśnić. Zgodziłam się, choć nie miałam pojęcia, po co. Może po to, by upewnić się, że to już nic nie znaczy. Albo... że wciąż znaczy.

Tym razem nie była to kawiarnia. Spotkaliśmy się w parku, na ławce, gdzie kiedyś całowaliśmy się po nocach, zmarznięci, szczęśliwi.

– Dzięki, że przyszłaś – powiedział, siadając obok.

Nie patrzyłam na niego. Bałam się tego spojrzenia. Bałam się siebie.

– Po prostu powiedz – powiedziałam. – Dlaczego zniknąłeś?

Westchnął ciężko. Wcisnął ręce w kieszenie kurtki.

– Mój ojciec wtedy zachorował. Wszystko się posypało. Nie miałem pracy, nie miałem niczego. Nie chciałem cię w to wciągać. Nie chciałem być dla ciebie ciężarem, nie miałabyś ze mną żadnej przyszłości.

Spojrzałam na niego. W oczach miał żal. Ale nie tylko do siebie. Do mnie też.

– A może to ja powinnam była zdecydować, w co chce być „wciągnięta”? – zapytałam cicho.

– Wiem. I codziennie sobie to powtarzam.

Zamilkł na chwilę, a potem dodał:

– Wróciłem, bo nie potrafię żyć, udając, że cię nie kocham. Nigdy nie przestałem. Żyłem bez ciebie, ale to nie było życie.

Zacisnęłam pięści. Co on sobie wyobrażał? Że powiem „wracaj”? Że rzucę wszystko – Edwarda, ślub, przyszłość?

– Marek… ja mam życie. Kogoś, kto mnie kocha. Nie możesz tak po prostu się pojawić i wszystko rozwalić!

– A ty jesteś szczęśliwa? – zapytał cicho.

Zabrakło mi słów. Nie byłam.

Musiałam wyznać prawdę

Nie mogłam już udawać. Czułam, że muszę coś zrobić, zanim sama zwariuję. Wieczorem, gdy Edward wrócił z pracy, czekałam na niego w kuchni. Bez makijażu, z rozmazanym tuszem po popołudniowym płaczu.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, zanim jeszcze zdążył zdjąć płaszcz.

Zamarł. Spojrzał na mnie poważnie, jakby już przeczuwał.

– Byłam z nim. Z Markiem.

Zapadła cisza. Nie taka dramatyczna, filmowa. Prawdziwa. Żenująca, zimna, dławiąca.

Spałaś z nim? – zapytał chłodno.

– Nie. Ale... pomyślałam o tym.

Edward usiadł. Jego twarz zdradzała wszystko – ból, wściekłość, rozczarowanie.

– I co teraz? Będziesz się wahać aż do dnia ślubu?

– Nie wiem. Wiem tylko, że nie potrafię iść do ołtarza z kimś, mając w głowie innego.

– Zasługuję na więcej niż resztki twojego uczucia, Julia.

Te słowa mnie złamały. Bo miał rację.

Wyszłam. Nie wiedziałam, dokąd iść. Poszłam do Marty.

– On wie – powiedziałam od progu.

Marta spojrzała na mnie bez zdziwienia.

– No i dobrze. Musisz w końcu przestać się oszukiwać. Ty nie kochasz Edwarda. Ty po prostu uciekasz, boisz się kolejnego rozczarowana.

Wtedy pękłam.

– A jeśli znowu mnie zostawi? Jeśli znowu złamie mi serce?

– To będziesz żyć. Ale przynajmniej będziesz żyć prawdziwie.

Tej nocy spałam sama. I po raz pierwszy nie czułam się samotna, tylko wolna.

Nie mogłam w to uwierzyć

Edward czekał na mnie, kiedy wróciłam późnym wieczorem. Siedział w salonie z kieliszkiem czerwonego wina, jakby nic się nie stało. Na stoliku obok leżała czarna koperta.

– Usiądź – powiedział spokojnie, ale jego głos był lodowaty.

Usiadłam powoli, czując, że coś się zaraz wydarzy.

– Wiem, że jesteś rozdarta. Ale myślę, że mogę pomóc ci podjąć właściwą decyzję.

Podał mi kopertę. Otworzyłam ją – w środku był czek na pięćset tysięcy złotych.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Co to ma być?

– Zabezpieczenie. Jeśli wyjdziesz za mnie, to pieniądze są twoje – powiedział chłodno. – Niezależnie od wszystkiego. Nawet jeśli za rok odejdziesz. Chcę tylko, żebyś była przy mnie w dniu ślubu.

Zamilkłam. Serce mi waliło. Czy on właśnie próbował mnie... kupić?

– Myślisz, że chodzi mi o pieniądze?

– Nie. Myślę, że boisz się przyszłości. A ja ci ją gwarantuję. Spokój, bezpieczeństwo, życie bez chaosu. Może nie jestem twoją wielką miłością, ale wiem, jak się o ciebie troszczyć.

Wstałam. Cała się trzęsłam.

– Edward… ja nie jestem na sprzedaż.

– Ale jesteś rozsądna. I wiesz, że z nim tego nie dostaniesz.

Nie odpowiedziałam. Wybiegłam z mieszkania, zostawiając kopertę na podłodze.

I wtedy zrozumiałam, że nie boję się przyszłości. Boję się życia, które nic nie znaczy.

Nie wiedziałam, czego chcę

Dzień ślubu. Wstałam o piątej rano. Nie mogłam spać. Suknia wisiała na drzwiach jak biała chorągiew kapitulacji. Mama weszła do pokoju z kubkiem kawy i tym spojrzeniem, które mówiło więcej niż słowa.

– Wszystko gotowe – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na siebie w lustrze – idealna fryzura, makijaż, ale oczy... nie moje. Puste.

– Kiedyś kochałam chłopaka, który nie miał nic – odezwała się mama, siadając obok. – Ale wybrałam twojego ojca. Bo miał pracę, dom, plan. I nigdy nie byłam nieszczęśliwa. Tylko... nigdy też nie byłam naprawdę szczęśliwa.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Chciałam zapytać, dlaczego mi to mówi właśnie dziś. Ale nie musiałam.

Telefon zawibrował. Wiadomość od Marka:

„Czekam. Ale nie będę czekał wiecznie”.

Zacisnęłam pięści. Marta weszła bez pukania.

Jeszcze możesz się wycofać – powiedziała. – Ale musisz wiedzieć, czego chcesz.

– Nie wiem – szepnęłam.

– Wiesz. Tylko boisz się to wypowiedzieć.

Spojrzałam znów na suknię. Tak piękną. Tak cholernie nie moją.

I wtedy podjęłam decyzję.

W końcu to zrobiłam

Stanęłam przed drzwiami sali weselnej. Z daleka słyszałam muzykę, gości, śmiechy. Edward czekał przy ołtarzu. Moja mama płakała. Nie wiem, czy ze wzruszenia, Marta siedziała z założonymi rękami, czekając na cud. A ja? Ja stałam w białej sukni w bocznej uliczce, z telefonem w ręce.

Napisałam tylko jedno słowo:

„Przepraszam”.

Nie weszłam do środka. Poszłam w przeciwnym kierunku. Taksówkarz spojrzał na mnie przez lusterko, ale nic nie powiedział. Jakby wiedział, że milczenie jest dziś ważniejsze niż jakiekolwiek pytanie.

Pojechałam do Marka. Drzwi były otwarte.

Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Podeszłam, położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam płakać. Nie z ulgi. Nie z radości. Z tego, że wszystko się skończyło.

– I co teraz? – zapytał.

– Nie wiem – szepnęłam. – Ale dziś nie chcę być sama.

Julia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama