„Sprytne małżeństwo wyciągało kasę z kieszeni naiwniaków. Przestali dopiero, gdy karma zaczęła do nich wracać”
„Mój dziadek był czarnoksiężnikiem. Jako dziecko miałem pewność, że tak właśnie jest. Wierzyłem w to tak jak we wróżki, elfy i krasnoludki. Gdy chciałem o nim napisać wypracowanie, ojciec zdradził mi prawdę. Musiałem zmienić temat wypracowania”.
- Marcin, lat 33
Pod koniec siódmej klasy mieliśmy napisać wypracowanie o naszych rodzinach. Pomyślałem, że opowieść o sztukmistrzu, który przed wojną przemierzał miasteczka we wschodniej Polsce, może być interesującym tematem. Dlatego pewnego dnia wziąłem album z rodzinnymi zdjęciami i poszedłem do ojca, żeby opowiedział mi historię dziadka.
– Była skomplikowana – mruknął. Najwyraźniej chciał wymigać się od opowieści.
Mama spojrzała znacząco na tatę. Westchnął, czując, że jest przegłosowany.
– Dziadek, delikatnie mówiąc... No więc... czasami był na bakier z prawem.
– Niby jak?
– On i babcia próbowali wmówić ludziom, że istnieją duchy. Babcia miała pseudonim Talima i na rozwieszanych na mieście plakatach było napisane, że jest największym medium Europy Wschodniej. Dziadek zaś występował pod pseudonimem Wielki Baudini. Oboje jeździli od miasteczka do miasteczka i dawali pokazy przywoływania duchów. Ludzie kupowali bilety i przychodzili na pokaz, na którym duchy miały mówić prawdę o mieszkańcach danej miejscowości.
Czy to naprawdę jest godne uznania?
Przyznam, że w tamtym momencie byłem dumny z dziadków, którzy mieli kontakt z drugą stroną. Byłem też pewien, że kiedy przeczytam wypracowanie, wszyscy w klasie będą mi zazdrościć.
– Rzecz polegała na tym – kontynuował tata – że kilka dni wcześniej daną miejscowość odwiedzał pewien komiwojażer, który zatrzymywał się w miejscowym hoteliku. Potem całe dnie spędzał na obchodzeniu domów i próbie sprzedaży nikomu niepotrzebnych szczotek do włosów. To był brat twojej babci. Miał on jedną zaletę – potrafił z każdym z miejsca nawiązać kontakt i po chwili jego rozmówca uznawał go za przyjaciela, któremu można wyjawić wszystkie miejscowe tajemnice. Innymi słowy, twój wujeczny dziadek wyciągał od miejscowych wiadomości, które potem duchy rzekomo przekazywały babci, gdy ta była w transie.
Oświeciło mnie.
– Robili sobie z ludzi jaja?
Ojciec zastanowił się chwilę i potem kiwnął głową.
– W dzisiejszej nowomowie można by to tak nazwać. Tylko że na owych „jajach” dodatkowo zarabiali pieniądze.
– Dziadek miał łeb na karku – powiedziałem z uznaniem.
Tata zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z przyganą.
– Widzę, że nie przeszkadza ci, że zarabiał na życie oszukiwaniem ludzi.
– Nie nazwałbym tego oszustwem. Najwyraźniej ludzie tego potrzebowali. W tych latach nie mieli innych rozrywek, więc….
– A mimo to – tata przerwał mi swoim najbardziej belferskim tonem, którego nie cierpiałem. – Było to celowe oszukiwanie ludzi i szerzenie ciemnoty. Zastanów się, czy to naprawdę jest godne uznania. Czy powinieneś być dumny z dziadka?
Obrotny burmistrz
Czułem się trochę głupio (zwłaszcza że naprawdę byłem dumny, ale czego oczekiwać po nastolatku?), więc zmieniłem temat na nieco bezpieczniejszy.
– Co się działo na takich pokazach?
– Najpierw dziadek opowiadał ludziom, jakim to wielkim medium jest kobieta, która wkrótce usiądzie w fotelu pośrodku sceny. Oczywiście nikt nie wiedział, że są małżeństwem. Oficjalna wersja głosiła, że spotkali się w jednym z tybetańskich klasztorów, gdzie sam Dalajlama przekazywał im tajemne nauki i tajniki kontaktowania się z zaświatami.
– Rzeczywiście, bajer, jak się patrzy.
– Ludzie chcieli wierzyć w takie androny. Tak więc dziadek wraz z babcią i jej bratem jeździli od miasteczka do miasteczka i dawali seanse spirytystyczne. Jak zawsze na początku takich pokazów, na sali rozlegały się żarciki z magicznych umiejętności Talimy i Wielkiego Baudiniego. Po przemowie dziadka rozpoczynał się seans. Kiedy babcia zapadała w trans, zmienionym głosem opowiadała, co jej wiadomo o tajemnicach miasteczka. Ludzie dziwili się, skąd Talima, która po raz pierwszy gości w tych okolicach, wie o nich tak wiele. W końcu zaczynali wierzyć, że to rzeczywiście duchy. I wtedy, w obawie, by ich najgłębsze tajemnice nie ujrzały światła dziennego, nie wnikali zbyt głęboko w swoje osobiste sprawy. Dlatego to, czego się wywiedział brat babci, w zupełności wystarczało, by zachwyceni widzowie szczodrze sypnęli groszem, a sława magicznego duetu obiegła ościenne województwa.
Pewnego dnia los zagnał ich do jednego z podrzeszowskich miasteczek. Po występie podszedł do dziadka elegancko ubrany mężczyzna i zaprosił na kolację do miejscowej restauracji. Nieznajomy był pod wrażeniem występu i zamierzał złożyć dziadkowi intratną propozycję. Przedstawił się jako burmistrz miasteczka, które znajdowało się 23 kilometry dalej, i zaprosił Wielkiego Baudiniego i Talimę na gościnne występy. Szczególnie zaś zależało mu na tym, żeby duchy wychwalały jego dotychczasowe rządy, jako że zbliżały się wybory. A że suma, którą zaoferował za to obrotny burmistrz, była nader kusząca, dziadek przystał na przedstawioną mu ofertę.
I nagle babcia przemówiła
Tydzień później, jak to było zawarte w umowie z burmistrzem, Wielki Baudini zjechał do miasteczka i zaczął rozlepiać plakaty, które anonsowały występ znamienitej Talimy. Wtedy doszło do małej przepychanki z ludźmi z magistratu, którzy próbowali zerwać dziadkowe plakaty. To było uzgodnione z burmistrzem, któremu potem nikt nie mógł zarzucić, że specjalnie sprowadził sobie magików. Rzecz jasna wszystko zostało odpowiednio nagłośnione pocztą pantoflową. W efekcie właściwego dnia salka miejscowego kina była nabita po brzegi podekscytowanymi mieszkańcami. I tu się zaczęły nieoczekiwane kłopoty...
– Nie pojawiły się duchy, bo babcia zachorowała – podpowiedziałem szybko. – Albo babcia coś pomyliła w pochwałach, które zamówił burmistrz – kombinowałem dalej.
– Wręcz przeciwnie – tata uśmiechnął się półgębkiem. – Na początku wszystko szło zgodnie z planem. „Duchy” wyjawiały o mieszkańcach miasteczka to, czego wywiedział się sympatyczny komiwojażer. Widzowie byli zdumieni i zachwyceni. Tak przygotowawszy grunt, dziadek dał znak i na widowni podniósł się jeden z popleczników burmistrza i zadał pytanie dotyczące jakiejś inwestycji. Chciał wiedzieć, czy była uczciwa. Burmistrz wcześniej przekazał oczywiście dziadkowi właściwą odpowiedź i Talima miała jej udzielić. Wszyscy na sali w napięciu czekali – a Talima milczała. Dziadek spojrzał na babcię i poważnie się zaniepokoił. Miała dziwny wyraz twarzy – jakby... senny, w transie. Takim prawdziwym, nie tym wyuczonym, zagranym po mistrzowsku.
I nagle babcia przemówiła – i nie był to przygotowany tekst, tylko coś całkiem innego. Duch się przedstawił, ktoś na sali krzyknął, a z ust babci zaczęły spadać gromy na burmistrza. Był to jakiś rozsierdzony na lokalnego włodarza mieszkaniec, który niedawno zmarł. Po nim kilkanaście zdań wykrzyczał duch kobiety. A na koniec głos zabrał miejscowy proboszcz, którego pochowano miesiąc wcześniej. Wszystkie duchy wytykały burmistrzowi niegospodarność. Z ich słów wynikało, że to szalbierca i złodziej. Dokładnie wyliczyły, ile w ciągu ostatniego roku ukradł z kasy miejskiej. Podały nawet adres przybytku uciech w pobliskim Rzeszowie, gdzie burmistrz tracił na panienki lekkiego prowadzenia sporo publicznego grosza.
Na początku burmistrz próbował zagłuszyć głosy z zaświatów. Ale został niespodziewanie zaatakowany z innej strony: jego żona zaczęła okładać go parasolką. Na sali podniósł się krzyk, bo ludzie dowiedzieli się, że ster rządów dzierży złodziej i malwersant. Seans został przerwany wkroczeniem policji.
Będę miał mu co opowiedzieć
Dziadek porwał babcię za rękę i oboje wskoczyli do czekającej na zapleczu kina podróżnej kolaski. Następnie umknęli z miasteczka przed wściekłym burmistrzem i jego rozsierdzonymi ludźmi.
– Od tamtej pory – stwierdził ojciec na koniec opowieści – wielki Baudini i sławna Talima zniknęli z trasy objazdowej. Oboje nigdy nie wierzyli w duchy i tym podobne rzeczy. Kiedy jednak babcia wpadła w autentyczny trans, po wybudzeniu orzekła, że już więcej nie będzie igrała z zaświatami. Mimo usilnych dziadkowych namów, że dopiero teraz zrobią światową karierę, zrezygnowała z dalszych występów.
Nie napisałem o tym wypracowania. Podobała mi się ta historia, ale nie chciałem wystawiać się na pośmiewisko, ujawniając, że moi dziadkowie byli oszustami. Od tamtej pory minęło 20 lat. Mój syn dorasta i coraz częściej pyta o rodzinne drzewo genealogiczne. Gdy spyta o pradziadków, będę miał mu co opowiedzieć. Ale ze względów wychowawczych przedstawię ich w nieco lepszym świetle.