Reklama

Wspinaczka to nie jest dla mnie sport – to mój sposób na życie. Na to, żeby nie oszaleć w tym chaotycznym, pulsującym świecie, który każe pędzić, mieć więcej, lepiej, szybciej. Ja wybieram wspinanie, bo tam, na ścianie, wszystko jest czyste, prawdziwe i samotne, choć wcale nie smutne.

Reklama

Nigdy nie było mi łatwo znaleźć kogoś, kto to zrozumie. Dla większości kobiet, które poznawałem, było to ekscytujące tylko na początku. Potem już tylko przeszkadzało. „A nie boisz się?”, „A może byś w końcu coś ustabilizował?”, „Nie możemy pojechać do Barcelony zamiast w Tatry?” – słyszałem te pytania tyle razy, że przestałem się tłumaczyć. Stałem się samotnikiem z wyboru. Romantykiem w uprzęży.

A potem pojawiła się Julka. Poznaliśmy się na Tinderze. Jej opis: „Kocham naturę. Górskie zachody słońca to moje życie”. Jej zdjęcia: z lasu, w kajaku, z kijkami na szlaku. Pomyślałem, że może to znak. Zaczęliśmy pisać. Złapało mnie to, spotkaliśmy się kilka razy w kawiarni. A potem zaprosiłem ją na wspólny weekend w skałkach w Austrii.

Jechaliśmy po dziurawym szutrze. Lubiłem ten odcinek – prowadził mnie zawsze w miejsce, gdzie mogłem oddychać pełną piersią. Tam zostawiałem miasto, pracę, ludzi i wszystkie te napięcia, które zaczynają drżeć pod skórą, gdy za długo tkwi się w betonowych murach. Ale tym razem nie jechałem sam. Na siedzeniu obok siedziała Julka.

Miało być wspaniale

Miała na sobie ciepły, wełniany sweter i jasne dżinsy. Pachniała czymś świeżym, trochę jak cytrusy, trochę jak mięta. Z początku była pełna entuzjazmu. Śmiała się z mojego radia, które nie chciało działać, zadawała pytania o skałę, o to, jak wygląda dzień wspinaczkowy. Mówiła, że nie może się doczekać.

– A długo jeszcze do tego miejsca? – zapytała nagle. – Bo te dziury na drodze mnie wytrzęsły jak shake’a.

Zaśmiałem się.

– Ale za to jak już podejdziemy pod skałę, to zapomnisz o wszystkim. Mówię ci, czysta magia.

Skinęła głową i zaczęła dłubać w telefonie, choć i tak nie było zasięgu.

Zacząłem opowiadać jej o miejscu, do którego jechaliśmy. Że tutaj pierwszy raz poczułem, że potrafię się oderwać – dosłownie i w przenośni – od wszystkiego, co mnie przygniatało. Uśmiechnęła się lekko, ale jakoś bez przekonania.

Kiedy zaparkowaliśmy auto pod pensjonatem, Julka przeciągnęła się, wysiadając. Uśmiechnęła się, choć ten uśmiech nie miał już tej lekkości co wcześniej. Zameldowaliśmy się, przebraliśmy i poszliśmy się wspinać.

Mina jej zrzedła

Ruszyliśmy powoli w górę. Szlak był lekko błotnisty, jak to po wiosennych roztopach. Dla mnie nic nadzwyczajnego. Dla niej chyba zupełnie inny świat. Już po kilku minutach marszu zatrzymała się i spojrzała na swoje buty.

– To jest jakaś masakra – powiedziała z wyrzutem. – To błoto… ja się tu zaraz poślizgnę i zabiję.

Odwróciłem się do niej i podałem rękę.

– Spokojnie, tu jest bezpiecznie. Zobacz, wystarczy, że złapiesz się tej gałęzi… – pokazałem jej, gdzie może postawić stopę i gdzie się oprzeć.

Nie ruszyła się z miejsca.

– Nie – powiedziała ostro. – Ja nie dam rady. To jest chore, ty się w ogóle zastanawiasz co robisz?! Miał być spacer, przyroda… A to wygląda jak tor przeszkód!

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Stała przede mną dziewczyna, która jeszcze dzień wcześniej mówiła, że uwielbia dziką naturę. A teraz patrzyła na mnie z oczami pełnymi paniki, jakbym ciągnął ją w jakąś przepaść.

– Chcesz, żebyśmy zawrócili? – zapytałem cicho.

Nie odpowiedziała od razu. W końcu ruszyła za mną, ostrożnie stawiając kroki. Bez słowa.

Zaczynałem wątpić

Pod skałą było chłodniej niż na szlaku. Wysoka ściana zasłaniała słońce, a wokół panowała cisza, którą znałem i kochałem. To była moja przestrzeń – surowa, dzika, prawdziwa. Rozłożyłem uprzęże, ekspresy, kask. Julka rozejrzała się dookoła bez słowa. Zatrzymała wzrok na pionowej ścianie, potem na linach. I wtedy się zaczęło.

– Ja się czuję jak na jakimś obozie przetrwania – powiedziała nagle głosem, który był ostry jak kamień. – Tu nawet nie ma internetu! To miała być przygoda, nie survival!

Spojrzałem na nią zaskoczony. Stała ze splecionymi ramionami, rozdrażniona, prawie trzęsła się z zimna.

– Dla mnie to właśnie jest przygoda – odpowiedziałem spokojnie. – Ale rozumiem, jeśli to nie dla ciebie.

– Nie no, serio? – wybuchła. – Ty się dobrze czujesz? Ludzie jeżdżą do spa, do ciepłych krajów, a ty ciągniesz mnie w miejsce, gdzie trzeba zakładać jakieś uprzęże jak koń przed orką. I jeszcze każesz mi się wspinać po jakiejś ścianie?

Nie odpowiedziałem. Co miałem powiedzieć? Że myślałem, że będzie inaczej? Że miałem w głowie inny scenariusz, w którym ona z zachwytem patrzy na świat z wysokości i śmieje się z wiatrem we włosach? W którym jesteśmy razem, spleceni nie tylko liną, ale i czymś więcej?

Uparła się

Podszedłem do niej z uprzężą w dłoni.

– Przymierzymy tylko. Nie musisz się wspinać. Po prostu zobacz, jak to działa.

Zrobiła dwa kroki w tył.

– Nie. Nie chcę. Ja tu zamarzam, nie wiem, jak ty możesz tak stać i się tym ekscytować. I jeszcze ten twój sprzęt. To wszystko wygląda jak zabawki dla jakichś świrów.

Uczucie rozczarowania zmieszało się z irytacją. Miałem ją za osobę, która szuka przygód. Za kogoś, kto mówił, że kocha naturę.

– Myślałem, że to może być coś, co ci się spodoba – powiedziałem w końcu. – Chciałem ci pokazać coś ważnego.

– To może nie pokazuj – rzuciła, odwracając się. – Odstaw mnie z powrotem do auta.

Zebrałem sprzęt w milczeniu. Nie patrzyłem na nią. A ona milczała, wpatrzona w telefon, jakby próbowała złapać resztkę zasięgu. Po drodze do samochodu nie zamieniliśmy ani słowa. Wróciliśmy do domu jeszcze tego samego dnia.

Byłem rozczarowany

Następnego dnia napisałem do niej. Krótka wiadomość – zapytałem, czy wszystko w porządku. Nie odpisała. Po kilku godzinach spróbowałem jeszcze raz. Nic. Sprawdziłem Messengera – nie byłem już na liście jej znajomych. Instagram? Zablokowany. Tinder? Zniknęła, jakby nigdy jej tam nie było.

Siedziałem przy komputerze, patrząc na ekran i czułem coś dziwnego – nie złość, nie rozczarowanie. Coś w rodzaju pustki. Jak wtedy, kiedy szykujesz się na wspinaczkę, a lina okazuje się przecięta. Niby wszystko dobrze wyglądało, ale gdzieś po drodze coś pękło.

„Może to ja jestem za stary na te aplikacje – pomyślałem. – Może powinienem był się domyślić, że «kocham naturę» znaczy «kocham prosecco na dachu apartamentu»”?

Julka po prostu wyparowała. Bez słowa. Bez wytłumaczenia. Tak jakby ten weekend w ogóle się nie wydarzył.

Mikołaj, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama