„Syn i córka wyłudzali ode mnie pieniądze. Gdy dostałam spadek, byłam pewna, że wyciągną łapy po niego”
„Kilka dni później dostałam oficjalne pismo. Z pieczątką. Z podpisem. Okazało się, że Marian zostawił mi swoje mieszkanie! Usiadłam na wersalce i długo patrzyłam w ścianę. A potem popłakałam się, jak jakaś głupia gęś. Nikt mi nigdy niczego nie zostawił. Przez całe życie tylko dawałam – a tu, nagle, ktoś uznał, że jestem coś warta. Że jestem godna”.

- Redakcja
Nie jestem nikim szczególnym. Ot, zwykła staruszka, co to całe życie harowała, żeby dzieciom było lepiej. Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na parterze. Od kiedy zmarł mój Władek, zostałam tylko ja i te ściany. Czasem się do nich nawet odzywam, bo przynajmniej nie przerywają.
Mam córkę, Anetę, i syna, Pawła. Dobrze im się ułożyło, choć rzadko mówią coś więcej niż „hej” i „potrzebuję”. Nie mam im tego za złe. Taki świat. Każdy zaganiany, każdy zajęty swoim. Ale jak dzwonią, to zawsze z konkretem. Zwłaszcza Aneta.
– Mamo, pożyczyłabyś jeszcze trochę? W tym miesiącu znowu coś się posypało... – usłyszałam tydzień temu.
– Dobrze, Anetko. Przeleję, tylko znowu będę musiała zrezygnować z leków – powiedziałam, choć wiedziałam, że nie powinnam.
Zresztą co ja tam... jakoś przeżyję. Jak zawsze. A dzieciom trzeba pomagać, bo jak nie matka, to kto?
Czasem przysiądę na ławce pod blokiem, żeby chociaż popatrzeć na ludzi. Wtedy zazwyczaj przysiadał się Marian. Nasz sąsiad z trzeciego piętra. Zawsze z tą samą gazetą i siatką z chlebem. Rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach – o pogodzie, o cenach, o tym, jak to kiedyś było lepiej. Miły człowiek. Spokojny. Cichy. Taki, co to słucha, ale sam wiele nie mówi.
Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś odegra ogromną rolę w moim życiu. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co się wydarzy.
Testament Mariana
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Było zimno, marcowe słońce oszukiwało, że jest cieplej niż w rzeczywistości. Szłam z siatką ze sklepu, nogi mnie bolały, a palce odmarzały mimo rękawiczek. Przechodziłam właśnie koło klatki Mariana, gdy usłyszałam podniesione głosy na schodach. Ktoś płakał.
A potem gruchnęło całkiem głośno i wyraźnie:
– To nie może być prawda, no po prostu nie może!
Zatrzymałam się, niby żeby poprawić torbę, ale ciekawość wygrała. Dowiedziałam się, że Marian nie żyje. To była jakaś nagła przypadłość, która zabrała go w okamgnieniu. Taki los starych ludzi.
Kilka dni później dostałam oficjalne pismo. Z pieczątką. Z podpisem. Okazało się, że Marian zostawił mi swoje mieszkanie! Usiadłam na wersalce i długo patrzyłam w ścianę. A potem popłakałam się, jak jakaś głupia gęś. Nikt mi nigdy niczego nie zostawił. Przez całe życie tylko dawałam – a tu, nagle, ktoś uznał, że jestem coś warta. Że jestem godna.
Ale… dlaczego? Przecież my tylko czasem rozmawialiśmy... A może właśnie dlatego. Może wystarczyło, że nie byłam dla niego przezroczysta. Siedziałam z tym dokumentem w rękach i myślałam... o swoich dzieciach. Czy kiedykolwiek zapytali, czy czegoś potrzebuję? Czy pamiętają, że też mogę mieć rachunki, swoje bóle, strachy? Czy dla nich istnieję tylko wtedy, gdy jestem w stanie przelać pieniądze?
Nie miałam odpowiedzi. Ale czułam, że coś się zmienia.
Nagle pojawiły się dzieci
Minęło może kilka dni od kiedy przyszło to pismo, a mój telefon nagle zaczął dzwonić, jakby się ktoś nim bawił. Najpierw Paweł.
– Cześć, mamuśka! Co słychać? – jego głos był podejrzanie wesoły.
Zamilkłam na chwilę. Ostatnio dzwonił w listopadzie, żeby zapytać, czy mogę mu pożyczyć „na krótko”.
– A co się tak nagle zmieniło, że masz czas dla starej matki? – zapytałam, nie kryjąc podejrzeń.
– No weź, nie dramatyzuj... po prostu pomyślałem, że dawno nie rozmawialiśmy – zaśmiał się nerwowo.
W tym samym tygodniu Aneta napisała esemesa: „Mamo, może wpadniemy w weekend? Tęsknię za tobą”. Serce mi zmiękło. Choć część mnie już wiedziała. Nie mam złudzeń, ale jak tu się nie łudzić, kiedy własna córka pisze, że tęskni?
Przyszli. Z torbą ciastek i butelką wina, choć wiedzą, że już nie pijam. Siedzieli przy stole, opowiadali, śmiali się... A ja ich słuchałam, patrzyłam i czułam się jak aktorka na scenie. Główna rola, ale tekst ktoś inny napisał.
– To mieszkanie po Marianie... fajna sprawa – rzucił Paweł niby od niechcenia. Skąd wiedzieli, nie mam pojęcia.
Aneta popatrzyła na mnie z uśmiechem, który znałam od dziecka – ten, który pojawiał się zawsze, gdy czegoś chciała.
– Mamuś, może byś tam zamieszkała? Bliżej do centrum, ładniejsza okolica...
– Tam przecież mieszkała rodzina Mariana, nie czujesz się dziwnie? – dodał Paweł.
– Nie. Czuję się dziwnie, że wy nagle się mną tak interesujecie – odpowiedziałam sucho.
Zapadła niezręczna cisza. Aneta napiła się herbaty, Paweł pogrzebał w telefonie. Przez ułamek sekundy widziałam, jak między nimi przeleciało spojrzenie. Jakby sygnał. Jakiś plan. Zaczynałam czuć, że to nie będzie historia ze szczęśliwym zakończeniem.
Chcieli coś ugrać
Paweł wpadł tydzień później. Niby na herbatę, niby „bo był w okolicy”. Usiadł w fotelu, rozparł się jak u siebie i zaczął opowiadać, jak ciężko mu z kredytem, jak to jego Justyna straciła zlecenie, a dzieci chorują na zmianę. Patrzyłam na niego i czułam, że to przedstawienie. Słyszałam już tę historię w różnych wariantach.
Zaparzyłam herbatę i podałam mu ciasto, które sama upiekłam. Wzięłam ręcznik kuchenny, żeby powycierać okruszki z fotela, a wtedy jego telefon zsunął się z oparcia i wpadł między poduszki. Schyliłam się po niego odruchowo, zanim zdążył zareagować.
Ekran świecił. Wiadomość od Anety: „Jeśli ona serio to dostała, musimy się zakręcić. Można jeszcze coś ugrać”. Zamarłam.
Nie od razu spojrzałam na Pawła. Poczułam, jak serce mi wali, a w gardle rośnie gula. Oddałam mu telefon bez słowa, ale on już widział, że przeczytałam.
– Co wy chcecie ugrać, Paweł? – zapytałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Zbladł.
– To tylko tak napisane… nie myśl, że to było na poważnie – próbował się uśmiechnąć, ale oczy mu uciekły gdzieś w bok.
– Nie myślę. Ja już wiem – odpowiedziałam spokojnie. A potem wstałam, zdjęłam fartuch i powiesiłam na rączce piekarnika.
Nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie zrobiłam sceny. Ale w środku pękło coś, co trzymało mnie przy nich przez te wszystkie lata. To coś, co kazało mi wierzyć, że są dobrymi ludźmi, tylko chwilowo zagubionymi. Wyszedł godzinę później. Już bez uśmiechów. Bez teatru. Zostałam sama z ciszą, herbatą i myślą, że w tej grze jestem tylko pionkiem. Ale nie zamierzałam dłużej nim być.
Spotkanie z Natalką
Zobaczyłam ją pod blokiem przypadkiem, gdy wracałam ze sklepu. Miała czapkę zsuniętą na oczy i kurtkę za dużą o dwa rozmiary. Wyglądała na zmęczoną, ale nie była typem, co narzeka. Podniosła wzrok, gdy zatrzasnęłam bramę.
– Dzień dobry... pani Janina? – zapytała niepewnie.
– Tak. A ty to...?
– Natalka. Wnuczka pana Mariana.
Poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Chciałam jej powiedzieć, że mi przykro. Że nie wiedziałam, że Marian coś planuje. Że nie chciałam niczego zabierać.
Ale ona tylko się uśmiechnęła. Taki uśmiech, co mówi więcej niż tysiąc słów.
– Dziadek był uparty, ale zawsze mówił, że pani to jedyna dobra dusza w tym bloku.
Zamurowało mnie. Stanęłam jak wryta, z siatką ziemniaków w ręku.
– On po prostu widział mnie. Moja własna rodzina nie widzi mnie od lat – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć.
Natalka przytaknęła cicho. Potem zaproponowała, że wniesie moje zakupy na górę. Usiadłyśmy potem u mnie, przy herbacie. Mówiła o dziadku ciepło, bez żalu. Zaczęła wspominać, jak zabierał ją na spacery, jak uczył grać w warcaby, jak czytał jej książki, których nikt inny już nie czytał. Słuchałam i widziałam, że to nie były puste słowa. Że ją naprawdę obchodził.
Nie wspomniała ani słowem o spadku. Nie zapytała o testament. Nie było w niej tej chciwości, którą widziałam u własnych dzieci.
Tylko cisza i wdzięczność.
Zaczęłam się zastanawiać... Może to właśnie jej powinnam oddać to mieszkanie? Może nie przez krew poznajemy prawdziwą rodzinę.
Spisałam nowy testament
Nie spałam całą noc. Leżałam na boku, patrząc w sufit, słuchając jakiegoś stukotu w kaloryferze. Obok mnie na stoliku leżała kartka – pusta, ale już wiedziałam, co się na niej znajdzie.
Nazajutrz poszłam do notariusza.
– Chciałabym zmienić testament – powiedziałam pewnie, choć głos lekko mi drżał.
Notariusz spojrzał zaskoczony, ale nie zapytał. Wypełnił, co trzeba, podsunął mi dokumenty, a ja podpisałam. Wszystko – mieszkanie po Marianie, moje własne, oszczędności – zapisałam Natalce. Nie dlatego, że była biedna. Nie dlatego, że coś mi dała. Ale dlatego, że mnie zobaczyła. Naprawdę.
Wieczorem zadzwoniłam do Anety i Pawła. Poprosiłam, żeby przyszli razem. Niech się dowiedzą w cztery oczy.
– Całe życie byłam dla was otwartym portfelem. Teraz chcę być kimś więcej dla siebie – zaczęłam spokojnie, choć serce waliło mi w piersi.
Aneta zbladła.
– Mamo, jak możesz wybierać obcą osobę zamiast rodziny?
– Bo ona nigdy nie udawała, że mnie kocha – odpowiedziałam twardo.
Paweł próbował jeszcze coś mówić. Że przecież mnie kochają, że to nieporozumienie, że wiadomość była żartem. Ale ja już nie słuchałam. Po raz pierwszy od lat miałam wrażenie, że oddycham.
Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Jakby nie rozumieli, co się właśnie wydarzyło. Jakby ich matka – ta, co zawsze dawała, zawsze przepraszała, zawsze ustępowała – nagle przestała istnieć. Może i przestała.
Czuję spokój
Siedzę na ławce pod blokiem. Na tej samej, co zawsze. Tu, gdzie jeszcze niedawno siadał Marian z gazetą i siatką z chlebem. Dziś obok mnie siedzi Natalka. Pije kawę z termosu, opowiada o swojej pracy. O tym, że nie wie jeszcze, co zrobi z mieszkaniem dziadka, ale że czuje, jakby on dalej tu był. I że często o mnie mówił. Miło. Ciepło. Patrzę na nią i uśmiecham się lekko. Nie potrzebuję już niczego więcej.
Nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Może moje dzieci naprawdę nie wiedziały, jak mnie kochać. Może syn i córka myśleli, że wystarczy „przelej” i „mamo, ratuj”. Ale ja też się zmieniłam. Nie chcę już kochać na siłę. Ani za coś.
Nie czekam już na telefon, który i tak nie dzwoni. Nie wyglądam listonosza z kartką świąteczną. Nie płaczę nocami do poduszki. Natalka coś mówi, śmieje się. Patrzy mi w oczy, słucha. Naprawdę słucha. A ja po raz pierwszy od wielu lat czuję, że jestem. Nie tylko jako numer konta czy „ta starsza z parteru”. Jestem dla kogoś ważna. I to mi wystarczy.
Janina, 74 lata
Czytaj także:
- „Dałam wnuczkowi na Komunię krzyżyk ze srebra. Córka uznała, że takim badziewiem narobiłam wstydu przed całą rodziną”
- „Wspólny grill ze znajomymi skończył się tragedią. Wszyscy ukrywali pewien sekret, o którym tylko ja nie miałem pojęcia”
- „Myślałam, że w wieku 65. lat już nie zaznam miłości. Niespodziewane uczucie zastukało do mnie na plaży w Portugalii”