„Syn miał wypadek, gdy żona gapiła się w smartfona. Woli serduszka pod fotkami niż własne dziecko”
„Byłem totalnie zaskoczony tym, co przed momentem dotarło do moich uszu. Liczyłem na to, że Martyna poczuje się zawstydzona, zacznie mnie błagać o wybaczenie, a na sam koniec da mi słowo, że od teraz będzie bardziej uważać. Ale gdzie tam, ona w ogóle nie miała poczucia, że zrobiła coś złego”.

- listy do redakcji
Żona ciągle coś ogląda
Moja żona jest totalnie uzależniona od sieci. Komórka to jej nieodłączny przyjaciel – zero przerwy, ani na moment. Non stop zerka, jakie newsy wrzucili znajomi na sociale, obserwuje licytacje, wczytuje się w newsy ze świata, ogląda głupkowate filmiki, przegląda witryny z ciuszkami, kosmetykami i milionem innych bzdur, które są jej kompletnie zbędne.
Szczerze mówiąc, nie byłem zadowolony z tego, że tyle czasu spędza przed telefonem. Uważałem, że to strata cennych chwil, ale nie mówiłem jej tego wprost. Zbyt mocno ją kochałem, żeby mieć jakieś pretensje. Nie robiłem awantur, nawet gdy przez to ciągłe wpatrywanie się w ekran zapominała o swoich obowiązkach – o tym, żeby posprzątać mieszkanie albo przygotować coś do jedzenia. A przecież jeszcze zanim się pobraliśmy ustaliliśmy, że to ona będzie dbać o te sprawy.
Przez cały czas starałem się jej w delikatny sposób uświadamiać, że poza internetowym życiem jest jeszcze to prawdziwe, realne, i to właśnie na nim powinna się głównie skupiać. Miałem nadzieję, że w końcu to do niej dotrze i z dużą cierpliwością czekałem, aż ten moment nastąpi. Miałem nawet nadzieję, że zdecyduje się na leczenie, bo zdaję sobie sprawę, jak ciężko poradzić sobie z nałogami. Jednak w momencie, gdy przez jej uzależnienie od sieci nieomal straciliśmy naszą pociechę, coś się we mnie załamało.
Sąsiadka chciała mnie uświadomić
Zdarzyło się to przed tygodniem. Byłem kompletnie wykończony po pracy, bo mieliśmy strasznie trudny i stresujący dzień. Myślami byłem już pod prysznicem i w łóżku. Dochodzę do klatki, patrzę w dal i widzę moją sąsiadkę z czwartego piętra. Pani Krystyna jest znana z tego, że pasjonuje się sprawami sąsiedztwa i z ochotą przekazuje innym to, co widziała. Kiedy mnie dostrzegła, od razu podeszła.
– Panie Pawle, czy słyszał pan, co się wydarzyło? – spytała, ledwo łapiąc oddech.
– Nie mam pojęcia i szczerze mówiąc, wolę nie wiedzieć. Bardzo przepraszam, ale jestem wykończony i brakuje mi energii, a także chęci na wysłuchiwanie ploteczek – mruknąłem i poszedłem dalej.
– W porządku, dam panu święty spokój. Ale sprawa jest naprawdę bardzo ważna. Rzecz dotyczy tego, czy pana syn jest bezpieczny – dobiegło mnie zza pleców.
– Chodzi o Kubusia? – zapytałem, odwracając się.
– Tak, o Kubusia, o Kubusia… To posłucha mnie pan czy mam sobie iść?
– No jasne, że posłucham. O co konkretnie chodzi?
– O mały włos i młody dziś by wylądował w szpitalu, a może i jeszcze gorzej – uniosła wzrok ku niebu, dając do zrozumienia, o co jej chodzi.
– Że co takiego?!
– Dokładnie tak. Wiem, co mówię, przecież to na własne oczy widziałam... Niewiele brakowało... Gdyby nie ten cały Waldek...
– Jaki znowu Waldek? Nic z tego nie rozumiem! Może zacznie pani od początku, co? – powiedziałem poirytowany.
– Wie pan co, to było dzisiaj z samego rana. Postanowiłam się przejść na targ. Kiedy dochodziłam do tej zakorkowanej krzyżówki na skraju dzielnicy, zobaczyłam naprzeciwko pana małżonkę. Jedną dłonią popychała spacerówkę z małym Kubą, a w drugiej ściskała smartfona. Wpatrywała się w ekran jak zahipnotyzowana. Byłam przekonana, że przystanie, bo paliło się czerwone. Gdzie tam… Wtoczyła wózek wprost na ulicę… Aż mnie zmroziło, gdy to ujrzałam, bo akurat nadjechało auto…
Obcy uratował moje dziecko
Kolana mi zmiękły, a z ust wydobyło się pełne przerażenia westchnienie
– O Boże…
– Gnało jak szalone. Nie miałoby szans się zatrzymać. Serce podeszło mi do gardła, bo byłam pewna, że stanie się coś strasznego. Chciałam wrzasnąć, ale zabrakło mi tchu. I nagle, jak za sprawą czarów, pojawił się pan Waldek. Musiał wracać z targu, bo dźwigał dwie wyładowane siatki. W mgnieniu oka cisnął zakupy na ziemię, wypadł na jezdnię, chwycił wózek i wciągnął go z powrotem na chodnik. Słowo daję, zrobił to w ostatnim momencie…
– No i co było dalej z Martyną? – nie dawałem za wygraną.
– Szczerze mówiąc, to nawet nie drgnęła. Spodziewałam się, że wpadnie w panikę, zaleje się łzami... W końcu Kubie groziło poważne niebezpieczeństwo! Tymczasem ona zareagowała tak, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji, która przed momentem miała miejsce.
– Nie wie pani może, w którym miejscu mieszka wspomniany Waldemar? Chciałbym okazać mu wdzięczność…
– Pod numerem 78, w budynku numer trzy. Ale aktualnie go pan tam nie zastanie. Widziałam, jak wychodził z mieszkania.
– Trudno, podziękuję mu kiedy indziej. Zaniosę jakieś porządne wino.
– To byłby miły gest z pana strony, bo pani Martyna nie wykazała żadnej wdzięczności. Wręcz odwrotnie, obrzuciła go pretensjami. Wiem, bo zamieniliśmy kilka słów po całym tym zajściu.
– Serio?
– No mówię panu. Kiedy powiedział jej, żeby skupiła się na dziecku zamiast gapić się w smartfon, od razu się nadąsała i syknęła na niego, że to nie jego interes. Uwierzy pan w coś takiego? Facet ratuje jej dzieciaka, a ona jeszcze na niego syczy…
– Co? Nie wierzę! Bardzo mi przykro, ale lecę do siebie! – wrzasnąłem i pomknąłem w stronę swojego mieszkania.
Aż kipiałem ze złości
Miałem wrażenie, że jak zaraz nie pogadam z żoną, to eksploduję z wściekłości. Pani Jadzia lubiła niekiedy podkolorować opowieści, ale intuicja podpowiadała mi, że teraz nie przeholowała. Martyna wylegiwała się na sofie w pokoju dziennym. Jak zawsze, miała komórkę w dłoni. W tej chwili coś na niej stukała.
Kubuś rozkładał klocki na podłodze w salonie. Podniosłem go i przeniosłem do pokoju dziecięcego, po czym skierowałem się z powrotem do małżonki. Była tak pochłonięta telefonem, że nawet nie spostrzegła mojego krzątania się po domu. Zbliżyłem się i gwałtownie zabrałem jej komórkę.
– Co ty wyprawiasz?! – oburzyła się.
– Podobno o mały włos nie zabiłaś naszego syna! – wydarłem się.
– Co? O czym ty w ogóle mówisz? Kto ci naopowiadał takich głupot?
– To nieistotne!
– Pewnie to ta wścibska Jadźka nagadała ci różnych bzdur... Strasznie wredna baba! Włóczy się po okolicy, podgląda sąsiadów i później rozpowiada niestworzone historie...
– No to może zechcesz mi zrelacjonować, jak to naprawdę było?
– Nic takiego się nie stało, po prostu podczas spaceru z Kubusiem odpłynęłam myślami i przegapiłam czerwone na przejściu...
– Wcale nie odpłynęłaś, tylko jak zwykle byłaś z nosem w smartfonie! Zdajesz sobie sprawę, jak mogło się to skończyć?
– Ale przecież nic się nie stało. Jakiś gość miał dobry refleks i zdążył wciągnąć wózek z powrotem na chodnik. Kubuś nawet nie pisnął.
– To nie jakiś gość, a nasz sąsiad z klatki obok. Całe szczęście, że tamtędy szedł. Ty natomiast, zamiast okazać wdzięczność, jak słyszałem, że zacząłeś mu impertynencko dogadywać.
– No bo wcale nie prosiłam go o żadne wskazówki. Niech lepiej członków własnej rodziny edukuje, a mnie da spokój. Mam własny rozum!
– Teraz to już raczej wątpię!
– Daj spokój z tymi docinkami! Niczego złego nie zrobiłam!
– Serio tak myślisz?
– No raczej. Kubusiowi nic się przecież nie stało, wszystko jest ok. A poza tym, oddaj mi komórkę. Ania wrzuciła fotki z imprezy urodzinowej. Chcę na nie zerknąć – sięgnęła po telefon.
Bardziej liczą się dla niej głupie fotki
Osłupiałem. Nie docierało do mnie to, co właśnie dotarło do moich uszu. Liczyłem na to, że Martyna poczuje się zawstydzona, zacznie mnie przepraszać, a na koniec da słowo, że od tej pory będzie uważała. Ale gdzie tam, ona w ogóle nie czuła się winna. Zamiast zastanowić się nad swoim postępowaniem, całą uwagę poświęcała jakimś durnym fotkom na Facebooku, które udostępniła jej kumpela. W tym momencie coś we mnie pękło.
Zrozumiałam, że liczenie na to, że zacznie używać sieci odpowiedzialnie i z rozwagą, jest bezcelowe. Jeśli nie zdecyduję się na stanowcze działania, moja żona wciąż będzie egzystować w cyberprzestrzeni, ignorując przy tym zdrowie oraz bezpieczeństwo naszego synka.
Spojrzałem przelotnie na komórkę, o którą jeszcze przed momentem tak się upominała. Nagle coś wpadło mi do głowy. Chwyciłem smartfon pewniej, wziąłem zamach i cisnąłem nim z całym impetem prosto w ścianę. Aparat roztrzaskał się na kawałki. Przyznaję szczerze, poczułem ulgę.
– Oszalałeś? Po co to zrobiłeś? – w jej spojrzeniu malowały się zdziwienie i lęk.
– Primo, żeby dać upust emocjom, secundo, żebyś uświadomiła sobie parę spraw.
– A konkretnie jakich?
– Według mnie jesteś totalnie niepoważna, uzależniona od internetu, zdjęcia na Facebooku cenisz bardziej niż własne dziecko, przez ciebie może dojść do nieszczęścia i powinnaś pójść po pomoc do jakiegoś specjalisty, zacząć terapię…
– Chyba ci odbiło! Jakie uzależnienie? Jaka terapia? W dzisiejszych czasach każdy jest online. Nie żyjemy w średniowieczu! Kubusia kocham najbardziej na świecie i w życiu nie naraziłabym go na niebezpieczeństwo!
– Ale dzisiaj o mały włos do tego nie doszło. Gdyby nie sąsiad…
– Daj spokój, ciągle mówisz to samo. Daj już temu spokój! Takie sytuacje są normalne. Tobie chyba odbiło! Kto normalny tłucze na kawałki najnowszy telefon! Totalnie nie rozumiem, o co ci chodzi!
– Jak załapiesz, to daj znać. Znajdziesz mnie z Kubą u rodziców. Bo nie zostawię go z tobą nawet na chwilę – rzuciłem oschle.
Kiedy opuszczaliśmy mieszkanie, sypała pod moim adresem najgorsze obelgi, zbierając jednocześnie z podłogi fragmenty swojego ubóstwianego telefonu. Naprawdę żenujący obrazek...
Coś we mnie pękło
Rodzice powitali nas bardzo ciepło, szczególnie gdy dowiedzieli się, co skłoniło nas do tego niespodzianego przyjazdu. Obydwoje są już na emeryturze, z sieci korzystają z głową, więc mam pewność, że zaopiekują się wnuczkiem jak należy kiedy będę w pracy. No i przypilnują moją małżonkę, gdy wpadnie w odwiedziny do syna.
Nie uważam się za złośliwego człowieka i nie zależy mi na tym, aby zerwała chore relacje z własnym telefonem. Zależy mi jedynie na tym, aby wyszła z tego obłędu. W międzyczasie Martyna usiłowała nakłonić mnie, żebym wrócił do mieszkania. Nie mam pojęcia, czy udało jej się naprawić stary telefon, czy może zainwestowała w nowy aparat. Grunt, że praktycznie każdego dnia nękała mnie swoimi telefonami.
Gdy tylko zaczęła do mnie dzwonić, darła się w słuchawkę, że mi odbiło i mam jej w tej chwili oddać małego. Inaczej pójdzie z tym na policję i oskarży mnie o uprowadzenie. Powiedziałem jej, żeby spróbowała szczęścia, bo i tak nikt nie zareaguje na takie oskarżenia. Koniec końców oboje mamy takie same prawa rodzicielskie względem naszego synka.
Wygląda na to, że zrozumiała moje racje, bo już po kilku dniach jej nastawienie złagodniało. Przestała stawiać żądania, a zaczęła prosić, twierdząc, że męczy się okropnie, kiedy nie ma nas przy sobie i strasznie za nami tęskni. Dzisiaj z samego rana powiedziała, że raz jeszcze w spokoju to wszystko przeanalizowała, teraz już wie, o co mi chodziło i obiecała poprawę. Jasne, akurat teraz!
Musi wziąć się w garść
Interesujące, w jakim momencie ona tak głęboko się nad tym wszystkim zastanawiała, bo z tego, co widzę, to ciągle spędza masę czasu online. Sprawdzałem to i wiem, że jest sieci zarówno za dnia, jak i po zmroku. Gdziekolwiek się nie obejrzę, tam zostawia swoje komentarze i serduszka. Najwyraźniej ta cała tęsknota nie daje jej jeszcze aż tak mocno w kość…
Nie zamierzam dłużej zwlekać, dam jej jeszcze chwilę na to, aby uświadomiła sobie, jak bardzo za mną tęskni. Liczę, że w końcu uczciwie przyzna się przed sobą, iż ma kłopot i podejmie decyzję o rozpoczęciu terapii. Jeśli tak się nie stanie, będę zmuszony wnieść pozew o rozwód i starać się o przyznanie mi opieki nad naszym małym synkiem. Zdaję sobie sprawę, że sądy zazwyczaj stają po stronie matek, ale mam nadzieję, że w tej sytuacji będzie inaczej. Wcale tego nie chcę, bo nadal darzę ją silnym uczuciem i chciałbym, abyśmy tworzyli szczęśliwą rodzinę, jednak nie widzę innego rozwiązania.
Nie mogę ryzykować. Nasz synek rozwija się w ekspresowym tempie, z dnia na dzień pewniej stąpa po ziemi i wszystko go interesuje. Jak twierdzi moja mama, nawet na moment nie wolno spuścić go z oczu, bo natychmiast wymyśla, co by tu włożyć do ust, czego posmakować albo dotknąć...
Musimy uważać, aby to nie było nic, co może mu zaszkodzić albo narazić na jakieś ryzyko. Koniecznie należy mu wytłumaczyć, co jest dozwolone, a jakie rzeczy są zakazane. Jestem pewien, że moi rodzice dadzą sobie z tym radę. Niestety, obawiam się, że Martyna sobie nie poradzi. No chyba że wreszcie przestanie ciągle gapić się w ekran swojej komórki…
Paweł, 31 lat