„Syn wyrzucił ojca na bruk, szantażował, a matka zmarła ze zgryzoty. Czas dać smarkaczowi nauczkę"
„– Nie mówiłem nic wcześniej, bo nie chciałem, żebyś się martwiła. Nie mam gdzie mieszkać i nie stać mnie na wynajem... Znalazłem mały magazyn, nie martw się, są tam wszystkie twoje rzeczy. I Beaty. Czasami tam przenocuję, ochrona nie robi problemów”.
- Katarzyna, 22 lata
Ryszard pojawił się w życiu mojej matki, wdowy, kiedy skończyłam trzynaście lat, trzy lata po śmierci mojego ojca. Pamiętam, że mama przez długi czas była bardzo ostrożna i nawet przed samą sobą udawała, że Ryszard jest tylko jej dobrym przyjacielem. Ale to nie było wcale dziwne. Odkąd tata umarł, sama musiała radzić sobie ze wszystkim, pracowała ciężko, aby nas utrzymać, nie chciała dodatkowych problemów.
Ryszarda poznała w pracy – zarządzał piekarnią, która dostarczała chleb do sklepu, gdzie mama pracowała. Przez dwa lata spotykali się "w głębokiej dyskrecji", aż nie mogłam dłużej wytrzymać.
– Mama, przestańcie z Ryszardem udawać, że to co robicie razem to tylko obiadki i kino. Lubię go i widzę, że ty też. Może to już czas, żeby zamieszkać razem?
Przez chwilę mama udawała, że nie wie, o co mi chodzi, jednak w końcu się poddała. Miesiąc później zamieszkaliśmy razem w trzypokojowym mieszkaniu Ryszarda.
Zdecydowanie za długo mnie tu nie było...
Pewnego dnia wyjawił nam, że jest ojcem.
– Ostatni raz widziałem go piętnaście lat temu. Pożyczyłem mu wszystkie swoje oszczędności, bo chłopak miał ambitny plan na biznes. W końcu wyszło na jaw, że nie było żadnej firmy... A Janusz zniknął. Nie mam dowodów, ale jestem przekonany, że Grażyna zmarła przez zmartwienia. Gdy zniknął, jej stan zdrowia stopniowo się pogarszał, do momentu, gdy doznała udaru. Nie mam bladego pojęcia, czy Janusz żyje, czy siedzi w więzieniu. Nie wiem, co się z nim dzieje. Nie chcę tego wiedzieć.
Było oczywiste, że nadal go ta sprawa boli. Ale więcej już tego tematu nie poruszaliśmy. Przez kilka następnych lat byliśmy szczęśliwą rodziną. Po maturze zaczęłam pracę w hotelu, na stanowisku recepcjonistki. Chciałam oszczędzać pieniądze i wyjechać, a może nawet zdecydować się na studia. Ryszard przeszedł na emeryturę. Z moją mamą mieli pojechać na wakacje do Paryża. Niestety, nic z tych planów nie wyszło. Mama nie żyje.
– Kasiu? Musisz natychmiast przyjechać do szpitala, to pilne. Twoja matka, Beata... miała wypadek – w słuchawce słychać było płacz Ryszarda. Zdałam sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Rzuciłam wszystko i pojechałam do szpitala.
Odeszła dziesięć minut po moim przybyciu. Sprawcy nigdy nie udało się znaleźć. Nie było żadnych świadków zdarzenia. Karetkę wezwał kierowca autobusu. Ale zanim moja mama dotarła do szpitala, straciła już zbyt dużo krwi. Jestem pewna, że gdyby ten... aż szkoda strzępić język... zatrzymał się, moja mama nadal by żyła.
Nie chciałam zostawiać Ryszarda samego, więc zostałam z nim. Ale pół roku później niemal wypędził mnie z naszego mieszkania.
– Jedź stąd, tutaj nic cię nie trzyma, nie oglądaj się na mnie. Nie możesz marnować swojego życia przeze mnie. Nie dam na to zgody – argumentował. – Dam sobie radę. Będziemy przecież w kontakcie, możesz do mnie wpadać. W końcu nie jedziesz na kraniec świata.
Tak, to prawda, pojechałam tylko do Wrocławia. Niemniej jednak, rytm życia w mieście tak mnie wciągnął, że na wizytę w domu po prostu brakowało mi czasu. Moje dni wypełniały studia, a wieczory i weekendy spędzałam w pracy w kawiarni. Ale często dzwoniłam do Ryszarda. Pewnie nie tak często jak powinnam, ale przynajmniej raz czy dwa w tygodniu. Opowiadał mi najnowsze plotki z naszego małego miasteczka, o tym jak dołączył do chóru i zaopiekował się psem.
– Pokochasz go, zobaczysz. Jest bardzo zabawny i przyjacielski – mówił.
Pewnego razu uznałam, że pora odwiedzić Ryszarda i zobaczyć, jak tam nasze miasteczko. Nie dałam mu znać wcześniej – chciałam zrobić mu niespodziankę...
Wciągnęłam walizkę na trzecie piętro. Włożyłam klucz w zamek. Diabli nadali, znowu się zablokował… Próbowałam rozpracować zamek przez niemal minutę. Nagle drzwi się otworzyły. A w nich stanął nieogolony mężczyzna w poplamionym podkoszulku.
– O co chodzi? – burknął.
– To... to jest moje mieszkanie. Gdzie jest Ryszard? Co się stało?
Próbowałam wejść do środka, ale nie udało mi się, mężczyzna stanął mi na drodze.
Kim on w ogóle jest?
– O, to pewnie Kasia, nowa córeczka staruszka. Wspominał o tobie. Chociaż tak właściwie to nie mówił o niczym innym. Ale teraz go tu nie ma, już tu nie mieszka. To moje mieszkanie, także spadaj stąd!
– Janusz, kim jest ta baba? – w korytarzu ukazała się prawie naga kobieta z papierosem w ustach. – No cholera jasna, weź ją przegoń! A może to ja mam to zrobić?
Kobieta ruszyła w moją stronę.
– Nikola, daj spokój, ona już wychodzi – mężczyzna zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
– Kasia? W końcu jesteś! Ryszard nie dał mi twojego numeru, nie mogłam zadzwonić – zza drzwi po przeciwnej stronie korytarza wysunęła sięsąsiadka. – Chodź, Kasia, wejdź do środka. Właśnie ciasto upiekłam, zjesz kawałek, co?
Sąsiadka podała mi gorącą kawę i kawałek pachnącego ciasta.
– Pani Marysiu, gdzie jest Ryszard? Co tu się wyprawia? I kim jest ten dziwny facet?
– To jest syn Ryszarda, Janusz. Przyjechał mniej więcej dwa miesiące po twoim wyjeździe. Nie jestem pewna, skąd wiedział, gdzie Ryszard mieszka, ale nasze miasto jest przecież nieduże... No, w każdym razie jakiś czas później Janusz przyprowadził tu tę blondynę, a po miesiącu wyrzucił Ryszarda. Sama nie wiem, jak to się stało. Ale pokazywał mu jakieś dokumenty i krzyczał, że ojciec może mu co najwyżej naskoczyć – relacjonowała pani Marysia. – Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest Ryszard. Nie odbiera telefonów od nikogo. Martwimy się o niego.
Zaczęłam się naprawdę niepokoić. A także wściekać na siebie za to, że tak długo nie odwiedzałam domu. Zadzwoniłam więc do Ryszarda. I... odebrał.
– Cześć, jak się masz w tym wielkim mieście? Bo u mnie to wszystko w porządku. Sporo spaceruję z Klopsem, ostatnio trochę odmalowałem mieszkanie. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale okazuje się, że to wcale nie jest takie trudne, wiesz? – Ryszard mówił dużo i nawet się nie zająknął na swoich kłamstwach.
Dlatego szybko mu przerwałam.
– Cześć, słuchaj, Ryszard. Nie kłam, dobrze? Przyjechałam do miasta i jestem w bloku, u pani Marii. Co ty narobiłeś? Nie ukrywaj się przede mną, wiesz, że nie dam za wygraną. Gdzie jesteś? – starałam się mówić zdecydowanie.
Bardzo się bałam, że Ryszard zdecyduje się jednak zakończyć ze mną rozmowę. Jak potem go znajdę?
Przez dłuższy czas po drugiej stronie panowała cisza. Moje serce biło szybko i prawie zapomniałam o oddychaniu.
– Kasiu... Cóż, no... słuchaj. Zaszło wiele zmian. Tak, dużo się zmieniło. Nie wiem, co teraz zrobić...
Ryszard opowiedział mi całą historię
Nakłoniłam go, żeby powiedział chociaż, gdzie teraz jest. A ja skontaktowałam się z hotelem, w którym kiedyś pracowałam i zarezerwowałam mu pokój. Ryszard czekał na mnie na stacji. Gdy patrzyłam na niego z daleka, nie sprawiał wrażenia bezdomnego. Bardziej przypominał turystę. Elegancka kurtka sportowa, plecak. Na kolanach trzymał małego, rudawego psa.
–Ryszard... – nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, więc po prostu go przytuliłam. – Dobrze, że jesteś cały i zdrowy.
Dotarliśmy do hotelu. Znałam osobę pracującą na recepcji, więc udawała, że nie widzi Klopsa. Ryszard poszedł się wykąpać, a ja zamówiłam kolację do naszego pokoju. Potem zjedliśmy, a Klops wylizał naczynia. Wyjęłam z bagażu wino.
– Przywiozłam to dla ciebie w prezencie ...
Napełniłam kieliszki winem i czekałam, aż Ryszard w końcu zacznie mówić.
– Nie chciałem ci nic mówić... bo, no wiesz, nie chciałem po prostu cię denerwować. Ale tak, stało się tak, że nie mam gdzie mieszkać. Przez cały czas płaciłem najniższą stawkę za ZUS... I teraz nie stać mnie, żeby sobie coś wynająć. Znalazłem niewielki magazyn, także proszę, nie martw się, wszystkie twoje rzeczy są tam bezpieczne. I Beaty też. Czasami tam nawet nocuję, a ochrona nie robi z tego problemu. Korzystam z prysznica na dworcu, a kobieta, która tam pracuje, za drobną opłatą robi dla mnie pranie w swoim domu. Wraz z Klopsem jakoś dajemy sobie radę, mamy jedzenie...
– Ryszard – przerwałam mu w pół zdania. – Ale dlaczego w ogóle oddałeś swoje mieszkanie Januszowi? Przecież on cię okradł, zmanipulował... Dlaczego na to pozwoliłeś...?
– Nie oddałem. Sam to zrobił... Nie jestem nawet pewien, Kasiu. Pojawił się niespodziewanie. Najpierw był sam. Nie wiedziałem, jak go wyprosić. Dopiero któregoś dnia rzucił na stół jakieś dokumenty. Twierdził, że oddałem mu mieszkanie. Podrobił mój podpis. Nie jestem pewien, czy oszukał notariusza, czy go przekupił, czy zrobił coś jeszcze innego. Dowód osobisty zabrał mi z portfela, dane się zgadzały. W końcu zamówił ślusarza, zmienił zamki i wyrzucił mnie na bruk – Ryszard potarł oczy, które były pełne łez.
Z westchnieniem przyznałam, że nie mam pojęcia, co o tym myśleć.
– Chciałem coś zrobić, nie wiem, zgłosić sprawę na policję – opowiadał. – Ale kiedy następnego dnia przyszedłem, żeby mu powiedzieć, że jeśli nie zwróci mi mieszkania, trafi z powrotem za kraty, przedstawił mi Nikolę. Była w ciąży. „To twoja przyszła synowa i wnuk. Czy naprawdę chcesz mnie wysłać do więzienia? Czy tego właśnie chcesz dla swojego wnuka? Żeby dorastał w sierocińcu? Bez ojca?” – wykrzykiwał. A ja ustąpiłem. Pozwolił mi zabrać moje rzeczy. Następnie oznajmił, że jeśli tylko zobaczy mnie w okolicy jeszcze raz, po prostu mnie pobije. Przykro mi, zdaję sobie sprawę, że to również był twój dom...
Ryszard zamilkł, ponownie ocierając łzy. Wydawało mi się, że od momentu naszego ostatniego spotkania postarzał się o dobre dziesięć lat.
– Ryszard, on cię oszukał. Widziałam tę Nikolę. Ona nie jest w ciąży. Pani Maria mówiła, że tam co chwilę odbywają się imprezy. Raz nawet wezwała policję, ale Janusz tak ją nastraszył, że nie miała odwagi zrobić tego ponownie. Nie ma mowy, żebym to tak zostawiła. Odzyskamy twoje mieszkanie, obiecuję. Szkoda, że nic nie mówiłeś wcześniej, razem moglibyśmy coś z tym zrobić.
Ryszard jedynie przytakiwał. Kazałam mu iść spać, a sama zabrałam Klopsa na spacer. Starałam się jakoś ogarnąć swoje myśli. Przyszło mi do głowy, że ojciec mojej przyjaciółki z roku, Julki, jest adwokatem. Pomyślałam, że być może znalazłby sposób na jakieś rozwiązanie tej dziwacznej sytuacji. Skontaktowałam się więc z Juką, a ona dała mi numer do swojego taty. Opowiedziałam mu o wszystkim.
Wykurzyliśmy go tamtąd
– Proszę, pani Kasiu, niech się pani nie denerwuje. To jest zwykłe wymuszenie, a do tego szyte bardzo grubymi nićmi. Jeśli pan Ryszard faktycznie nie złożył żadnego podpisu, to wystarczy analiza grafologa. A jeśli ten Janusz ma już na swoim koncie wyrok, to nawet dla nas lepiej. Zajmę się wszystkim, nie ma powodów do zmartwień. Rozumiem, że zastanawia się pani, czy stać panią na moje usługi. Ale na pewno dojdziemy do porozumienia.
Od razu poczułam ulgę. Następnego dnia uznałam, że wraz z Ryszardem i Klopsem ruszamy do Wrocławia. Julka udostępniła nam składane łóżko. Adwokat zajął się wszystkimi formalnościami. Uzyskał dokumenty od wspólnoty mieszkaniowej, zorganizował notariusza. Okazało się, że Janusz przyszedł z brodatym mężczyzną, który był w podobnym wieku co Ryszard. Mimo że on na zdjęciu w dowodzie był bez zarostu, to przecież każdy ma prawo zmienić swój wygląd... Ale opinia grafologa była jednoznaczna: ktoś sfałszował podpis.
Zanim doszło do rozprawy w sądzie, ojciec Julki odwiedził Janusza. Nie jestem pewna, co mu powiedział. Nie wiem też, w jaki sposób załatwił sprawę we wspólnocie. Fakt jest jednak taki, że już miesiąc później przekazał Ryszardowi dokumenty potwierdzające własność mieszkania oraz klucze do niego.
– Nie ma powodów do niepokoju. Janusz nie pojawi się w pana życiu przez dłuższy czas – oznajmił.
Ryszard nie powstrzymał łez.
– Kasiu, czy mogłabyś mnie jutro odwieźć do domu? U ciebie jest bardzo miło, ale chciałbym wrócić do siebie – poprosił.
Odprowadziłam adwokata do klatki.
– Jest pan pewny, że to wystarczy? – spytałam. – Nie powinniśmy go wsadzić do więzienia?
– Być może tak. Ale spędziłby tam rok, a może dwa. A co potem? Ten facet nie ma przecież żadnych hamulców. Ciężko przewidzieć, co by zrobił. Dlatego darowałem mu wolność, ale on dobrze wie, że mam na niego dowody. Wydaje mi się, że więzienie nie było dla niego łatwe, bo jedyna rzecz, która go przeraża, to powrót tam. Więc trzymamy go na wodzy. Myślę, że pan Ryszard nie usłyszy o swoim synu zbyt szybko...
W rodzinie powinniśmy być dla siebie oparciem
Podziękowałam mu serdecznie. Upierałam się, żeby wziął ode mnie zapłatę – ale zdaję sobie sprawę, że kwota, którą zaproponował, nie ma zbyt wiele wspólnego ze stawkami, za które zwykle pracuje.
Zawiozłam Ryszarda do jego mieszkania. Po Januszu nie zostało nic prócz stosów śmieci i butelek. W porządkach pomagała nam połowa mieszkańców bloku. Mimo że wszyscy przywitali Ryszarda jak prawdziwego bohatera, na wszelki wypadek podałam sąsiadom mój numer telefonu.
– Gdyby pani zobaczyła, że kręci się tu Janusz albo jakiś inny podejrzany typ, niech pani od razu dzwoni do mnie – zwróciłam się do pani Marii. – Obiecuję, że będę tu wpadać częściej. To była dla mnie niezła nauczka.
Zostałam w mieście jeszcze przez kilka dni. Poszliśmy wspólnie na cmentarz, gdzie leżą mama, tata i żona Ryszarda.
– Przepraszam cię, Kasiu. Powinienem był powiedzieć ci co się dzieje od razu, kiedy on się tylko pojawił. Byłem pewien, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Ale nie chciałem obarczać cię moimi problemami. Teraz wiem, że to było po prostu głupie. Jesteśmy przecież rodziną, mamy tylko siebie i musimy się wspierać...
Następnego dnia pojechałam do Wrocławia. Czekają na mnie studia. Ale jestem pewna, że kiedy tylko zdobędę dyplom, wrócę do domu, do Ryszarda. Rodzina powinna być razem.