Reklama

Tego dnia wracałam z warzywniaka, z siatką pełną ziemniaków, marchwi i dwóch przecenionych bakłażanów. Mijałam kontener na śmieci i kątem oka zauważyłam, że na samej górze, na starym fotelu bez nóg, ktoś zostawił mały, obdrapany kuferek. Otwarty, jakby miał zaprosić do zajrzenia. Przystanęłam, odwróciłam się, popatrzyłam jeszcze raz. No i cóż – podeszłam.

Kuferek był ze skóry, stary, z wytartym uchwytem i ozdobnym zapięciem. Klasyka z młodości mojej babki. W środku leżały jakieś ścinki, stara koronkowa chusteczka. Przyniosłam kuferek do domu, a mój syn, jak mnie zobaczył z tym „skarbem”, tylko westchnął, pokręcił głową i mruknął:

Przyniosłaś do domu jakieś śmieci?

Nie odpowiedziałam.

Miałam przeczucie

– I co ty z tym niby zrobisz? – zapytał mnie Paweł, stojąc w drzwiach kuchni i patrząc na kuferek, który właśnie stawiałam na stole.

– Ładny jest. Może sobie zostawię – odpowiedziałam, jakby to było najoczywistsze na świecie.

– Ty kiedyś naprawdę przytargasz do domu z wroną w reklamówce, bo miała smutne oczy – zażartował, nalewając sobie herbaty.

– Żarty, żartami. Ale jak ktoś wyrzuca takie rzeczy, to aż żal, żeby się zmarnowało – odparłam, otwierając kuferek. – Solidnie zrobiony. Nie to, co te plastiki z marketu.

– Może komuś babcia umarł, a ty teraz robisz za archeologa emocji – powiedział, ziewając. – No i co tam masz? Przepisy na zupę z lat 70.?

Wyjęłam kilka pożółkłych kopert, starą mapę, jakąś wizytówkę. Wszystko pachnące piwnicą. A potem... to. Okrągły, metalowy krążek zawinięty w kawałek materiału.

– A to? – spytał Paweł, podchodząc bliżej. – Medalion?

– Nie... Moneta. Chyba jakaś stara. Zobacz.

Syn wziął ją do ręki, przechylił w stronę światła.

– Hm. Faktycznie wygląda nietypowo. Daj, zrobię zdjęcie i wrzucę na tę grupę kolekcjonerów. Może ktoś coś wie.

– A nie mówiłam, że warto było zajrzeć do tego kuferka?

– Poczekajmy, zanim powiesz, że odkryłaś skarb – rzucił przez ramię, idąc po telefon.

Nie powiedziałam nic. Jednak czułam, że to nie była zwykła moneta.

Byłam zaintrygowana

Wieczorem Paweł usiadł przy komputerze. Siedziałam z herbatą w ręce, słuchając, jak stuka w klawiaturę.

– Napisałem do kilku ludzi z grupy. Jeden koleś od razu odpisał – rzucił. – Pyta, czy może dostać lepsze zdjęcie i czy to na pewno oryginał.

– Czyli zainteresowany – uśmiechnęłam się.

– Mamo, spokojnie. Może być warta tyle, co paczka zapałek. Ale zrobiłem zdjęcia w makro, zobaczymy.

– I kto tu się śmiał ze mnie?

Paweł parsknął śmiechem.

– Okej, dobra, może raz w życiu miałaś rację – puścił mi oczko. – Ale nie ekscytuj się za bardzo. Może to tylko jakaś stara kopia, podróbka na pamiątkę.

– No przecież. Już się szykuję do życia w pałacu – powiedziałam z przekąsem.

Kilka minut później znowu coś zatrzeszczało w jego głośnikach.

– Czekaj… facet właśnie odpisał. Mówi, że to przypomina jedną z monet z lat dwudziestych. Może być unikalna.

– Unikalna znaczy... droga?

– Jak autentyczna, to bardzo – przyznał, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Tylko nie chcę ci robić złudzeń. On zna temat, ale nie wyrokuje. Proponuje, żebyśmy pokazali to specjaliście.

– A gdzie znajdę specjalistę od takich cudów?

– Poczekaj. Napisał, że zna jednego, który czasem przyjmuje w Krakowie. Wysyłam mu wiadomość.

Coś we mnie mówiło, że to dopiero początek czegoś większego.

Przeszedł mnie dreszcz

Trzy dni później siedzieliśmy z Pawłem w poczekalni jakiegoś starego antykwariatu. Pachniało kurzem. Mężczyzna, z którym się umówiliśmy, miał przyjąć nas „między jednym klientem a drugim”. Gdy weszliśmy, nie podniósł nawet wzroku znad książki.

Państwo z monetą? – zapytał bez emocji, wskazując dłonią na krzesła.

Paweł podał mu zapakowany ostrożnie krążek. Mężczyzna rozwinął tkaninę, położył monetę na czarnym aksamicie i wyjął szkło powiększające. Przez kilka minut nie mówił nic. Tylko marszczył brwi.

– No i? – nie wytrzymałam. – To coś ciekawego?

– Ciekawego? Pani kochana… To rzadkość. Ale więcej powiem, jak sprawdzę z katalogiem – odparł, sięgając na półkę. – Jeśli się nie mylę, to była edycja testowa, której nigdy nie wprowadzono do obiegu. Ma cechy oryginału, ale… – zawiesił głos – ktoś musiał ją przechować przez pokolenia.

– Co to właściwie oznacza? – spytał Paweł.

Może być warta całkiem sporo – odparł z namysłem. – Ale to zależy. Rynek, stan, rzadkość, autentyczność. Potrzeba ekspertyzy. Mogę was pokierować.

– A może ktoś ją po prostu zostawił przez pomyłkę? – rzuciłam z niedowierzaniem.

– Takich rzeczy się nie wyrzuca przypadkiem. Ktoś chciał ją ukryć. A że trafiła do pani… Cóż, przypadek czy nie, to los się uśmiechnął – powiedział i pierwszy raz na mnie spojrzał.

Poczułam dreszcz. Coś się właśnie zmieniało, choć jeszcze nie rozumiałam co.

Miałam nadzieję

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Paweł prowadził samochód z miną, jakby cały czas coś przeliczał w głowie. Gapiłam się przez okno. Dopiero kiedy zjechaliśmy pod blok, odezwałam się.

– Myślisz, że to naprawdę może coś zmienić?

– Nie wiem. Ale to wygląda poważnie. Ten gość nie sprawiał wrażenia, jakby chciał nas nabrać. Zresztą, mówił, że zna kogoś z muzeum. Może oni zrobią ekspertyzę.

– Jak to wszystko się potwierdzi… – zaczęłam, ale nie skończyłam.

Bałam się dopowiedzieć, co mam na myśli. W mieszkaniu Paweł od razu usiadł do komputera.

– Napisałem do tego numizmatyka z muzeum. Ponoć uczciwy i konkretny. Mamy się z nim spotkać za tydzień.

– Tydzień? – jęknęłam. – Ja tu chyba z nerwów osiwieję.

– Mamo, nie nakręcaj się. To tylko moneta. Może cenna, a może nie. I nawet jeśli tak, to nie znaczy, że nagle będziemy kąpać się w złocie.

– Ja nie chcę się kąpać w złocie. Chcę spłacić kredyt za lodówkę i pojechać kiedyś nad morze jak człowiek – odpowiedziałam cierpko.

Paweł spojrzał na mnie uważnie.

– Chciałabym czasem poczuć, że coś się wreszcie układa – westchnęłam.

– Mnie tam by wystarczyło, żebyśmy mieli trochę luzu. I żebyś już nie nosiła cudzych kuferków ze śmietnika – dodał z uśmiechem.

Serce mi waliło

Numizmatyk, do którego trafiliśmy, pracował w muzeum historycznym. Miał jakieś sześćdziesiąt parę lat, ścisły umysł i zero cierpliwości do głupot. Już na wejściu rzucił:

– Bez zbędnych emocji. Ja tylko oceniam stan i pochodzenie. Cenę oszacuje rynek.

Podałam mu monetę, starając się wyglądać na spokojną, chociaż serce biło mi jak młot.

– Hm – mruknął, oglądając ją w powiększeniu. – Próbna emisja z okresu międzywojennego. Rzeczywiście rzadko spotykana, ale nie unikalna. Były przypadki, że kilka takich sztuk pojawiło się na rynku kolekcjonerskim.

– Czyli... oryginał? – zapytał Paweł.

– Tak, bez wątpienia. Bicie, stop, ślad po prasie – wszystko się zgadza. Nie zachowało się wiele egzemplarzy.

– A wartość? – wyrwało mi się.

Ekspert sięgnął po katalog aukcyjny, wertował go przez chwilę i podał kartkę Pawłowi.

– Proszę spojrzeć. Dwa lata temu podobna sztuka poszła za... dwadzieścia osiem tysięcy złotych. W gorszym stanie niż wasza.

Zaniemówiłam.

– To... całkiem sporo – szepnęłam.

– Sporo. Ale nie majątek życia. Jeśli nie macie sentymentu, można sprzedać na aukcji. Z prowizją zostanie wam trochę ponad dwadzieścia tysięcy.

Spojrzeliśmy na siebie z Pawłem.

I to wszystko kufra ze śmietnika... – powiedział półgłosem.

– Nie wszystko – poprawiłam go. – To za ciekawość. I za to, że człowiek czasem się pochyli nad tym, co inni wyrzucają.

Ekspert uśmiechnął się po raz pierwszy.

– Najlepsze znaleziska zawsze trafiają się przypadkiem. Jednak trafiają się tylko tym, którzy patrzą uważnie.

Spełniłam swoje marzenie

Minęły dwa miesiące, odkąd sprzedaliśmy monetę. Aukcja poszła sprawnie – znalazł się kolekcjoner, który zapłacił więcej, niż się spodziewaliśmy. Z potrąceniem prowizji zostało nam całkiem sporo. Nie zmieniło to jednak naszego życia.

– Mamo, może w końcu ten remont łazienki? – zapytał Paweł któregoś ranka, mieszając owsiankę.

– Może. Ale najpierw... chyba chciałabym pojechać nad morze. Jeszcze przed sezonem. Pospacerować. Pooddychać.

– Serio? – spojrzał na mnie zaskoczony. – Ty? Wakacje?

– A czemu nie? Kiedyś tylko się sprzątało, oszczędzało i martwiło. Teraz chcę przez chwilę tylko być. Po prostu.

– To kup bilet. A ja cię zawiozę na dworzec.

– A ty nie jedziesz?

– Nie... Chcę, żebyś pojechała sama. Należy ci się spokój bez moich docinek.

Uśmiechnęłam się. Tego dnia poszłam na rynek. Kupiłam nową walizkę – szarą, lekką, na kółkach. Zanim wróciłam do domu, znów przystanęłam przy śmietniku. Tym samym. Tym razem nie było tam żadnych kuferków. Tylko stara ramka po zdjęciu i torba po prezentach.

Coś pani zgubiła? – zapytał młody chłopak, wyrzucający kartony.

– Nie, tylko się rozglądam – uśmiechnęłam się.

Spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja się roześmiałam.

– Czasem w życiu warto coś podnieść. Albo się po coś schylić. Nigdy nie wiadomo, co się znajdzie.

A potem poszłam do domu, bo życie też nie będzie wiecznie czekać.

Wanda, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama