„Gdyby nie ta 1 noc i 1 błąd, mąż wciąż byłby przy mnie. Nieproszone nasionko zagnieździło się w moim ogródku”
„On wie. Albo się domyśla. Albo może po prostu już nie potrafi inaczej mnie ranić. A potem ten obraz. Krzysztof. Zapach jego perfum. Światło latarni wpadające przez firanki. Moje serce, które na chwilę przestało wtedy bić z żalu, a zaczęło z pragnienia. 1 noc. 1 błąd. A teraz to wszystko wraca”.

- Redakcja
Czasem wydaje mi się, że wszystko we mnie krzyczy. Ale nikt tego nie słyszy. Nawet oni – ci, dla których przez lata byłam w stanie zrobić wszystko.
– Mamo, masz coś do jedzenia? – zapytał Kacper, wracając ze szkoły i rzucając plecak w przedpokoju.
Nie odpowiedziałam od razu. Starałam się dokończyć maila do szefowej, bo w pracy znowu zawalili terminy, a to, co można zrzucić na Martę, zawsze jest mile widziane.
– Jest zupa. W lodówce – rzuciłam, nie odwracając się od laptopa.
– Zupa znowu? – jęknął.
Zamknęłam oczy. Westchnęłam.
– Jak ci nie pasuje, zrób sobie coś sam.
Nie odezwał się już więcej. Tylko trzasnął drzwiami do swojego pokoju. To już nawet nie bolało. Teraz... teraz to tylko echo. Tomasz, mój mąż, wrócił później. Jak zwykle. I jak zwykle przemknął obok mnie jak cień. Nie pocałował, nie zapytał, jak minął dzień. Za to rzucił pod nosem:
– Kacper znowu się kłócił z wychowawcą. Może byś wreszcie coś z nim zrobiła?
Jakbym przez cały dzień leżała i pachniała. Jakby to była wyłącznie moja wina, że syn ma w sobie burzę, której nie potrafię już zatrzymać. Jakby on – Tomasz – nie miał z tym nic wspólnego. Nigdy nie miał, prawda? Bo „on tylko pracuje”, „nie zna się na emocjach”, „nie jest taki jak ja”. Jagoda za to wciąż milczy. Mijamy się w korytarzu jak obcy ludzie. Ma siedemnaście lat i coraz częściej czuję, że więcej wspólnego ma z ojcem niż ze mną. Choć nigdy się nie kłócimy, to... właśnie to boli najbardziej. Ta obojętność. Jakby już wiedziała. Jakby przeczuwała.
Kiedyś, dawno temu, byliśmy rodziną. Albo raczej – ja w to wierzyłam. Ja się starałam. Ja łatałam. Ale z każdym rokiem ta tkanina stawała się cieńsza. Teraz – ledwie trzyma się na szwach. A w tle, jak cichy szept, wraca do mnie obraz tamtej jednej nocy. Uśmiech Krzysztofa. Kieliszek wina. Moje zmęczenie. I ucieczka – przed tym wszystkim, co teraz wciąż tu jest. Ale nie tamtej nocy. Tamta była inna. Tamta... zmieniła wszystko.
I wiem, że nie mogę już dłużej uciekać.
Mąż domyślił się wszystkiego
– Znowu dostał uwagę! – Tomasz rzucił te słowa zaraz po przekroczeniu progu, zanim jeszcze zdjął buty. – Rozpieściłaś go, nie umiesz go kontrolować!
Byłam w kuchni, kroiłam ogórki do sałatki. Nóż zatrzymał mi się w połowie warzywa. Czułam, jak cała się spinam. Jeszcze nawet się nie przywitał.
– Bo tylko ja próbuję, Tomasz. Ty się nie wtrącasz, chyba że z krytyką! – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.
Wszedł do kuchni. Zmęczony, z przekrwionymi oczami. Ale nie było w nim zmęczenia – była tylko złość. Ta sama, co zawsze.
– A co mam robić, Marta? Jak ja mam cokolwiek robić, jak nie wiem, z kim mam do czynienia? – parsknął.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Z naszym synem, Tomasz. Z naszym!
– Naszym? – zaśmiał się zimno. – Może nie moim. Może nie muszę...
Zamarłam.
Cisza. Taka, której nie da się zagłuszyć niczym.
– Co ty powiedziałeś? – spytałam szeptem.
Tomasz odwrócił się plecami i podszedł do szafki po szklankę.
– Nic. Zapomnij.
– Nie. Powtórz to. Powiedz to jeszcze raz. – Czułam, jak ściska mi się gardło.
– Może to nie moje dziecko. Może nie muszę się starać. Może ty powinnaś to wiedzieć najlepiej. – rzucił to tak, jakby mówił o pogodzie. Jakby to nic nie znaczyło.
Szklanka wysunęła mi się z dłoni i roztrzaskała na podłodze. Nawet nie zareagował.
– Tomasz... – zaczęłam, ale on już był w przedpokoju. – Ty... ty wiesz? – głos mi się załamał.
– Nie wiem nic. Ale czasem człowiek coś... czuje. – zatrzymał się na chwilę w drzwiach. – I przez te lata... miałem czas, żeby dużo poczuć.
Trzasnęły drzwi. Zostałam sama. Ze ściśniętym gardłem, z potłuczoną szklanką i drżeniem w palcach. W głowie pulsowała mi tylko jedna myśl, że on wie. Albo się domyśla. Albo... może po prostu już nie potrafi inaczej mnie ranić. A potem ten obraz. Krzysztof. Zapach jego perfum. Światło latarni wpadające przez firanki. Moje serce, które na chwilę przestało wtedy bić z żalu, a zaczęło z pragnienia. Jedna noc. Jeden błąd. A teraz...
Teraz to wszystko wraca.
Nie potrafiłam rozmawiać z córką
– Mamo, co się dzieje? – Jagoda stała w drzwiach kuchni, oparta o framugę. Jej oczy – te same, co u Tomasza – wpatrywały się we mnie uważnie. Było już późno. Siedziałam przy stole, patrząc tępo w zlew pełen naczyń.
– Nic. Wszystko w porządku – odparłam odruchowo.
– Tata krzyczał. Potem trzasnął drzwiami. Słyszałam... – zawiesiła głos. – Słyszałam, co powiedział. Że Kacper nie jest jego.
Zamarłam.
– On... mówił w złości. Nie słuchaj go – rzuciłam nerwowo, wstając, jakbym musiała nagle coś pilnie posprzątać.
– Mamo. – Jej głos był inny. Dojrzały. Pewny. – On coś wie. A ty... ty nie potrafisz kłamać. Wiem to. Od dziecka.
Zaczęłam szorować blat, choć był czysty. Czułam, jak coś rośnie mi w piersi – coś gorącego, niebezpiecznego.
– Nie twoja sprawa! Nie wtrącaj się! – wybuchłam, rzucając gąbkę do zlewu.
Jagoda się nie cofnęła. Stała spokojnie, ale jej twarz zbladła.
– Może i nie moja. Ale jestem twoją córką. I siostrą Kacpra. Chcę wiedzieć, co się z nami dzieje. Chcę wiedzieć, dlaczego tu tak... duszno.
Chciałam ją przytulić. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale zamiast tego odwróciłam się i tylko wyszeptałam:
– Idź spać, Jagoda. Nie teraz.
– Nie teraz? – spytała cicho. – A kiedy, mamo? Kiedy zamierzasz nam wreszcie powiedzieć prawdę?
Wyszła. Zostawiła mnie z tą ciszą, która bolała bardziej niż krzyk.
Usiadłam z powrotem. Oparłam czoło o blat. Moja córka. Moje dziecko. A ja nawet nie umiem już z nią rozmawiać. Zaczynałam rozumieć, że ją tracę. I że jeśli czegoś nie zrobię – stracę wszystko.
Bałam się, że stracimy syna
– Co znowu zrobił? – zapytałam wychowawczynię Kacpra przez telefon.
– Przeklął, kopnął krzesło, wyszedł bez pytania. Ja się po prostu boję, że on eksploduje.
Słuchałam tego w milczeniu, zaciskając dłoń na słuchawce. Gdy się rozłączyłam, poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Nie minęło pięć minut, a Tomasz wszedł do mieszkania. Jeszcze w butach, jeszcze z teczką w ręce.
– Coś się stało? – zapytał, widząc moją minę.
– Szkoła. Kacper. Znowu. – Pokazałam mu telefon. – Wyszedł z lekcji, rzucił przekleństwem. Nauczycielka płakała.
Tomasz rzucił teczkę na stół.
– I ty się dziwisz? Przecież ty go wychowujesz bez żadnych zasad! Wszystko mu wolno, bo ma trudny okres, bo jest wrażliwy, bo potrzebuje czasu!
– Bo potrzebuje ojca! – wybuchłam. – A nie tylko kogoś, kto go wiecznie ocenia i krytykuje!
– Właśnie. Potrzebuje ojca. Ale może prawdziwego! – wypalił bezmyślnie, a potem jakby sam się przeraził własnych słów.
Zamarliśmy oboje. A potem on odwrócił się i poszedł do salonu. Podążyłam za nim.
– Tego mu nie powiesz, rozumiesz? Nigdy. – Mój głos był cichy, ale jak stal.
– Wiesz, co mnie boli najbardziej? Że ja wciąż próbuję. Staram się. A ty... pozwalasz mu na wszystko. I kiedy ja próbuję go choć trochę trzymać w ryzach, to wychodzę na potwora. Bo ty jesteś zawsze ta dobra, ta ciepła, ta wyrozumiała. A ja?
– A ty nigdy nie byłeś z nim blisko. Nigdy nie próbowałeś go zrozumieć. Dla ciebie dzieci mają być grzeczne i posłuszne, bo wtedy jest spokój. A życie to nie raport Excela, Tomasz. To ludzie.
– Nie umiesz być konsekwentna! Jesteś emocjonalna, chaotyczna, nie potrafisz postawić granic!
– A ty? Ty jesteś zimny! Suchy jak papier! I myślisz, że wychowanie polega na komendach! Może czasem warto po prostu... przytulić dziecko, zamiast je ustawiać!
– Przytulić? – parsknął śmiechem. – Bo to takie proste, nie? Przytulić coś, co ciągle krzyczy, trzaska drzwiami i patrzy na ciebie, jakbyś był wrogiem.
– Może właśnie wtedy trzeba to zrobić!
Zapanowała cisza. Ciężka, brudna. Oparłam się o futrynę, czując, jak cała się trzęsę.
– My go stracimy. Tak samo jak straciliśmy siebie – wyszeptałam.
Tomasz nic nie odpowiedział. Patrzył gdzieś poza mnie. Jakby już był daleko.
Czułam się jak w potrzasku
Nie mogłam spać. Kręciłam się w łóżku jak w klatce. Tomasz chrapał obok, a ja słyszałam każdy dźwięk w mieszkaniu: lodówkę, zegar, kapanie zlewu. Myśli jak ćmy tłukły mi się o czaszkę. O drugiej w nocy wstałam. Boso, w szlafroku, zeszłam na dół, do kuchni. Zapaliłam tylko małą lampkę pod szafką. Zrobiłam sobie herbatę, ale nie wypiłam jej. Stała i parowała, a ja siedziałam przy stole, wpatrzona w nicość.
Kacper. Moje dziecko. Moje. Ale... nie jego. Nie Tomasza.
Pamiętam dzień, w którym to sobie uświadomiłam. To nie była pewność. To było... przeczucie. Sposób, w jaki patrzył. Kształt jego ust. Drobne rzeczy. I wciąż wypierałam. Chciałam wierzyć, że to tylko gra wyobraźni. Że jestem okrutna, że chcę przypisać winę komuś innemu. Ale to rosło we mnie. Jak trucizna. Chciałam zrobić test DNA. Kilka razy miałam już w dłoni próbkę jego włosów, szczoteczkę do zębów. Ale nie mogłam. Bałam się, że potwierdzenie zniszczy wszystko. Lepiej nie wiedzieć, niż wiedzieć na pewno.
A teraz Tomasz... on wie. A może nie wie. Może tylko czuje. Może to tylko jego zemsta. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że ja się już duszę.
Wstałam, podeszłam do okna. Spojrzałam na ciemne podwórko. Pamiętam, jak biegali tam latem z Kacprem. On śmiał się wtedy, a Tomasz rzucał piłkę, jakby był najlepszym ojcem na świecie. A ja stałam w oknie i myślałam, że może wszystko będzie dobrze. Może to nie ma znaczenia. Ale ma. Teraz wszystko się wali.
Już nic nas nie trzymało
Woda jeszcze nie zdążyła się zagotować, a ja już nalałam ją do kubka. Nie mogłam czekać. Wpatrywałam się w wir herbaty, jakby miał mi coś powiedzieć, coś przewidzieć. Za oknem niebo było mleczne, szare. Taki świt, który nawet nie próbuje być piękny. Usłyszałam kroki. Ciche, jakby przemykał przez dom ktoś obcy. Ale to był Tomasz. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Otworzył szafkę, wyjął kubek. Ten sam, z którym chodził do pracy przez piętnaście lat. Niebieski, wyszczerbiony przy uchu.
– Nie spałeś? – spytałam, nie patrząc mu w oczy.
– Trochę. Ty też nie.
Milczenie. Tylko dźwięk czajnika, który zbyt długo stał na bazie.
– Myślałam, że Jagoda wróci w nocy – powiedziałam cicho.
– Też myślałem.
Zaparzył kawę. Usiadł przy stole, naprzeciwko mnie. Przez moment wyglądał jak dawny Tomasz. Ten, który jeszcze potrafił się uśmiechnąć do mnie rano, zanim dzieci się obudziły.
– Pamiętasz, jak Jagoda miała osiem lat i dostała gorączki przed tym wyjazdem w góry? – spytał nagle.
– Pamiętam. Siedziałeś całą noc z termometrem. Nie dałeś mi wstać.
– Bałem się, że coś jej się stanie. Nie mogłem zasnąć.
Cisza znów wypełniła kuchnię, jak para unosząca się znad kubków.
– A Kacper? – zapytałam. – Bałeś się o niego kiedyś?
Długo nie odpowiadał.
– Chyba bardziej się bałem... siebie przy nim. Że nie wiem, jak. Że nie czuję. I nie wiedziałem, czemu.
Pokiwałam głową. Choć serce mi pękało.
– A teraz?
Spojrzał na mnie. Prosto, równo. Bez ucieczki.
– Teraz to już tylko strach, że wszystko schrzaniliśmy. Że już nie ma co zbierać.
Oparłam dłonie o stół. Czułam, jak drżą.
– A może właśnie to teraz trzeba... nie zbierać. Tylko posprzątać. Uporządkować. Każdy swoje.
– Czyli rozstać się?
Nie odpowiedziałam. Ale wiedział. W tamtym poranku nie było już krzyku. Tylko herbata, kawa i dwie osoby, które jeszcze chwilę chciały siedzieć naprzeciwko siebie. Choć nic już ich nie trzymało.
Marta, 45 lat
Czytaj także:
- „Miałam jechać na hiszpańskie wakacje życia, ale teściowa miała na nas inny plan. Symulantka odstawiła szopkę”
- „Wybrałam dla synka imię, a moja teściowa tylko grymasi. Już powiedziała sąsiadkom, że tak może się nazywać tylko pies”
- „Mąż chciał mieć spokój i wysłał mnie na Mazury. Nabrałam wiatru w żagle i szybko wpadłam w sidła marynarza”