Reklama

Od dłuższego czasu czułam, że moje życie to nieustanna walka z codziennością. A na dodatek mój mąż często znikał, bo na pierwszym planie była jego matka. Teściowa, choć mieszkała osobno, była u nas niemal codziennie. Andrzej bagatelizował jej zachowanie. Dla mnie to była udręka. A kiedy teściowa zaczęła skarżyć się na bóle głowy, duszności i zawroty, czułam się jeszcze bardziej przytłoczona. Andrzej oczekiwał, że to ja się nią zajmę.

Reklama

Słowa uwięzły mi w gardle

– Może w końcu zrozumiesz, że twoja matka to nie królewna na ziarnku grochu! – wybuchłam, patrząc na Andrzeja, który właśnie wrócił od mamy i od progu zaczął wygłaszać swoje żądania.

– A może to ty jesteś bez serca, co?! – odpowiedział podniesionym tonem.

– Bezduszną mnie robisz? Naprawdę? – parsknęłam, bo nie mogłam uwierzyć, co właśnie usłyszałam. – Widzisz, jak haruję, a teraz mam jeszcze pielęgnować twoją matkę?

– Mama źle się czuje, rozumiesz? – mąż bronił matki, a ja czułam, że coś we mnie pęka.

Nie chciałam być tą złą. Gdy teściowa zaczęła się źle czuć, podwoziłam ją do lekarza, gotowałam dla niej obiady, kupowałam leki. Ale nie byłam w stanie poświęcić jej więcej czasu. Byłam tym zmęczona, a Andrzej patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to była wyłącznie moja odpowiedzialność.

Czy ty naprawdę tego nie widzisz? – zapytałam cicho, a w oczach poczułam pieczenie łez.

Andrzej wzruszył ramionami.

Nie dramatyzuj. Mama ma tylko ciebie.

Czułam się tak, jakbym była przezroczysta. Moje potrzeby były niewidoczne. Moje życie podporządkowane było cudzym oczekiwaniom. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mi w gardle.

Byłam wściekła

Zadzwoniłam do teściowej z pytaniem, czy mogę wpaść na chwilę. Odpowiedziała słabym, drżącym głosem:

– Och, dziecko, nie wiesz, jak mi źle… To chyba już koniec…

Gdy weszłam do mieszkania, przywitała mnie spojrzeniem pełnym bólu. Siedziała owinięta w koc, blada, z rękami splecionymi na kolanach, jakby zaraz miała zasłabnąć.

Może powinniśmy iść do specjalisty? – zaproponowałam, nie ukrywając zaniepokojenia.

Halina odwróciła głowę w stronę okna.

– Po co? Już za późno, nie chcę się męczyć…

Westchnęłam ciężko. W głębi duszy chciałam uwierzyć, że jej złe samopoczucie to coś poważnego, że nie udaje. Ale kiedy godzinę później, po rzekomym ataku duszności, nagle zebrało jej się na krytykę:

– A to, co za bluzka? Nie mogłabyś ubrać się bardziej schludnie? I ten kurz na szafce… Nie wytarłaś jej porządnie – mówiła z takim zapałem, jakby przed chwilą nie skarżyła się na niemal agonalny stan.

Patrzyłam na nią i czułam gniew. Z jednej strony – chora, słaba, potrzebująca opieki. Z drugiej – energiczna, złośliwa, kąśliwa. Nie wiedziałam już, co jest prawdą, a co grą. Wróciłam do domu zmęczona, z poczuciem winy, ale też z narastającymi wątpliwościami. Nie wiedziałam, czy to ja wariuję, czy ktoś mnie tu oszukuje.

Zrobiło mi się gorąco

Wyszłam wcześniej z pracy i pojechałam do teściowej. Zatrzymałam się przy drzwiach – były lekko uchylone. Usłyszałam jej głos, wyraźny, jakby nagle zniknęły duszności i bóle głowy.

– Muszę go odzyskać… Ona zabiera mi mojego Andrzejka.

Zamarłam. Moje serce biło jak oszalałe, a nogi nagle stały się z waty. Czy ja dobrze słyszę? Drugi głos – kobiecy, pewnie jej przyjaciółki:

– Ale co z tą chorobą?

Halina zaśmiała się cicho, niemal szyderczo:

– A, to się zawsze coś wymyśli. Duszności, ból głowy, zawroty... Syn się przejmie. Z nią to inna bajka.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Wszystko zaczęło układać się w całość – nagłe osłabienia, dramatyczne „to już koniec”, a potem pełna energii tyrada o brudzie na blatach i moim wyglądzie. Stałam pod tymi drzwiami. Serce waliło mi w piersi, a w głowie kłębiły się myśli. Odwróciłam się i wyszłam z bloku. Chciałam krzyczeć, powiedzieć Andrzejowi całą prawdę, ale co, jeśli mi nie uwierzy? Przecież zawsze stawał po stronie matki. Wróciłam do domu i usiadłam w kuchni, wpatrując się w stół, jakbym w jego blacie szukała odpowiedzi.

Coś we mnie pękło

Nie mogłam dłużej milczeć. Wieczorem, z duszą na ramieniu, zapukałam do drzwi teściowej. Otworzyła i spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. Wzięłam głęboki oddech i wyrzuciłam z siebie wszystko:

– Dlaczego to robisz? Dlaczego kłamiesz o chorobie? Przecież słyszałam, jak rozmawiałaś z koleżanką. Że to wszystko wymyślone...

Na twarzy teściowej zniknęła maska cierpiętnicy. Zmarszczyła czoło, jej usta zadrżały.

– Bo on jest moim synem! Ty go ode mnie zabrałaś! – krzyknęła, a jej głos przeszedł w piskliwy ton.

Drzwi otworzyły się szerzej. Andrzej stanął w progu, patrząc na nas z niedowierzaniem.

– Co tu się dzieje? – zapytał, marszcząc brwi.

Teściowa natychmiast przylgnęła do niego, jakby szukała ochrony.

Twoja żona oskarża mnie o jakieś rzeczy... mówi, że udaję chorobę!

– Słyszałam ją! Rozmawiała z przyjaciółką, to wszystko jest gra... – zaczęłam tłumaczyć, ale mąż podniósł ręce, jakby chciał uciszyć burzę.

– Przestań! – rzucił ostro. – Jak możesz tak mówić o mojej mamie? Ona źle się czuje!

Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie pęka. Jakbyśmy byli po dwóch stronach barykady. Nie powiedziałam już nic. Wróciłam do domu.

Musiałam postawić granicę

Siedziałam z Karoliną w kawiarni. Wpatrywałam się w parującą filiżankę herbaty, a ona, jak zwykle, patrzyła na mnie z tym swoim sarkastycznym, ale szczerym uśmiechem.

– Przecież to jest chore. Musisz przestać się poświęcać dla ludzi, którzy cię wykorzystują – powiedziała stanowczo, biorąc łyk kawy.

– Ale co mam zrobić? Zostawić Andrzeja? Rozwalić małżeństwo, bo teściowa robi teatrzyk? – zapytałam z cichym żalem, a głos mi zadrżał.

– A on cię w ogóle widzi? Czy ty w jego oczach istniejesz? – Karolina uniosła brwi. – Widzisz, co się dzieje? Ty się dla nich zarzynasz, a oni traktują cię jak służącą.

Westchnęłam głęboko, bo wiedziałam, że ma rację. Ale w moim sercu wciąż biła nadzieja, że Andrzej w końcu zrozumie. Chciałam wierzyć, że to się da jeszcze uratować.

– Muszę z nim porozmawiać... – powiedziałam, choć słowa te brzmiały jak puste echo.

– Przestań gadać. Zacznij działać. Postaw granice. Jak nie teraz, to kiedy? – Karolina położyła dłoń na mojej.

Wróciłam do domu, w głowie krążyły mi jej słowa. Czułam, że to jest ten moment, kiedy muszę wybrać: ja albo oni. Spojrzałam w lustro. Zobaczyłam siebie – zmęczoną, przygaszoną, zagubioną. Ale w oczach, pod cieniem łez, tlił się ogień.

Miałam prawo do szczęścia

Siedziałam w ciszy, patrząc w ciemność za oknem. Światła ulicznych latarni tworzyły na ścianach dziwaczne cienie, a ja czułam, że wszystko się rozpadło. Andrzej nie wrócił na noc. Nie odezwał się, nie napisał. Teściowa zapewne triumfowała – jej plan zadziałał, a ja zostałam z niczym. Ale po raz pierwszy w życiu... poczułam ulgę. Nie byłam już tą, która czeka, która się stara, która przeprasza za cudze błędy. Byłam kobietą, która właśnie zrozumiała, że ma prawo do szczęścia, do spokoju, do życia bez tego wiecznego ciężaru na plecach. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran – Andrzej. Nie odebrałam. Nie teraz. Nie po tym wszystkim.

Chciałam być szczera sama ze sobą: nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy wyprowadzę się? Czy on zrozumie, jak bardzo mnie zawiódł? Czy będę w stanie mu wybaczyć? Ale wiedziałam jedno – już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie jak dodatek. Spojrzałam na siebie w lustrze, na tę kobietę z podkrążonymi oczami, ale z nowym blaskiem w spojrzeniu. Wiedziałam, że czeka mnie długa droga – rozmowy, decyzje, być może samotność. Ale wiedziałam też, że to moja droga. Wyszeptałam do siebie:
– Dasz radę.

Bo teraz to już była tylko moja historia.

Joanna, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama