Reklama

Z zewnątrz wygląda to pewnie jak bajka. Dom pod lasem, z dużym tarasem i ogrodem pełnym rododendronów. Dzieci w prywatnym przedszkolu, nowe auto w garażu, ja z kubkiem kawy przy wyspie kuchennej z granitu. Idealne życie. Tyle że nie moje.

Reklama

Każdego ranka budzę się w łóżku, które kupiła moja teściowa. Wstaję na dźwięk budzika, który postawiła w naszej sypialni, bo „tamten, co mieliście, był za głośny”. Parzę kawę w ekspresie, który ona wybrała. Ubieram się w rzeczy, które sama mi kupiła – z wyczuciem, owszem, ale nie ja je wybrałam. Nawet kubek, z którego piję, jest częścią zastawy, którą dostałam od Barbary „bo tamta, co mieliście, była z poprzedniej epoki”.

Mój mąż, Daniel, uważa, że to wszystko tylko pomoc. Że jego mama tylko chce nam ułatwić życie. Może i kiedyś tak było. Ale dziś… Dziś czuję się jak lokatorka w życiu, które ktoś urządził według własnego gustu, potrzeb i pomysłów.

Nie mogę zaprosić nikogo bez konsultacji z Barbarą, bo „ona musi zapłacić za catering, nie będzie się przecież wstydzić jakichś plastikowych tacek z dyskontu”. Jeśli chcę zmienić wystrój pokoju dzieci, słyszę: – Poczekaj, kupimy coś porządnego, nie wydawaj na to pieniędzy. Tylko że ja chcę wydać. Ja. Chcę mieć coś swojego.

Czasem, gdy dzieci już śpią, wchodzę do łazienki, siadam na brzegu wanny i patrzę na siebie w lustrze. I wtedy mam ochotę krzyknąć: „Czy ja naprawdę potrzebuję zgody od teściowej, żeby kupić sobie zasłony?!” Ale nie krzyczę. Tylko oddycham głęboko. Zbyt głęboko. Jak ktoś, kto się dusi.

Czy tak wygląda niezależność, o której marzyłam, gdy miałam dwadzieścia lat? Czy naprawdę chciałam być żoną mężczyzny, który pyta mamę o wszystko – od koloru elewacji po wybór przedszkola dla Tymka? Czy to jeszcze partnerstwo, czy już wspólnota mieszkaniowa z matką sponsorem? Nie wiem. Ale zaczynam się budzić. I to przebudzenie jest bolesne.

Miałam tego dość

– Może powinnam się stąd wynieść, skoro wszystko tu jest twojej matki? – rzuciłam, trzaskając szufladą w kuchni. – Sofa, kubki, nawet ten cholerny ekspres do kawy!

– Klaudia, znowu zaczynasz? – westchnął Daniel, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Bo ciągle muszę! Ona decyduje o wszystkim! Gdzie pójdą dzieci, co mamy jeść, jak wygląda nasz salon!

– To tylko pomoc… – mruknął.

– Pomoc?! To kontrola! – uniosłam głos. – Ty nawet nie widzisz, jak bardzo ona się wtrąca!

Daniel wstał i spojrzał na mnie jak na rozhisteryzowaną dziewczynkę.

– Przesadzasz.

– A może lepiej, żebyś wrócił do niej, skoro z nią ci się tak dobrze układa! – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zamilkł. Chciał coś powiedzieć, ale tylko wzruszył ramionami.

Stałam chwilę w ciszy, zaciskając pięści. Czułam, jak wszystko we mnie pulsuje – złość, zawód, samotność. A on? On znowu wybrał milczenie.

Tego wieczoru położyłam się do łóżka z dziwnym poczuciem... że już mnie w tym związku nie ma.

Wszystko jej wygarnęłam

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, stojąc w progu jej salonu. Głos mi drżał, ale nie mogłam już tego dusić w sobie.

Barbara spojrzała na mnie znad filiżanki. Nienaganny makijaż, elegancka garsonka, uśmiech z rodzaju tych, które uprzedzają atak.

– Coś się stało?

– Czuję się jak gość w swoim domu – powiedziałam wprost. – Jakbym była na twojej łasce. A ja… ja po prostu chcę mieć coś swojego.

– Ależ przecież wszystko robię dla was! – uniosła brwi. – Gdyby nie ja, to dzieci jadłyby parówki na kolację.

– Nikt nie prosił cię o ratowanie nas przed parówkami – warknęłam.

– Klaudia, bądź rozsądna. Gdyby nie moje pieniądze, to nie mielibyście gdzie mieszkać. I co, mam patrzeć, jak marnujecie to, co wam dałam?

– To nie było „danie”! Ty sobie kupiłaś kontrolę nad nami! – wyrwało mi się. – Ty nie pomagasz, ty urządzasz nasze życie według własnych zasad.

Teściowa milczała chwilę. Potem wstała, odstawiła filiżankę.

– Skoro ci tak ciężko, zawsze możesz się wyprowadzić. Ale pamiętaj – dzieci zostają z Danielem. Ja nie będę patrzeć, jak wszystko niszczysz.

– Może już wszystko zostało zniszczone – powiedziałam cicho.

Wyszłam, zanim coś jeszcze powiedziała. Cała się trzęsłam. Złość, upokorzenie, żal. A jednak… pierwszy raz poczułam, że postawiłam granicę.

Nie mogłam w to uwierzyć

Wróciłam wcześniej z pracy. Dzieci zostały dłużej w przedszkolu, więc w domu panowała cisza. Już miałam wejść do salonu, kiedy usłyszałam głosy. Daniel i jego matka. Nie zauważyli, że otwarte były drzwi.

– Klaudia nie rozumie, jak wiele jej dajemy – mówiła Barbara spokojnie. – Gdyby nie ja, nie miałaby co na siebie włożyć. Chodziłaby w tych tanich swetrach z lumpeksu.

– Wiem, mamo, wiem… Ale ona ciągle narzeka. Chyba nie potrafi tego docenić.

– Bo nie dorosła do tego życia. Ona ciągle myśli, że wszystko powinno być „jej”. A przecież to ty pracujesz u mnie, ja daję wam dom… To ona powinna się ogarnąć, zanim rozwali wasze małżeństwo.

Miałam ochotę wejść w tej chwili, ale coś mnie zatrzymało. Chciałam usłyszeć wszystko. Wszystko, co naprawdę o mnie myślą.

– Czasem mam wrażenie, że ona źle się czuje w takim układzie... – powiedział Daniel cicho.

– Też coś! Przecież dostała wszystko podane na tacy. Inne kobiety oddałyby wszystko, by tak żyć.

Wtedy weszłam. Powoli, bez słowa.

– Nie musicie już o mnie rozmawiać – powiedziałam zimno. – Wszystko słyszałam.

Daniel zerwał się z fotela. Teściowa wyprostowała się jak generał przed bitwą.

– Klaudia, to nie tak...

– To dokładnie tak. I mam jedno pytanie, Daniel. Czy ty zamierzasz wreszcie powiedzieć „dość”, czy mam to zrobić sama?

Patrzył na mnie, ale nie odpowiedział. I wtedy zrozumiałam – on się mnie boi. Ale bardziej boi się jej.

Musiałam mieć plan B

Rozwód? – Lena aż odstawiła kubek z kawą. – Klaudia, ty to mówisz serio?

– Coraz częściej o tym myślę – przyznałam. – Nie chcę żyć jak pensjonariuszka w luksusowym ośrodku Barbary. To nie jest dom. To więzienie. Złota klatka.

Siedziałyśmy na jej balkonie, a ja pierwszy raz od miesięcy mówiłam, jak jest, bez owijania w bawełnę.

– On się jej boi. Nie ma w nim żadnego buntu, żadnej chęci zawalczenia o nas. A ja już nie chcę milczeć.

– A dzieci? – spytała ostrożnie Lena.

– One zasługują na matkę, która jest sobą. Nie na kopię Barbary, ze sztucznym uśmiechem pomiędzy kolejnymi „dziękuję, mamo”.

Lena długo milczała. Potem sięgnęła po moje dłonie.

– Wiesz, że zawsze cię wspieram. Ale zanim rzucisz wszystko, postaw granice. Jasne. Mocne. I zobacz, czy on w ogóle chce je z tobą bronić. A jeśli nie… wtedy będziesz wiedziała, co dalej.

Tego wieczoru po powrocie do domu zaczęłam spisywać plan. Prawdziwy plan B. Znalazłam ogłoszenia z pracą, przejrzałam oferty mieszkań na wynajem. Nie płakałam. Czułam spokój. Jakby każda decyzja, choć trudna, dawała mi trochę powietrza.

Po raz pierwszy od dawna czułam, że coś naprawdę zależy ode mnie.

Dłużej tak nie mogłam

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, kiedy dzieci już spały. Siedział w salonie, przeglądał coś w telefonie. Nie podniósł wzroku.

– Słucham – rzucił obojętnie.

– Albo stawiamy razem granice twojej matce i zaczynamy budować coś własnego, nawet na wynajmie, nawet bez wygód… albo ja odchodzę.

Daniel spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Klaudia, chyba przesadzasz. Przecież mamy wszystko.

– Nie mamy nic, Daniel. Nie mamy szacunku, autonomii, partnerstwa. Ty masz wygodę, a ja się duszę. To nie jest życie, tylko cichy układ: milczysz, masz spokój. Ja już nie chcę spokoju. Chcę żyć po swojemu.

Milczał. Przez chwilę myślałam, że coś powie. Cokolwiek. Ale tylko spuścił wzrok.

– Naprawdę nie masz mi nic do powiedzenia?

– Nie wiem, co powiedzieć – odpowiedział. – Ja tego nie chcę stracić...

– A mnie już straciłeś, Daniel. Od dawna. Dziś tylko to powiedziałam na głos.

Poszłam do sypialni. Wyjęłam walizkę z szafy. Składałam rzeczy powoli, bez łez. Czułam lęk. Ale był też cień dumy. Za każdy ruch. Za każdą decyzję. Byłam jeszcze żoną Daniela. Ale już nie byłam kobietą, która czeka na czyjąś zgodę, żeby żyć.

Klaudia, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama