„W naszym bloku co chwilę ktoś umiera. Może to przypadek, ale zacząłem się bać. Nie chcę być następny”
„– Wiesz, chodzi mi o to, że jesteśmy coraz starsi i może lepiej by nam było gdzieś na parterze? – przekonywała mnie, udając, że to nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje. – No i za duże to mieszkanie na nas dwoje. A i rachunki byłyby mniejsze… Śmiać mi się chciało z jej podchodów, ale prawdę mówiąc, zacząłem poważnie rozważać ten pomysł”.
- Andrzej, 60 lat
Sąsiad z góry zasiał u mnie niepokój. Spotkałem go jakiś czas temu, gdy wychodziłem z psem i sam mnie zaczepił.
– Panie Andrzeju, to chyba czas się wyprowadzać – powiedział. – Bo jeszcze i nas to dotknie…
– Ale co? – nie rozumiałem. – O czym pan mówi?
– Jak to, nie słyszał pan? – zdziwił się. – Przecież wczoraj zmarł Józek z trzeciego piętra. Żona wezwała pogotowie, ale już było za późno, sztywny był.
– Zapił się? – zapytałem.
Józek pił na umór od lat. Nie pamiętam, kiedy widziałem go trzeźwego, chyba jak się tu wprowadziłem prawie 40 lat temu.
– Pewnie tak – sąsiad wzruszył ramionami. – Tak mówią. Ale to już szósty umarlak w ciągu dwóch lat. Przeklęty ten nasz blok.
To mnie dopiero zastanowiło. Rzeczywiście, jakoś dużo osób tu u nas umiera. I to wcale nie starych! Józek to jeszcze zrozumiałe, od dawna mu wróżono, że się zapije na śmierć. Ale reszta?
Trzy miesiące temu zmarła nasza sąsiadka z piętra, młoda w sumie kobieta, ledwie po pięćdziesiątce. Zawał podobno. A na początku roku zginął syn dozorcy, pod pociąg się rzucił. On już wcześniej chciał popełnić samobójstwo, na dach wlazł, ale go ściągnięto. Tym razem dopiął swego. Z dachu skoczyła za to córka tych z ostatniego piętra. Młoda dziewczyna, do gimnazjum chodziła. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego to zrobiła. Ludzie mówili, że rodzice się kłócili, rozwodzili, ona też miała jakieś kłopoty. Nie miał kto jej pomóc… To było tym bardziej dramatyczne, bo w same święta Bożego Narodzenia, w zeszłym roku, skoczyła.
No i jeszcze dwie inne osoby też zmarły. Nie znam ich za bardzo, bo blok duży. Jedna podobno miała raka czy coś innego, ale ta druga, jak mówili wszyscy, zdrowa była, jej śmierć wszystkich zaskoczyła.
To było niepokojące
Powiedziałem nawet żonie, że coś w tym musi być.
– Ludzie umierają, to normalne – wzruszyła ramionami. – Ty to zawsze szukasz drugiego dna.
– Ale wiesz, sześć osób, w tak krótkim czasie? – dziwiłem się. – To nie jest normalne.
– Dużo, to prawda – przyznała. – Myślisz, że to coś znaczy? Oj tam, daj spokój, bo się zaczęłam denerwować – wzdrygnęła się.
Nie dalej, jak dwa dni po naszej rozmowie, sama wróciła do tematu.
– Wiesz, że pani Ania z drugiego piętra miała wypadek? – opowiadała mi z przejęciem. – Samochód ją potrącił! Jej mąż mówi, że to cud, że żyje! Faktycznie, jakieś fatum nad tym blokiem zawisło. Myślisz, że to przez ten krzyż?
– Przez jaki krzyż? – zdziwiłem się.
– No ten, co proboszcz chciał postawić, a wspólnota się nie zgodziła… Kiedy to było, ze dwa, może trzy lata temu? Pamiętasz, sami też podpisywaliśmy petycję!
Może to wina braku krzyża
Zupełnie o tym zapomniałem. Obok naszego bloku jest taki nieużytek. Ot, kawałek trawy porośniętej krzakami. Za mało miejsca, żeby postawić blok, ale za dużo, żeby gmina tak to zostawiła. Pomysły były różne – a to parking tam chcieli zrobić, a to plac zabaw. Na nic się nie zgadzaliśmy. Parking osiedlowy jest. Owszem, trochę na nim ciasno, ale jakoś się mieścimy. Place zabaw w pobliżu są dwa. A taki kawałek zieleni to naprawdę jest potrzebny. Trochę cienia daje, oddechu, jest gdzie z psem na spacery chodzić. Fakt, latem to tam można spotkać miejscowych meneli z winkiem, ale przynajmniej w jednym miejscu siedzą, a nie łażą po osiedlu i na klatkach nie sikają. Więc ja zawsze byłem za tym, żeby to zostawić.
Tyle że dwa czy trzy lata temu proboszcz stwierdził, że warto to uporządkować i krzyż postawić. Na pamiątkę po kaplicy. Bo nasz kościół jest teraz po drugiej stronie ulicy, ale wcześniej, kiedy osiedle tu budowali, to właśnie na miejscu tych chaszczy stała kaplica. Taka drewniana buda, prowizorka. Długo stała, bo za komuny ciężko było wydobyć pozwolenie na budowę kościoła. Moje dzieci jeszcze tam były chrzczone, do komunii szły! Z tą kaplicą to mnóstwo ludzi ma jakieś wspomnienia.
Gdyby stała, to pewnie z sentymentu człowiek by jej bronił. Ale to była naprawdę rudera. Jakoś tak dwa lata po tym, jak postawili kościół murowany, dach się zapadł. Potem jeszcze jacyś bezdomni się tam kręcili, wreszcie ktoś ogień zaprószył, spaliło się wszystko. Gmina dopiero po kilku miesiącach od pożaru uprzątnęła zgliszcza. A potem nic się tam nie działo. Krzaki rosły, nie było komu ich wycinać i teraz mamy taki zagajnik. Dla mnie jest w porządku, dla innych widać też, bo prawie wszyscy podpisali, żeby krzyża nie stawiać.
– I myślisz, że to dlatego, że nie zgodziliśmy się postawić krzyża? – pokręciłem głową. – Przecież proboszcz nie rzucił uroku na blok!
– No nie… – powiedziała niepewnie moja żona. – Po prostu się zastanawiam…
Przez jakiś czas nie dawało nam to spokoju. Ale człowiek ma tyle spraw na głowie, że wreszcie zapomnieliśmy o „klątwie”. Ale ona o nas nie!
Sąsiedzi byli przerażeni
Pewnego dnia, gdy wracałem do domu, zobaczyłem na drzwiach ogłoszenie o sprzedaży mieszkania. Zdziwiłem się, bo wywiesił je nasz sąsiad z piętra, znajomy, z którym czasami umawiamy się na kawę czy piwo. Od razu do niego zapukałem.
– Dokąd się wybieracie? – zdziwiłem się. – Źle wam tu? Czy już o emeryturce myślicie i domku na wsi? – żartowałem.
– Daj spokój – machnął ręką Marek. – A zresztą… Wiesz co? Wpadniemy do was wieczorem na piwo, to pogadamy.
Przy piwie Marek opowiedział nam ich historię. Oni mieli mnóstwo zwierząt w domu. Odkąd pamiętam, to zawsze był jakiś pies – ostatnio Max –bokser, przynajmniej dwa koty, poza tym świnki morskie, rybki i papuga. No i żółw o imieniu Zygmunt, co to nikt nie wiedział, ile ma lat. Marek dostał go od kolegi z pracy, jakieś trzydzieści lat temu. Ten kolega kupił go dla dzieci, ale one nie chciały.
No i teraz zwierzyna zaczęła po kolei zdychać. Najpierw odszedł jeden z kotów, ale miał swoje lata, więc to normalna kolej rzeczy. Potem drugi zaczął marnieć w oczach. Sądzili, że tęskni za kompanem, chodzili z nim do weterynarza, wreszcie zdecydowali się przygarnąć kolejnego kotka, do towarzystwa. Wszystko na nic. Zostali więc tylko z jednym małym kotkiem. Potem jakaś zaraza dopadła rybki, w ciągu dwóch tygodni wszystkie zdechły. Zachorowała też papuga. Wtedy Marek wezwał weterynarza do domu, żeby ten sprawdził, czy przypadkiem nie ma u nich czegoś, co szkodzi zwierzakom. Może jakaś roślina? Albo karma? Ale weterynarz nic nie znalazł. A kiedy zdechł żółw – co prawda nie wiadomo, czy miał 30 lat czy 100 – a potem zachorował ten mały kotek, postanowili się wyprowadzić.
– Wiesz, co ludzie mówią – powiedział Marek, unikając mojego wzroku. – O tych zgonach w bloku, o klątwie? To głupie, wiem. Ale my i tak myśleliśmy o przeprowadzce, mówiłem ci, że mieszkanie po teściowej mamy, nie? Na parterze, z ogródkiem, tam nam będzie lepiej. A teraz został nam tylko Max i ten kociak… Im szybciej się przeprowadzimy, tym lepiej.
Żona chciała się wyprowadzić
Z jednej strony ich rozumiałem, z drugiej – jakieś głupie mi się to wydawało. Widziałem, że moja żona jest coraz bardziej przestraszona. Do tej pory śmiała się ze mnie, że wszędzie widzę jakieś podejrzane sprawy, ale teraz, po rozmowie z Markiem i Anią, sama zaczęła się nad tym zastanawiać. Zapytała nawet, czy i my byśmy się nie przeprowadzili.
– Wiesz, chodzi mi o to, że jesteśmy coraz starsi i może lepiej by nam było gdzieś na parterze? – przekonywała mnie udając, że to nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje. – No i za duże to mieszkanie na nas dwoje. Nie wyrabiam się ze sprzątaniem. A i rachunki byłyby mniejsze…
– Taka przeprowadzka nie jest prosta, a i kosztować będzie sporo – zauważyłem.
Śmiać mi się chciało z jej podchodów, ale prawdę mówiąc, zacząłem poważnie rozważać ten pomysł. Tym bardziej że tydzień temu na drzwiach klatki znowu zawisła klepsydra. Tym razem zmarł pan K. Trochę starszy ode mnie, bo po sześćdziesiątce, ale też nic nie wskazywało na to, że tak szybko odejdzie. Zawsze był okazem zdrowia, a że nikt go nie lubił, bo był wyjątkowo kłótliwy, to wszyscy zawsze powtarzali, że takiej cholery licho nie weźmie. A jednak wzięło…
Moja żona wczoraj podsunęła mi wydrukowane z internetu oferty mieszkań. Kawalerek i takich dwupokojowych. Niektóre są ciekawe i faktycznie, niedrogie. Ze sprzedaży naszego mieszkania powinno nam zostać jeszcze sporo pieniędzy, nawet po opłaceniu przeprowadzki i remontu. Rozważamy więc ten pomysł poważnie i nie tylko dlatego, że tak będzie wygodniej…