„W sylwestra narobiłem ambarasu, po którym do dziś nie mogę się pozbierać. Po zabawie pozostało tylko konfetti i smród”
„Siedziałem w samochodzie, a ten był bardzo elegancko zaparkowany w krzakach. Nie, nie wjechałem w nie, stałem grzecznie na poboczu. Rozejrzałem się przerażony, ale okazało się, że nie zabłądziłem. Jak to się stało, że zaparkowałem? Nie mam pojęcia, nic nie pamiętam!”.
- Marian, 34 lata
Kiedy słyszę, że policja podczas weekendu czy świąt zatrzymała iluś tam pijanych kierowców, strasznie się złoszczę. Czy ludziom naprawdę brakuje wyobraźni? Czy tak trudno jest pojechać na imprezę autobusem? Albo zostawić samochód u znajomych i wrócić taksówką?
Z drugiej strony – zdaję sobie sprawę, że i ja taki niewinny nie jestem. Pamiętam przecież doskonale swój ostatni raz, kiedy jechałem po alkoholu. No, może „pamiętam” to za dużo powiedziane… Pracowałem wtedy na portierni w hotelu robotniczym. Często brałem nocki, bo wiadomo – najlepiej płatne. A już największe pieniądze można było zarobić w święta czy sylwestra – wtedy każdy chce być z rodziną albo po prostu się bawić.
A ja od dawna byłem samotny i niespecjalnie zależało mi na imprezach. Bo co to za różnica, czy człowiek bawi się ze znajomymi w zwykłą sobotę, czy hula do rana w ostatni dzień roku? Dla mnie żadna, więc wziąłem ten dyżur. Siedziałem w swojej kanciapie i się nudziłem. Ruchu nie było: hotel w wolne dni pustoszał i poza paroma niedobitkami – żadnych gości. Za to w stołówce na parterze, niedaleko portierni, odbywała się huczna impreza sylwestrowa. Generalnie był spokój i tylko co chwilę, gdy ktoś otwierał drzwi do stołówki, dobiegał mnie gwar rozmów i głośniejsza muzyka. Nie przeszkadzało mi to: mogłem bez problemu oglądać telewizję, rozwiązywać krzyżówki, układać pasjansa.
O północy zadzwoniłem do siostry i rodziców, złożyłem im życzenia. Wypiłem mały kieliszek szampana i właśnie miałem rozłożyć karty, gdy usłyszałem zbliżający się gwar wesołych rozmów. Do mojej kanciapy wpadło kilku rozbawionych biesiadników. Znałem ich – niektórych mniej, innych bardziej – bo mieszkam w niewielkiej miejscowości i siłą rzeczy wszyscy są tu znajomymi.
Przynieśli ze sobą flaszkę i mowy nie było, żebym się z nimi nie napił. Moje tłumaczenia, że jestem w pracy, że wracam do domu samochodem, na nic się zdały. Zresztą, długo nie próbowałem się bronić – dyskusje z pijanymi nie mają sensu. Uznałem więc, że wypiję kielicha, a potem będę tylko markować. I tak się nie połapią. Jednak na dobrych intencjach się skończyło. Wychyliłem pierwszego, wychyliłem drugiego. Zrobiło mi się przyjemnie i przestałem liczyć kieliszki.
Zobacz także
Mniej więcej po godzinie do kanciapy dotarły połowice moich kolegów, zaniepokojone zniknięciem swoich tancerzy. Też się na chwilę przysiadły, wypiliśmy zatem i z nimi. Potem panie zgarnęły panów, a ja zostałem sam. Rozbawienie minęło i walczyłem z opadającą mnie sennością. Alkohol powoli parował, a co tu dużo gadać – pracowałem całą noc i byłem zwyczajnie zmęczony. Koło czwartej zaparzyłem sobie kawy – musiałem jakoś dotrwać do końca pracy. Impreza już się skończyła, w hotelu ucichło. Teraz było mi jeszcze trudniej opanować senność. Zmiennika spóźnionego o dobre pół godziny powitałem z ulgą, ubrałem się i wsiadłem do auta.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce, intensywnie myśląc. Skończyłem pić cztery godziny temu, ale nie ma zmiłuj – alkohol we mnie wciąż jeszcze krążył. Postanowiłem więc jechać opłotkami, żeby nie natknąć się na patrol. Okolicę znałem i dobrze wiedziałem, gdzie mogą stać, a gdzie ich nigdy nie ma. Z głównej drogi skręciłem w bok i wjechałem w wąskie wiejskie uliczki. Za wszelką cenę starałem się zapanować nad ogarniającym mnie coraz bardziej zmęczeniem...
Obudziłem się zmarznięty o dziewiątej rano
Siedziałem w samochodzie, a ten był bardzo elegancko zaparkowany w krzakach. Nie, nie wjechałem w nie, stałem grzecznie na poboczu. Rozejrzałem się przerażony, ale okazało się, że nie zabłądziłem. Jak to się stało, że zaparkowałem? Nie mam pojęcia, nic nie pamiętam! Dobra, grunt, że nic się nie stało, teraz jak najszybciej do domu. Przekręciłem kluczyk, spojrzałem w lusterko wsteczne i… zamarłem.
Cały tył mojego samochodu zapełniony był kolorowymi balonikami. Jestem pewien, że ich ze sobą nie zabrałem! Może włożyli mi je do wozu ludzie wracający z zabawy sylwestrowej? Sięgnąłem do kieszeni. Dokumenty były, w portfelu nie brakowało niczego. Odetchnąłem z ulgą. Może to głupie, jednak ta przygoda tak mnie przeraziła, że już nigdy po alkoholu do samochodu nie wsiadłem!