„Wakacje na wsi miały zacieśnić rodzinne więzy. Zamiast tego pasierb wykrzyczał mi w twarz, że żadna ze mnie matka”
„Nigdy nie próbowałam zastępować mu mamy. Nie dlatego, że nie chciałam – po prostu wiedziałam, że nie mam szans. Kiedy się poznaliśmy, Kacper miał jedenaście lat i już wtedy patrzył na mnie jak na intruza. Teraz ma piętnaście, a ta niechęć tylko się pogłębiła. W domu jestem jak cień – niby jestem, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi”.

- Redakcja
Mam na imię Anna i jestem macochą. Brzmi strasznie, prawda? Nawet mnie samej to słowo zgrzyta, bo przywołuje obrazy z bajek, w których taka jak ja przynosi tylko nieszczęście. Ale ja naprawdę się staram. Od czterech lat jestem żoną Tomka i… macochą dla Kacpra. Chociaż w jego oczach jestem tylko „żoną ojca”. Albo – co gorsza – „tą obcą kobietą”.
Nigdy nie próbowałam zastępować mu mamy. Nie dlatego, że nie chciałam – po prostu wiedziałam, że nie mam szans. Kiedy się poznaliśmy, Kacper miał jedenaście lat i już wtedy patrzył na mnie jak na intruza. Teraz ma piętnaście, a ta niechęć tylko się pogłębiła. W domu jestem jak cień – niby jestem, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Tomek mówi, że muszę dać mu czas. Że to „trudny wiek”. Że trzeba cierpliwości. Ale kiedy ten czas w końcu nadejdzie?
Kacper całe dnie spędza w swoim pokoju, z telefonem w dłoni i słuchawkami w uszach. Nawet jak mówisz do niego coś ważnego – nie słyszy. Albo udaje. A Tomek? Tomek to człowiek, który jak widzi konflikt, to odwraca wzrok. Mój mąż zawsze mówi: „po co się kłócić?” albo „zostaw, przejdzie mu”. I to ja muszę być tą złą. Tą, która przypomina o obowiązkach, o szkole, o śniadaniu. Tą, która nie pozwala jeść chipsów na obiad.
To ja wymyśliłam ten wyjazd. Tydzień na wsi, u dziadka Stefana – ojca Tomka. Bez Wi-Fi, bez mediów społecznościowych. Chciałam, żebyśmy pobyli razem. Bez ekranów. Żebyśmy może – w końcu – się usłyszeli. W drodze rozmawialiśmy z Tomkiem. No dobra, ja mówiłam, a on prowadził i kiwał głową.
– Myślisz, że to był dobry pomysł? – spytałam cicho, patrząc na tylne siedzenie, gdzie Kacper z zasłoniętą twarzą udawał, że śpi.
Tomek westchnął, jakby ta rozmowa go męczyła.
– Zobaczymy – odpowiedział tylko.
Zobaczymy…
Pobyt na wsi miał polepszyć nasze relacje
– To jest jakiś żart, tak? – krzyknął Kacper, jeszcze zanim zdjął plecak. – Zabraliście mnie tu, żebym zdziczał?!
Stałam w progu izby u dziadka Stefana i próbowałam zachować spokój. Na zewnątrz lipcowe słońce powoli chowało się za stodołą, a w środku – burza. Tomek tylko przestępował z nogi na nogę, jakby szukał drogi ewakuacji.
– Kacper, to tylko kilka dni. To nie koniec świata, że nie możesz korzystać z internetu – powiedziałam, siląc się na opanowany ton.
– Nie jesteś moją matką, nie mów mi, co mam robić! – wrzasnął i rzucił telefon na wersalkę, jakby chciał udowodnić, że już i tak mu bezużyteczny. – Nawet zasięgu tu nie ma! Jak ty w ogóle możesz tu oddychać?!
Dziadek Stefan popatrzył na wnuka spod krzaczastych brwi, nie bardzo rozumiejąc, o co ta awantura.
– Komórki ci nie odbierają? – zapytał prostodusznie.
– Dziadku, zostaw – szepnął Tomek, ledwie słyszalnie.
Usiedliśmy do kolacji – zupa pomidorowa, świeży chleb, kompot z wiśni. Kacper ostentacyjnie nie usiadł. Poszedł do swojego pokoju i trzasnął drzwiami.
– Jakbyśmy go tu więzili… – westchnęłam. – Chciałam tylko… żebyśmy spróbowali być rodziną.
Tomek nie odpowiedział. Patrzył na puste miejsce przy stole. A ja siedziałam tam, obok parującej miski, z sercem ściśniętym bardziej niż wtedy, gdy tu przyjechaliśmy. I zaczęłam się zastanawiać: czy to wszystko nie było jednym wielkim błędem?
Rozmowa z mężem
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Tomka, a cisza w drewnianym domu była jak z waty – gęsta, lepka, duszna. Próbowałam nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie myśleć o trzaskających drzwiami Kacprze, o zupie, która stygnie przy pustym talerzu. Ale w końcu nie wytrzymałam.
– Tomek... – zaczęłam cicho. – Możesz mi powiedzieć, czemu nigdy nie stajesz po mojej stronie?
Nie odpowiedział od razu. Przekręcił się na bok, plecami do mnie.
– Nie chodzi o strony, Anka.
– Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że to zawsze ja jestem ta zła. Ja jestem tą, która „przesadza”, „czepia się”, „nie rozumie”. A ty… ty po prostu znikasz. Chociaż jesteś obok.
– On ma trudny czas – wymamrotał. – Musimy mu dać przestrzeń.
Usiadłam gwałtownie na łóżku.
– A ja? Ja też mam trudny czas, Tomek. Codziennie staram się, żeby nie czuł się odrzucony. Żeby miał dom, gdzie ktoś na niego czeka. Gdzie ktoś dba, żeby miał czyste ubrania, żeby coś zjadł, żeby... Żeby był kochany, choć nie wiem już, czy to ma w ogóle sens.
– Nie mów tak – odwrócił się i sięgnął po moją dłoń. – Anka, ja wiem, że to nie jest łatwe...
– Nie. Nie wiesz. Bo to ja tu walczę. A ty tylko się przyglądasz.
Na schodach coś zaskrzypiało. Zamilkliśmy. Chwilę potem znów cisza. Ale już wiedziałam – on słyszał. Kacper podsłuchiwał.
Ucieczka z domu
Obudziłam się wcześnie. Zbyt wcześnie. Zegar na ścianie w kuchni wskazywał 6:12. Dom był cichy, ale cichość ta była niepokojąca. Zerknęłam do pokoju Kacpra – łóżko było puste. Koc zwinięty, poduszka nietknięta. Telefonu też nie było. Poczułam, jak serce ściska mi strach.
– Tomek! – potrząsnęłam go za ramię. – Nie ma Kacpra.
Na początku nie zrozumiał. Ziewnął tylko i mruknął coś niezrozumiale. Dopiero po chwili usiadł gwałtownie na łóżku.
– Co? Jak to nie ma?
Zaczęliśmy przeszukiwać cały dom, potem obejście. Szliśmy po kolei przez każdą polną ścieżkę, każde zarośla. Nagle Tomek zatrzymał się na skraju lasku i skinął głową w kierunku rzeki. Na kładce, z nogami spuszczonymi nad wodę, siedział Kacper. Obok niego dziadek. Chciałam coś powiedzieć, ale Tomek złapał mnie za ramię i pokręcił głową. Zatrzymałam się więc w miejscu. Słyszałam, co mówią.
– To nie musi być takie trudne, młody. Wystarczy dać ludziom szansę – mruknął dziadek.
– Nie wiem, jak to się robi. – Głos Kacpra zadrżał. – Wszyscy czegoś ode mnie chcą. A ja mam dosyć.
Poczułam, jak łzy wypełniają mi oczy. Ale się nie odezwałam. Odwróciłam się i wróciłam do domu sama. W ciszy. Od tamtej rozmowy nad rzeką Kacper się zmienił. Powoli. Nie gwałtownie – jakby wstydził się, że zaczyna robić „coś normalnego”. Najpierw przestał trzaskać drzwiami. Potem, któregoś ranka, wyszedł z dziadkiem do ogrodu. Bez słowa. Po prostu ubrał kalosze i poszedł za nim jak cień. Patrzyłam przez okno kuchni, jak pomagają Stefanowi zaciągnąć belkę słomy pod szopę. Widziałam, jak dziadek coś mówi, a Kacper kiwa głową. Nawet się uśmiechnął. Pierwszy raz od… nie wiem kiedy.
Tego popołudnia razem z Kacprem zrywaliśmy razem porzeczki. Dziadek wyjechał ciągnikiem na pole, Tomek czyścił narzędzia w warsztacie. Wzięłam dwa koszyki i podałam mu jeden. Przez pierwsze dziesięć minut nie padło ani jedno słowo. Tylko dźwięk rwanych owoców, szelest liści. W końcu odezwał się.
– Dzięki za wszystko – powiedział cicho.
Nie odpowiedziałam, ale się uśmiechnęłam. To był mały gest. Ale dla mnie – największy.
Koniec wakacji
Ostatni dzień na wsi był cichy, słoneczny, spokojny. Jakby wszystko wiedziało, że coś się kończy. Kacper wyszedł z pokoju wcześniej niż zwykle. Nie ciągnął za sobą koca, nie miał słuchawek. Zamiast tego miał w rękach kubek herbaty i… coś jeszcze. Telefon. Ale zostawił go na stole. Bez słowa.
– Dziś nie potrzebuję – powiedział tylko.
Spojrzałam na Tomka. Zrobił wielkie oczy, jakby usłyszał coś w innym języku. Nawet Stefan uniósł brwi, ale nie skomentował. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Zrobiliśmy kiełbaski, przynieśliśmy stare krzesła z drewutni. Stefan przyniósł słoik ogórków.
Kacper siedział między mną a dziadkiem. Śmiał się z opowieści Stefana o „człowieku, co chciał hodować strusie, ale mu wszystkie uciekły”. To był ten prawdziwy śmiech, którego nie słyszałam nigdy wcześniej. Patrzyłam na niego, nie mówiąc nic. Nie chciałam tego zepsuć. W drodze powrotnej do miasta było cicho. Kacper siedział z tyłu, patrzył przez okno. W pewnym momencie odezwał się:
– Możemy wrócić za rok?
Zamarłam. Z przodu, na miejscu pasażera, Tomek odwrócił głowę.
– Tylko… nie mówcie, że to przez brak Wi-Fi, dobra?
Odetchnęłam. Z trudem powstrzymałam się od uśmiechu.
– Nie powiem nikomu. Obiecuję.
Tomkowi zadrżał głos, gdy powiedział: – Dobrze, synu. Wrócimy.
A ja… ja płakałam. Po cichu. Tak, żeby nikt nie widział.
Anna, 48 lat
Czytaj także:
- „Mój pasierb to mały tyran. Smarkacz rozstawia nas po kątach, bo mąż bawi się w bezstresowe wychowanie”
- „Gdy macocha wjechała na komunię z dubajskim tortem, wszystkim opadły szczęki, ale nie z zachwytu. To był koszmar”
- „Pasierb był potworem, a mąż cały czas go bronił. Miałam dość tego, że po kątach rozstawia mnie 15-latek”